23 lipca 2013

30 Day Writing Challenge!

Po krótkim, właściwie nieistniejącym namyśle, postanowiłam podjąć się jakże trudnego wyzwania! Czeka mnie 30 dni pisania! Oczywiście tematyką pozostanie EXO, a najlepsze z powstałych wtedy krótkich opowiadań zostaną rozwinięte do dłuższych one shot'ów albo nawet wielopartówek.
Nie mam zamiaru zawalać Was codziennie nowymi wpisami na tym blogu, dlatego wszystkich zainteresowanych moim challenge'm zapraszam na:
PSYCHO EXO WRITING CHALLENGE

Trzymajcie za mnie kciuki, bo zaczynam już niebawem. <3
I nie martwcie się! W ten sposób rozruszam swoją wenę, a to oznacza... comeback "Karalucha"...?

22 czerwca 2013

"Pokuszenie" cz. I

Pairing: KaiSoo, KyungHo / SuD.O.
Uwagi: brak
PS. Nareszcie wracam do Was z czymś nowym! Kocham ten motyw i mam już w głowie całą historię, więc teraz tylko potrzebuję Waszego wsparcia do pisania. <3 Zaczynają się wakacje, więc jest duuuużo czasu!
KOMENTARZE MILE WIDZIANE!
Hwaiting!


Pokuszenie cz. I

  Przez nieszczelne okno, które nieskutecznie ocieplane było zwiniętymi szmatami, do niedużego pokoju na poddaszu naprawdę starej kamienicy wdzierało się chłodne powietrze o przyjemnym zapachu ozonu. I choć okropne pogodowe zawirowania miały miejsce wczesnym wieczorem, ten orzeźwiający zapach wyczuwalny był do teraz. Wdzierał się w nozdrza i aż prosił, by wyjść na puste, ciemne ulice, pooddychać pełną piersią, przespacerować się drogami, które w obecnej chwili poprzecinane były przewróconymi przez wiatr i pioruny ogromnymi drzewami. Chyba nie było osoby, która nie lubiłaby tego zapachu. Powietrze po burzy zawsze wydawało się takie czyste, a cała okolica cichła diametralnie zaraz po tym, jak ostatni piorun uderzył gdzieś w pobliżu, a grzmoty brzmiały jakby z oddali, nie mogąc już straszyć ludzi, którzy po powrocie z majówki grzecznie udali się spać. To była długa burza. Kilka godzin ciągłych huków, błysków, wichury, przerażających dźwięków. Ale przecież wszystko w końcu musiało ucichnąć już całkowicie. Szkoda, że dopiero w okolicach drugiej w nocy…
  Jak na środek maja pogoda lubiła sobie poszaleć. Dniami ciepłe słońce opalało ludzi na piękne kolory, pozwalało kwitnąć trawom, kwiatom, dawało uciechę dzieciakom, które zawsze korzystając z cieplejszych dni biegły nad rzekę, by chłodzić się w jej nurcie. Nocą natomiast temperatura spadała niesamowicie bardzo. Amplituda temperatur w dzień i w nocy była ogromna, choć nie powinno tak być. Nie w maju. Jednak Kyungsoo nie myślał teraz o tym zbytnio. Wypuszczając z płuc zagrzane powietrze tworzył nad swoją głową malutkie, jasne chmurki pary, która po ułamkach sekund rozpraszała się i znikała. Siedział przy niewielkim, drewnianym stoliku, który zwykł przysuwać sobie pod samo łóżko. W ten sposób siedząc na krawędzi pryczy mógł bez podnoszenia się jak zwykle zapisywać coś w swoim oprawionym skórą notatniku. Nie zapisywał byle czego. Od godziny zastanawiał się w jaki sposób jak najlepiej opisać minione sensacje, przez które sen nie mógł nim zawładnąć od dłuższego czasu. Do połowy roztopiona świeczka przy jego lewej dłoni posyłała na pożółkłe kartki roztańczone promienie, od których w oczach młodego mężczyzny mieniło się okropnie, a on nie mógł się skoncentrować. Zazwyczaj nie pisał nocami. Nie lubił wytężać wzroku, już i tak słabego jak na jego młody wiek. Bo choć miał naprawdę spore oczy, zawsze zachwalane przez ludzi, których znał, tak naprawdę mało nimi widział. Żeby przeczytać to, co napisał zeszłego wieczoru przy dobrym świetle zachodzącego słońca, musiał pochylić się niemalże na odległość 7 centymetrów i wytężyć swój zmysł, by cokolwiek móc przyswoić. Czuł się z tym strasznie niekomfortowo. Co prawda za zaoszczędzone pieniądze jakiś czas temu po konsultacji z miejscowym optykiem kupił  sobie binokle. Był to jednak model całkowicie damski,  para soczewek na długiej, zdobionej rączce, więc wyciągał je tylko w momentach, kiedy naprawdę tego potrzebował. Już nie raz spotkał się z prześmiewczymi opiniami na ten temat. I nawet kiedy był całkowicie sam, nie do końca chciał wyjmować je z pudełeczka, które leżało przy nim obok palącej się świeczki.
  Właśnie zakańczał ostatnie zdanie, starając się, by jego wypracowany charakter pisma nawet w tym miejscu wyglądał misternie bez względu na to, czy go widział czy nie, kiedy do jego uszu dobiegło głośne pukanie w drzwi. Błyskawicznie podniósł głowę i spojrzał w stronę uchylonych, drewnianych drzwi do swojego pokoju.  „To nie tu…” pomyślał i już miał wrócić do stawiania idealnie dopracowanej kropki na końcu zdania, kiedy pukanie rozległo się ponownie. Szybko odłożył łabędzie pióro do buteleczki z czarnym atramentem. Jego kroki, kiedy zmierzał w kierunku pozamykanych na cztery spusty drzwi od strony kuchni, rozbrzmiewały pewnie po całej, skąpanej ciszą kamienicy. Miał  nadzieję, że sąsiedzi mieszkający piętro niżej nie będą mieli mu za złe nocnych spacerów. Skrzypiące deski nie ułatwiały mu zadania. Będąc już przy drzwiach odblokował jeden zamek, a resztę na solidnych łańcuchach, które zapobiegały wtargnięciu nieproszonych gości, pozostawił. Tak zabezpieczone drzwi mógł już otworzyć. I zrobił to bardzo powoli i ostrożnie, jakby bojąc się spotkać za nimi jakiegoś diabła. I w sumie diabła spotkał. Bo jego bliski przyjaciel na pewno nie był aniołkiem.
  - Otwieraj szybciej, bo zaraz ten stary dziad z parteru znowu będzie mnie ganiał ze strzelbą myśląc, że kradnę pantalony jego żony z ganku… - warknął Baekhyun coraz mocniej napierając na wpół otworzone drzwi.
  Chwilę czasu minęło, nim do młodszego dotarło, że przecież powinien teraz odblokować łańcuchy blokujące szersze otworzenie drzwi. Dopiero kiedy gdzieś z dołu usłyszał trzaski i rozwścieczony głos sąsiada, automatycznie zaczął odblokowywać zamki.  Zaraz po tym chwycił przyjaciela za ramię i wciągnął do swojego skromnego mieszkania, by następnie jak najszybciej zablokować drzwi. Oparł się o nie plecami i odetchnął głęboko.
  Baekhyun nie trudził się zbytnio, żeby zdjąć buty czy coś w tym rodzaju. Niechlujnie zerwał z siebie znoszony, szafirowy frak i rzuciwszy go na oparcie krzesła w rogu kuchni od razu też na nim usiadł. Przeczesując palcami lśniące, brązowe włosy energicznie potrząsnął głową jak pies, który chce wytrzepać z sierści krople wody.
  - Nie wydaje ci się, że to nie najlepsza pora na odwiedziny? – zapytał Kyungsoo, podchodząc bliżej niego i siadając na wolnym krześle obok kuchennego stołu. Założył ręce na piersi.
  - Nie histeryzuj, - machnął ręką mężczyzna i za chwilę prostując się przywołał na twarz zadziorny uśmieszek - chyba, że ci w czymś przeszkodziłem, co Kyungie…?
  Wielkooki o mało nie wybuchnął śmiechem. Powstrzymując się, tylko posłał mu karcące spojrzenie i założywszy nogę na nogę, oparł się ciężko o oparcie skrzypiącego krzesła. – Jasne. Przerwałeś mi randkę z pisaniem.
  - Przecież ty ślepy w nocy jesteś, po co…
  - Burza była, to nie miałem jak.
  - To mogłeś sobie odpuścić.
  - Czy ja wyglądam, jakbym cokolwiek sobie odpuszczał?
   Krótka chwila ciszy jaka zapanowała w kuchni przerywana była przez biegającego po schodach w górę i w dół sąsiada jak zwykle wyklinającego wszelkie stworzenie. W końcu to starszy pokręcił głową jakby z rozbawieniem i ciszę postanowił przerwać osobiście.
  - Już się tak nie spinaj, tylko byś coś do picia przyniósł. Gość w dom, Bóg w dom! A Boga się winem poi, niewdzięczniku!
  Jak by na to nie spojrzeć, Baekhyun miał rację. I chyba tylko dlatego Kyungsoo w końcu niechętnie podniósł się ze skrzypiącego, rozklekotanego praktycznie krzesła. Wino również było najlepszym rozwiązaniem, choć pora mogłaby temu zaprzeczać. Nie wiedzieć jednak czemu, za każdym razem, kiedy jego gościem stawał się właśnie ten starszy nieco mężczyzna  o lśniących, brązowych włosach, na stół zawsze stawiane było wino. Jak nie to z zasobów Kyungsoo, to jakieś inne, które Baek sam przynosił, żeby nie siedzieć o suchym pysku.  Kyungsoo natomiast miał całkiem spore zasoby, jeśli chodzi o alkohole. Nie dość, że jego przyjaciel zawsze przynosił tego dużo, to jeszcze sam potrafił ostatnie pieniądze wydać na jakiś bimber od sąsiada, albo coś w ten deseń. Podchodząc do sporego kuchennego kredensu, musiał wspiąć się na palce, żeby dosięgnąć górnych drzwiczek. Zawsze podstawiał sobie w to miejsce taboret, by nie musieć się gimnastykować, ale obecnie taboret spoczywał sobie wygodnie w sypialni. Chodzenie po skrzypiących deskach ponownie nie wchodziło w grę, więc jakoś musiał sobie poradzić. Złapał butelkę pierwszą z brzegu. Szybki rzut oka wystarczył na to, by stwierdzić, że było to domowej roboty wino od kuzyna spod stolicy. Jongdae zawsze na swoje butelki niewiadomego pochodzenia naklejał białe etykietki z dziwnymi rysunkami. Zazwyczaj były to okrągłe smoki, osły, jelenie… w sumie nie wiadomo było co to. Ale autorem tych arcydzieł zawsze był jego sąsiad spoza kraju.
  - To chyba będzie dobre... - skinął głową jakby sam do siebie.
  Bystre oczy bruneta natychmiast skierowały się na oryginalną etykietkę trunku. Po jego wyrazie twarzy łatwo było się domyślić, że od razu zorientował się, z jakim napojem będzie miał do czynienia. Rzadko pili wytwory kuzyna Kyungsoo, ale to zazwyczaj dlatego, że tamten zawsze wybierał coś innego i Baek miał szansę spróbować tych domowych win może dwa czy trzy razy.
  - Jesteś pewien? - postanowił się upewnić, na co Kyungsoo tylko spojrzał na niego tymi swoimi wielkimi oczyma, które nawet w takim półmroku lśniły lekko, a potem skinął głową energicznie w potwierdzeniu.
Najpierw jeszcze porwał z szafki nieco niżej jakieś dwa wyszczerbione kielichy, a potem przeskakując pomiędzy skrzypiącymi deskami, dobrnął z powrotem do stołu i usiadł na rozklekotanym krześle. Butelkę postawił na blacie i spojrzał znacząco na przyjaciela. Baekhyun nie musiał zastanawiać się długo nad tym, o co chodzi młodszemu. Po prostu podniósł się na chwilę, żeby podnieść z krzesła frak, na którym siedział. Wsadził dłoń do jednej z niewielkich kieszonek od wewnętrznej strony odzienia. Stamtąd wyjął składany korkociąg i usiadł z powrotem, tym razem frak kładąc na oparciu. Otwarcie butelki zajęło mu dosłownie kilka sekund, a zaraz po tym do jego nosa dostał się mocny zapach wina śliwkowego.
  - Mmm... chyba mocne, co?
  - To Jongdae... znasz go. Jeśli słabe, to wyrzuca - zaśmiał się cicho Kyung, a potem chwycił butelkę w palce i ostrożnie zaczął nalewać im trunku do kielichów. Było to nie lada wyzwanie dla kogoś z tak słabym wzrokiem jak on, do tego w półmroku. Udało się jednak i oboje uniósłszy kielichy w powietrze, stuknęli się nimi na znak toastu.
  Opróżnienie sporych naczyń zajęło im obu ledwo kilka sekund. Bez słów wlewali sobie alkohol do gardeł, nawet nie skupiając się zbytnio na faktycznie mocnym, domowym smaku. To nie było najważniejsze. Najważniejsze były procenty.
  Baekhyun sapnął w końcu głośno i trochę za mocno uderzył spodem kielicha o drewniany stół, kiedy skończył pić. Wolną dłonią przetarł szyję, jakby to miało mu pomóc w pozbyciu się mocnego palenia w przełyku.
  - Psia mać, Kyungsoo, toż to jest czysty spirytus albo jakiś, nie wiem... denaturat z sokiem! - zawołał, na co młodszy kopnął go pod stołem, żeby się uciszył. - No co...?
  - Ciszej siedź, chyba, że faktycznie chcesz wyjmować śrut z dupy... - warknął młodzik, po czym odłożył pusty już kielich i wierzchem dłoni otarł pełne, wilgotne od trunku usta. Tylko delikatnie się krzywił, miał już wprawę w piciu wytworów kuzyna. I dlatego tak rzadko serwował je innym ludziom. Otóż inni... po prostu tej wprawy nie mieli. - W takim razie co Cię tu sprowadza o tej porze...?
  Ciągle zszokowany mocą alkoholu mężczyzna oparł się łokciem o stare drewno stołu, a na dłoni oparł swój okrągły policzek i westchnął ciężko.
  - Krążą plotki, że w okolicy pojawił się Szatan. Zwierzęta się dziwnie zachowują, pogoda wariuje, w kościele zimniej niż zwykle... Do tego wczoraj wieczorem wikary wpadł do rzeki i się utopił, a już dzisiaj podobno miał pojawić się jego następca. Trochę to wszystko podejrzane... Nawet mój brat zachowuje się jakoś inaczej, a Yixing, wiesz... ten zielarz spod lasu, zaczął malować ludziom krzyże na drzwiach i kropić wszystko wodą święconą. Nawet mnie próbował, psi syn, ale mu się nie dałem, nie będzie mnie jakiś dzikus wodą oblewał, pewnie tam napluł albo nawet nasikał, nie wnikam...
  - Naprawdę w to wierzysz? - przerwał mu Kyungsoo, parsknąwszy tak głośno, że aż sam siebie skarcił w duchu. - To wszystko to jakieś lewe zabobony, tak samo jak ten cały Bóg. Nie ma Boga, więc nie ma Szatana!
  - To, że ty w to nie wierzysz nie oznacza, że tego nie ma, Kyungie...
  - Wybacz, Baek, ale to wszystko to zbiegi okoliczności. Może zwierzęta zachowywały się tak właśnie przed tą burzą, która miała miejsce dzisiaj. Może o to wszystkim chodziło, tego się obawiali, nie sądzisz...?
  - Może i masz rację, ale... - brązowowłosy nadął lekko wargi i podniósł głowę, ale nie zdążył dokończyć, bo młodszy przerwał mu po raz kolejny.
  - Ja zawsze mam rację.
  Zapadła między nimi niemal całkowita cisza. W ciemności nie łatwo było zobaczyć, jak Kyungsoo nerwowo przebiera palcami i uderza nimi o swoje szczupłe udo, ale Baekhyun nie miał problemu z dostrzeżeniem tego. Milczał jednak jeszcze przez dłuższy czas.
  - No dobrze, niech ci będzie. I to w sumie tyle, chyba pora, żebym wrócił do siebie zanim wzejdzie słońce - to mówiąc, podniósł się, a z krzesła na którym siedział, zdjął też niedbale rzucony frak.
  Kyungsoo nie ruszył się z miejsca. Wyglądał na zamyślonego, co też nie umknęło uwadze starszego mężczyzny.
   - W każdym razie, uważaj na siebie, Kyungsoo. I nie wychodź z domu późnym wieczorem.
 Te słowa rozbawiły go, przez co od razu wstał, powodując pod sobą jęki starych desek. Znów skarcił się w duchu.
  - I mówi to osoba, która włóczy się po nocy tylko po to, żeby mi gadać o jakimś wyimaginowanym przez społeczeństwo diable.
  - Tak. Ale ja chodzę do kościoła. Ty nie - Baekhyun uśmiechnął się nieznacznie, a potem już tylko rozbroił stare drzwi z mnóstwa zabezpieczeń i wyszedł pośpiesznie, zostawiając zdezorientowanego młodzika kompletnie samego.
  "Idiota...", przemknęło przez myśl Kyung'a, kiedy podchodził do drzwi, by zamknąć je z powrotem na trzy spusty.
  Był zmęczony, potrzebował snu. Została mu do wykonania jeszcze tylko jedna kropka, ale kiedy wszedł z powrotem do swojej skromnej sypialni, nie do końca był w stanie znów męczyć się w tak trudnych warunkach. Szczególnie, że świeca zgasła, kiedy nie było go w środku.
  Podszedłszy do łóżka, zaczął rozpinać guziki swojej poszarzałej już koszuli, która niegdyś była nieskazitelnie biała. Stojąc plecami do nieszczelnego okna, nie mógł zauważyć kilku spadających z nieba piór, z których jedno opadło idealnie na lekko wysunięty, drewniany parapet.
***
  Słońce świeciło tak mocno, jakby miało zamiar wynagrodzić ludziom cały ten koszmar burzy, jaki przeżyli zeszłej nocy. Ostre promienie potrafiły wyłapać każdy fragment odsłoniętej skóry, przyciemnić ją, rozjaśnić włosy. W tej okolicy na szczęście nie było to tak mocno odczuwalnie. Kyungsoo dziękowałby Bogu, gdyby w niego wierzył. Bo słońce może i dawało o sobie znać, ale chłodny, górski wiatr przyjemnie niszczył fryzury, ochładzał ciało i oddech, dawał ulgę. Ogromna ilość drzew również spisywała się wyśmienicie. Niestety na targu nie było gdzie się ukryć. Przekupki opatulone chustami krzyczały na ludzi skrzeczącymi głosami, zdziczałe koty plątały się pod nogami, brudne dzieciaki ugniatały kompost pod płotem... Zapach gnijących warzyw i owoców przyprawiał go o mdłości, a widok świeżo zarzynanych świń i kur sprawiał, że robiło mu się słabo. Ale musiał to przetrwać, jeżeli nie chciał głodować. Kilka razy w tygodniu przychodził właśnie w to miejsce, żeby zaopatrzyć się w jakieś jedzenie, które nie będzie wymagało od niego zbyt wielkiego wysiłku w przygotowaniu. Lubił gotować, lecz wychodził z założenia, że dla samego siebie się nie opłaca.
  Rozpiął dwa pierwsze guziki swojej jasnej koszuli z dość szerokimi, długimi rękawami i odetchnął głęboko, czując jak pot leje mu się po karku i wsiąka w kołnierzyk. Mocniej zacisnął palce na rączce wiklinowego koszyka, w którym spoczywało już kilka jabłek, suszone mięso i ładna główka kapusty. Z trudem przychodziło mu wymijanie tłumu ludzi, bo nie widział wszystkich tak dokładnie jak powinien. Kilka razy potknął się o biegające wokół dzieciaki, raz o śpiącego psa, wpadł nawet na niziutką babcię z baniakami wody, ale całe szczęście - nie spowodował wypadku.
  Był już praktycznie gotów do powrotu do domu, więc zmierzał w stronę głównej bramy targowej. Cieszył się w duchu na samą myśl, że za chwilę będzie mógł na kilka minut przysiąść w cieniu wysokich dębów, które rosły tuż przy drodze.
  Ledwo kilka metrów dzieliło go od końca zatłoczonego targu, kiedy nagle poczuł mocne uderzenie w swoją klatkę piersiową i gwałtownie odskoczył, plecami wpadając na stoisko z kurzymi jajami. Cudem nie stłukł ani jednego, choć kilka pustych wytłaczanek upadło prosto na kompost, a on dostał kijem w głowę od przekupki. Masując bolące miejsce i wyklinając pod nosem zaczął rozglądać się za czymś lub kimś, na kogo wpadł.
  - Oh, przepraszam babuleńkę najmocniej! Nie widziałem jej! - zawołał, kiedy dostrzegł starszą kobietę, podnoszącą się z ziemi i otrzepującą czarną spódnicę.
  - Ehh, ta dzisiejsza młodzież... - wyburczała kobieta, kręcąc głową. - Uważaj jak chodzisz, chłopcze, bo jeszcze cię szatan dopadnie!
  Kyungsoo pochylił się i podniósł z piachu drewnianą laskę. Wręczył ją babci, lecz sekundę po tym odskoczył, widząc jak ta próbuje uderzyć go nią w głowę.
  - Zejdź mi z drogi, patałachu! - warknęła, by następnie splunąć mu pod nogi i zniknąć w tłumie.
  Czarnowłosy stał tak przez chwilę zdziwiony i niezbyt świadomy tego, co właśnie się stało. Gdzieś z lewej ciągle dobiegały do niego przekleństwa i wyzwiska ze strony sprzedawczyni jajek, natomiast z prawej śmiechy gapiów, których widocznie rozbawiła agresja starszej pani. Potrząsnął głową i odetchnął. Naprawdę, nie lubił przebywać na targu dłużej, niż to konieczne. Za dużo tu było głośnych ludzi... Podniósł z ziemi swój koszyk z zakupami, który przyszło mu upuścić chwilę później i już miał iść, kiedy obok koszyka coś mu po prostu zalśniło w mocnych promieniach słonecznych. Rękawem otarł pot ze skroni, a potem sięgnął po lśniącą rzecz, brudną od piachu i kurzu. Dopiero, kiedy przysunął sobie błyskotkę pod sam nos, był w stanie stwierdzić, że właśnie znalazł prześliczny, złoty naszyjnik. Bez namysłu wsunął go do kieszeni brązowych spodni i wręcz wybiegł na drogę, mając zamiar jak najszybciej znaleźć się w domu.
  Upał dawał się we znaki coraz bardziej. Kyungsoo, spoglądając w niebo, zrozumiał, że wychodzenie z domu na godzinę przed południem, nie mogło być zbyt dobrym pomysłem. Wachlowanie się rękami w trakcie powrotu do domu nic nie dawało, bo górski wiatr zaginął gdzieś, pewnie szalejąc sobie w okolicach kościoła na górce. Młodzik w ostatniej chwili dał się skusić krótkiemu odpoczynkowi w cieniu dębów. Usiadłszy na trawie i oparłszy się o gruby pień, wyjął z koszyka jedno z jabłek. Jak by nie patrzeć, jabłka składały się w sporej ilości z wody. A jemu chciało się pić. Przyjrzał się czerwonej skórce, idealnemu kształtowi, z bardzo, bardzo bliska. Czuł zapach świeżego owocu. Nie czekał dłużej, żeby go ugryźć.
  - Maya! Maya, Chryste Panie, zaczekaj! - rozległ się krzyk jakiejś starszej kobiety. Od razu zwrócił swój zaciekawiony wzrok w tamtą stronę. Ledwo dostrzegł zarys biegnącej sylwetki w długiej, różowawej sukience. Na szczęście słuch miał dobry.
  - Mamuś! - kolejny krzyk, tym razem małej dziewczynki, skierował jego wzrok na dąb kilka metrów od niego.
  - Maya, złaź stamtąd, Matko Boska, zrobisz sobie krzywdę!
  - Mamuś, nie mogę! Jestem zła!
  Z trudem powstrzymał prychnięcie, przez co szybko odwrócił wzrok i postarał się skupić na jedzeniu soczystego owocu.
  - Dziecko, nie jesteś zła!
  - Ale ksiądz powiedział, że... - tu jej słowa na chwilę się urwały, a Kyungso usłyszał cichy szloch. Skrzywił się lekko. Nie lubił dzieci. - Powiedział, że mam oczy jak pomórnik!
  - Wydawało mu się, słońce! Zejdź, szybciutko, zanim spadniesz!
   Czarnowłosy przysłonił usta rękawem koszuli i zaśmiał się na tyle cicho, żeby nikt go nie usłyszał. Tak mu się przynajmniej wydawało.
  - Nie wiem, co cię tak śmieszy, Kyungsoo.
   Aż podskoczył, słysząc czyjś nieznajomy, niski głos. Podniósł wzrok, szukając nim źródła głosu, ale przed sobą go nie znalazł. Cichy szelest trawy przyprawił go o dreszcze.
  - Nie śmieję się... - powiedział cicho, niepewnie, na co w odpowiedzi dostał tylko czyjś gardłowy chichot. Odwrócił głowę i spojrzał za siebie.
  Zaraz za nim, przy pniu sporego dębu, stał wysoki mężczyzna. Brązowe włosy w lekkim nieładzie opadały mu na twarz. Delikatnie opalona cera wyróżniała się wyraźnie od długiej, czarnej szaty, którą Kyungsoo już kiedyś gdzieś widział. Biały pasek materiału przy szyi nieznajomego lekko raził go w oczy, a uśmiech umiejscowiony na twarzy nieco wyżej... mroził jego krew. Mężczyzna patrzył na niego z góry, doskonale widząc, jak mocno młodzik wytęża wzrok, żeby dostrzec jak najwięcej szczegółów. Szerszy uśmiech odsłonił jego białe jak śnieg zęby.
  - Ty też masz oczy pomórnika, Kyungsoo...

11 czerwca 2013

Alive! :D

Pewnie stęskniliście się za mną trochę, co? xD Nie martwcie się, ja ciągle żyję, a razem ze mną żyje ten blog jak i wszystkie ff, które się na nim znajdują! Moja nieobecność i brak nowych postów jest spowodowana problemami w szkole, ale jak większość z Was zauważy - szkoła już się kończy, co oznacza, że Kiyo odpowiedzialna za allhany i nekrofilskie cheny wróci już niedługo! <3
I na pewno w najbliższym czasie możecie się spodziewać:
- TaoHun'a (oneshot)
- I części "Pokuszenia"
oraz
- VI części "Karalucha"

Ślijcie mi wsparcie, którego potrzebuję, a czekać długo nie będziecie musieli! <3
Hwaiting!

4 kwietnia 2013

Obsession


 Pairing: ChenMin (śladowe ilości TaoRis'a)
Uwagi: tego one shota zaczęłam już dawno temu, ale nie miałam okazji go skończyć. Z trudem było mi się zabrać za niego ponownie, więc musicie mi wybaczyć niektóre błędy czy niedociągnięcia, ale starałam się! W każdym razie jestem z niego w pełni zadowolona, bo ta historia i motyw chodzi za mną już od da
   Zapraszam do czytania i komentowania, bo każdy komentarz to motywacja! <3


OBSESSION

   To się zaczęło dwa lata temu. Początkowo nie wyglądało zbyt groźnie, nawet dało się do tego przyzwyczaić, ale wszystko przecież ma swoje granice i… czasem łatwo stracić nad czymś kontrolę.
Widywał go codziennie. W szkole, na basenach, w kawiarni, księgarni, warzywniaku, kwiaciarni, aptece… widywał go też przed swoim domem, przed lodziarnią, w której sam dorywczo pracował po szkole. Na wakacjach widywał go równie często co w szkole, a nawet częściej. W parku,  w kinie, w autobusie, w metrze, w pociągu… w samolocie do Chin. Zawsze widział go z daleka. Albo po prostu wydawało mu się, że go widział. Nigdy nie rozmawiali. Przynajmniej nie bezpośrednio…
   Kiedy wracał do domu po ciężkim dniu mama zawsze z wesołym i zadziornym uśmiechem wręczała mu kwieciste koperty szczelnie zaklejone i ozdobione pięknym, kobiecym pismem. Ciągle dopytywała się kim jest ta tajemnicza wielbicielka Min Seok’a. On nie umiał jej odpowiedzieć, zawsze mówił, że nie wie. Bo nie wiedział kim może być jakaś tam wielbicielka… wiedział jedynie o psychodelicznym wielbicielu, lecz tego przecież nie mógł jej powiedzieć. Zawsze wtedy zamykał się w pokoju i nawet nie otwierając koperty jedynie sprawdzał pod światło czy coś w niej jest. Z trudem czytał kilka wyrwanych z kontekstu słów, a potem po prostu całość wyrzucał do śmietnika. Od pewnego czasu nie miał odwagi ich otwierać.
   Po wejściu do pokoju odruchowo zasłaniał okna. Oczami wyobraźni widział tamtego chłopaka z młodszej klasy stojącego z lornetką na parkingu. Nie musiał go sobie wyobrażać tak naprawdę. Widział go tam nie raz.
   Zachowywał pozory każdego dnia. Matce wmawiał, że wielbicielka najwyraźniej jest zbyt nieśmiała, żeby zdradzić swoją tożsamość i się z nim umówić, a kiedy wychodził z domu automatycznie zakładał na głowę kaptur i starał się niezauważalnie przemknąć w jakieś bezpieczne miejsce, gdzie mógłby odpocząć od ciągłego bycia obserwowanym. Nie było takiego miejsca, ale ciągle łudził się, że gdzieś takie znajdzie. Chociaż na chwilę…
   Stres zżerał go coraz bardziej. W szkole nie wychodził z klasy. Siadał pod ścianą ze swoimi kanapkami i nie ruszał się stamtąd przez całą przerwę. A kiedy już gdzieś wychodził to zawsze miał przy sobie Lu Han’a – nowego ucznia, który przyjechał tu z Chin. Min Seok tak naprawdę bardzo mało o nim wiedział, ale był pewien jednego – Lu Han miał ogromne ambicje. Był trainee w jakiejś wielkiej wytwórni, uczył się śpiewać i tańczyć. Był w tym naprawdę dobry. Koreańczyk czasem zazdrościł mu talentu i zapału do pracy…
   Koniec szkoły miał być dla niego długo oczekiwanym końcem stresu. Miał wyjechać. Nie chciał już dłużej czuć się obserwowanym. Chciał móc cieszyć się wolnością, sam się utrzymywać i nareszcie uwolnić się od tych okropnych dreszczy na karku, które miał odkąd tylko w jego życiu pojawił się tamten… Jong Dae. Podobno tak miał na imię jego prześladowca, który nie przebierał w środkach, by w jakiś sposób uprzykrzyć życie starszemu od siebie chłopakowi. Robił to jednak na tyle umiejętnie i wyrafinowanie… że zaczął wzbudzać strach.
   Całą drogę z lotniska do swojego nowego mieszkania przebył wypchanym ludźmi autobusem. Tu, w Pekinie była naprawdę ogromna populacja, przez co Min Seok na samym początku bał się, że będzie miał problem ze znalezieniem dla siebie jakiegoś miejsca zamieszkania. Na szczęście z pomocą wyszedł mu Lu Han i po uzgodnieniu wszystkiego z jego rodzicami tamci pozwolili mu zamieszkać w ich starym mieszkanku, które pozostawili same sobie na rzecz wyjazdu do Korei. Zanim mógł cieszyć się wolnością  musiał zmierzyć się z jednym. Ze swoim strachem. Całą drogę w autobusie wyglądał na przerażonego. Nie dlatego, że znajdował się w nowym miejscu, czy nie znał języka. W Pekinie bywał często, a Chiński w miarę opanował dzięki prywatnym lekcjom i rozmowom z przyjacielem z klasy. Powód jego strachu był inny. Bał się, że gdzieś wśród pasażerów przepełnionego środka transportu dostrzeże znajomą twarz. Jaka była jego ulga, kiedy nie dostrzegł jej nawet idąc od przystanku do wysokiego bloku mieszczącego się bardzo blisko centrum miasta.
   Ciężkie torby położył na kafelkach przy wejściowych drzwiach do swojego nowego domu na czternastym piętrze i drżącymi z ekscytacji dłońmi zaczął szukać po kieszeniach bluzy pęku kluczy, które wręczyło mu państwo Han. Jedne klucze były od piwnicy, drugie od skrzynki pocztowej, trzecie od górnego zamka, czwarte od dolnego zamka, piąte od sejfu, który ukryty był podobno w ścianie za którąś zasłoną w salonie. Kluczy było sześć, ale nie wiedział do czego ten ostatni miał niby pasować. Nie powiedzieli mu. Ale skoro tego nie zrobili, to uznał, że najwyraźniej nie było to zbyt istotne.
   Nie musiał się długo zastanawiać nad tym który klucz był odpowiedzialny za który zamek, dlatego już po chwili jego małe stopy wkroczyły na wytarte panele przedpokoju. Bez namysłu rzucił torby pod wbudowaną w ścianę szafę, zamknął za sobą drzwi i odetchnął głęboko. Pierwszym co zrobił było oparcie się plecami o drzwi. Był wolny… nie musiał już się niczego bać. Mógł żyć własnym życiem, nie ukrywać się, wychodzić z domu bez bluzy z kapturem, z uśmiechem na ustach. Poczuł wszechogarniającą ulgę i szczęście. Tak, tego pragnął z całego serca od dłuższego czasu. Potrzebował tego jak powietrza do życia. Jak wody…
   Szybko zaaklimatyzował się w nowym miejscu. Znał już wcześniej tą okolicę. Wiedział gdzie można spędzić wolny czas, wyskoczyć ze znajomymi, napić się piwa. Lubił to miejsce. Znalazł tu nawet pracę całkiem blisko swojego domu. Co prawda w ogóle nie znał się na gotowaniu ani tych sprawach, ale dostał pracę w knajpie. Nie musiał umieć gotować. Został kelnerem. Całkowicie mu to odpowiadało. Miał dobre nastawienie do ludzi, często się uśmiechał, jego nowe życie pozbawione zmartwień i ciągłego stresu dobrze na niego wpływało. Szybko też zyskał nowych przyjaciół. Yi Fan, nienaturalnie wysoki farbowany blondyn, który stał za barem i robił napoje maści wszelakiej dla spragnionych klientów był jego pierwszym dobrym kolegą. Rozmawiali w dwóch językach, bo jak się okazało Yi Fan też przez jakiś czas przebywał w Korei w tym samym celu co Lu Han. Z tym, że Yi Fan zrezygnował nie umiejąc się tam odnaleźć. Jego drugim kolegą po niedługim czasie stał się też Yi Xing – asystent kucharza. Jak na tak młody wiek był naprawdę genialny w tym co robił. Min Seok zazdrościł mu talentu kucharskiego. Był jeszcze Zi Tao, ale z nim trudno było mu rozmawiać. Wydawał się zbyt… oschły? Małomówny… Nie pracował w knajpie, a jedynie przychodził co dziennie na kawę. Tak naprawdę wszyscy wiedzieli, że przychodził tam dla Yi Fan’a. Potrafił spędzić przy barze dobrych kilka godzin nim zauważył, że kawa mu wystygła i wyszedł.
   Dni mijały spokojnie. Nawet bardzo spokojnie. Większość klientów była stałymi bywalcami, więc Koreańczyk przestał miewać problemy z zamówieniami czy komunikacją.
   Któregoś dnia Tao nie przyszedł na kawę…
- Jest już po piętnastej – zauważył Min Seok podchodząc do baru i podwijając rękawy białej koszuli by odsłonić przedramiona. W lokalu było ciepło. Czasem nawet gorąco. – Tao powinien tu siedzieć od godziny i mierzyć morderczym wzrokiem każdego klienta, który się do ciebie uśmiechnie.
   Fan parsknął cichym śmiechem na tą uwagę z ust przyjaciela, ale zanim jakoś odpowiedział minęło chwilę czasu. Kończył układać na półkach nowe butelki z alkoholem.
   Odwróciwszy się na pięcie w końcu oparł się łokciami o blat i spojrzał nieco z góry na swojego mniejszego towarzysza.
- Aż tak ci go brakuje? Myślałem, że się nie lubicie…
- To on mnie nie lubi, bo z tobą rozmawiam! – prychnął niższy. Usiadł bokiem na wysokim stołku przy barze, a wzrokiem omiótł salę, w której na chwilę obecną zakończył swoją pracę, dopóki Yi Xing nie wyda jedzenia albo nie pojawi się nowy klient. – A tak na serio… co z nim? Chory jest czy co?
- Przeziębił się – oznajmił krótko blondyn.
  Min Seok uniósł nieznacznie brwi ku górze.
- Latem…?
- Oj, Minnie, dobrze wiesz, że on nawet do tego jest zdolny! – zawołał z wyraźnym rozbawieniem barman, na co Koreańczyk roześmiał się cicho pod nosem. – Nie śmiej się z niego – tutaj Yi Fan już nieco spoważniał.
- Dobra, wyluzuj. Robisz coś dzisiaj po pracy?
- Idę do Zi Tao…
- Zdrajca…
- Przepraszam, Minnie, że chcę spędzić trochę czasu z moim chorym wielbicielem! – żachnął się Chińczyk, ale Min Seok już nic więcej nie powiedział. Z szerokim uśmiechem na twarzy udał się w stronę stolika, który kilka sekund temu został zajęty przez dwie nowe klientki.
   Nie przejął się brakiem towarzystwa tego wieczoru. Zaraz po wyjściu z knajpy od razu udał się do najbliższego sklepu po jakieś dobre smakowe piwo i trochę chipsów, bo miał w zamiarze spędzić namiętną noc przed telewizorem. Rodzina Han zostawiła w mieszkaniu całkiem niezłe wyposażenie jeśli chodzi o sprzęt, więc nie narzekał. Był im tylko wdzięczny.
   Jedynym minusem tego mieszkania było to, że mieściło się tak wysoko, a winda często ulegała awarii. Mimo wszystko chłopak nie odmawiał sobie jazdy zabytkową wręcz windą. Wychodził z założenia, że jeśli zatrzyma się gdzieś między piętrami to najwyżej będzie miał trochę wolnego czasu tylko dla siebie.
Winda telepała się niebezpiecznie na boki, trzęsła i zacinała, kiedy razem ze swoim czteropakiem piw i dwoma paczkami grubo krojonych Lay’sów jechał na czternaste piętro, by odprężyć się przed telewizorem i jakimś dobrym filmem. Całe szczęście winda ostatkami sił wjechała na to piętro, a on bezpiecznie wyszedł z przeświadczeniem, że chyba jednak ma szczęście. Podchodząc do drzwi postawił czteropak na kafelkach razem z paczkami chipsów i zaczął szukać kluczy w kieszeniach spodni. Znalazłszy je wybrał odpowiednie i odblokował zamki. Już miał naciskać klamkę, gdy jego oczom ukazała się mała, różowa karteczka wisząca tuż nad dzwonkiem do drzwi. Zerwał ją szybkim ruchem i przysunął bliżej twarzy. W jednej chwili stał się blady jak ściana, do której karteczka była przyczepiona.
   Kobiecym, pochyłym pismem, tak bardzo charakterystycznie zdobionym napisane były tylko dwa słowa.
„Znalazłem Cię”

***

   Słońce powoli wznosiło się nad zasłonięty przez ogromne budynki horyzont, niosąc ze sobą ciepłe promienie, które w okolicach południa będą już ostro dawać się we znaki każdemu człowiekowi w ich zasięgu. Szczelni e zasłonięte okna doskonale chroniły przed nimi nieduże mieszkanie na 14 piętrze w jednym z wysokich wieżowców, którymi zarośnięta była okolica. Jedno z nich było uchylone, a lekkie podmuchy ciepłego wiatru nieznacznie muskały ciemne włosy siedzącego pod ścianą chłopaka. Jego oczy, podkrążone tak mocno, jakby miał co najmniej lima, świadczyły o tym, że nie spał całą noc. Od dłuższego czasu wpatrywał się w jeden punkt na ścianie przed sobą. Nocą, kiedy okna miał jeszcze odsłonięte księżyc zostawiał tam promienie srebrnego światła. Teraz nie było tam nic, co mogłoby przykuwać wzrok. Pozornie.
Miał wrażenie, że oczy wyschły mu na wiór. Nie myślał o tym teraz, lecz zdawało mu się, że gdyby dotknął ich palcem lub zbyt szybko mrugnął, to prawdopodobnie rozsypałyby się jak piasek. Powoli zerknął w stronę wiszącego na ścianie zegarka. Bardzo powoli, jakby faktycznie bał się, że jego oczy rozsypią się po drodze. 09:00 rano. Niemalże jęknął pod nosem, kiedy uświadomił sobie, że przez jakieś 5 godzin nawet nie ruszył się spod ściany, chyba że tylko po to, żeby zasłonić okno, kiedy zaczęło wschodzić słońce. Przykładając drobne dłonie do twarzy opuszkami palców spróbował rozetrzeć przymknięte powieki. Ból jaki pod nimi czuł był spowodowany całonocnym czuwaniem z wpatrywaniem się w jedno miejsce. Nie panował nad tym. Po prostu robił to całą noc tak, jakby ktoś go do tego zaprogramował. Każdy ruch palcami na cienkiej skórze powiek nieco nawilżał suche gałki oczne. W kącikach zaczęły pojawiać mu się zbawienne krople łez, lecz dopiero po kilku minutach był znów w stanie otworzyć je i rozejrzeć się po pokoju.
   Wszystkie jego ciuchy leżały rozwalone na skraju łóżka, obok którego on w samych bokserkach przesiadywał tyle czasu. Brudne naczynia po kolacji leżały tuż przy nim. Przyschnięty do talerza kawałek niezjedzonego białego sera nie wyglądał zbyt apetycznie. Min Seok dotknął go czubkiem palca, ale szybko cofnął rękę i skrzywił się. Należało to wyrzucić… zanim samo wyjdzie…
   Z trudem podniósł się najpierw na kolana, a potem już wspomagając się stojącym obok łóżkiem, stanął na prostych nogach. Syknął. Stawy bolały go od kilkugodzinnego siedzenia w jednej pozycji. Wsparłszy się o wezgłowie łóżka, kilka razy zgiął i wyprostował najbardziej bolące kolano. Jego wzrok po raz kolejny wylądował na wczorajszym serze. Nie pozostawało mu nic innego, jak podnieść talerz i zanieść go do kuchni, a najlepiej od razu umyć. Schylił się więc po niego, lecz gdy się prostował, jego uwaga przykuta została przez niewielką, różową karteczkę przyklejoną do blatu zawalonego książkami biórka w rogu pokoju. Serce niemalże mu stanęło, jednak zachował zimną krew, jakby nic się nie stało... Wolnym krokiem wyszedł z pokoju. Kuchnia była naprzeciwko drzwi do sypialni, więc wystarczyło kilka kroków, by znaleźć się przy zlewie, wrzucić do niego brudne naczynie, odkręcić lodowatą wodę i po prostu wsadzić głowę pod kran. Zimne strugi natychmiast zaczęły moczyć jego ciemne włosy, ocucając go jednocześnie jak kubeł kawy z podwójnym espresso, wypity na raz. Zza pół przymkniętych oczu wpatrywał się w dno zlewu, a przez rozchylone lekko usta dyszał ciężko, jak po długodystansowym biegu. To, co działo się teraz w jego głowie, było nie do opisania. Jakim cudem ON się tu dostał? Jak wszedł do domu? Dlaczego znowu użył takich różowych karteczek? I najważniejsze - CZEGO ON W OGÓLE CHCE?!
   Dosłownie wyrwał głowę spod ciągle plującego wodą kranu, a jego przydługie kosmyki włosów z rozmachem rozbryznęły wokół krople lodowatego deszczyku. Ręce chłopaka trzęsły się, kiedy zaciskał palce na krawędziach zlewu i rozglądał się wokół siebie, jakby szukając potencjalnego zagrożenia ze strony leżących na suszarce naczyń albo zapalniczki, którą zwykł odpalać gaz w kuchence, gdzie był zepsuty palnik.    Przełknąwszy głośno ślinę, odwrócił się na pięcie i zaczął krążyć po kuchni. Miał wrażenie, że jest obserwowany. Miliony myśli kłębiło się gdzieś w jego głowie, ale on nie mógł wybrać żadnej z nich, żeby skupić się chociaż trochę. Czuł, że jest obserwowany... Będąc blisko okna, nawet nie chciał za nie spojrzeć. Będąc blisko drzwi, nawet nie chciał zajrzeć do własnego pokoju, którego wnętrze było stąd widoczne. Nie chciał patrzeć nad sobą, bo bał się dostrzec kogoś przyczepionego do sufitu, jak Spiderman. Nie chciał spojrzeć na podłogę, bo bał się, że zobaczy czyjąś stopę wystającą spod stołu.
   Usiadł. Ciężko, właściwie z rozbiegu, po prostu posadził swój drżący ze strachu tyłek na krześle, będącym najbliżej jego obecnego położenia. Nie siedział długo. Niemal natychmiast po tym, zwyczajnie zerwał się do pionu i pobiegł do sypialni. Ten krótki dystans wydawał się wyssać z niego całą energię, bo kiedy dobiegał do biórka i sięgał roztrzęsiony po różową karteczkę, czuł się, jakby miał zaraz zemdleć. Zimny pot oblał jego kark jeszcze zanim spojrzał na pismo, naniesione na skrawek papieru. Chwilę po tym rozpłakał się żewnie i skoczył na łóżko, by zakryć głowę poduszką i w ten sposób całkowicie się zagłuszyć. Różowa karteczka wypadła z jego dłoni na podłogę, a na niej krzywym pismem dziecka z podstawówki napisane było: "udka z kurczaka, chleb, mleko, sos sojowy, olej sezamowy, makaron". Jego własna lista zakupów.

***

   Podkrążone oczy nie prezentowały się zbyt przyjaźnie. Nic dziwnego więc, że wszyscy przechodnie dosłownie omijali Min Seok'a szerokim łukiem. Ubrany w granatową bluzę z dużym kapturem chłopak sunął przed siebie, nawet nie mając zamiaru spojrzeć na kogokolwiek. Zderzanie się z innymi nie wchodziło w grę. Wszyscy naprawdę woleli uniknąć wypadku "komunikacyjnego" z kimś takim, jak on. Wyczerpanie, determinacja i złość, choć niewidoczne na twarzy, odbijały się w oczach Koreańczyka. Jego zły humor dodatkowo pogłębił się, gdy w sklepie ekspedientka podejrzewała go o planowanie kradzieży. W sumie każdy mógłby tak pomyśleć, szczególnie widząc zakapturzonego młodzika przemykającego między regałami.
   Wracał do domu trzykrotnie szybszym krokiem niż zazwyczaj. W jednej dłoni dzierżył reklamówkę z zakupami, a w drugiej czekoladowego batonika, który miał za zadanie odwrócić jego myśli od otoczenia. Patrzył tylko przed siebie, bo bał się, że kiedy zerknie gdzieś na bok, dostrzeże znajomą twarz, uśmiechającą się psychodelicznie w jego kierunku. Czekolada była dobrym lekarstwem na wszystko, odkąd pamiętał. Dlatego też w jego reklamówce nie zabrakło kilku tabliczek czekolady z ryżem, z orzechami lub zwykłej, mlecznej w białe ciapki.
   Właśnie brał kolejnego, małego gryza batonika, kiedy ktoś chwycił go za ramię.
   Cała reklamówka z zakupami wylądowała na chodniku, baton bezpowrotnie zrównał się z betonem, a roztrzęsiony Min Seok, nawet nie patrząc za siebie, wystrzelił do przodu w panicznym biegu.
- Minnie! - głos, który usłyszał za sobą był znajomy. Nie był to głos, którego mógłby się obawiać. Był to ciepły, niski głos, w tym momencie zabarwiony nutą zmartwienia i zaskoczenia. Głos, który z pewnością nie należał do jego koszmaru. Mimo to, chłopak nie odwrócił się. Drogę do domu pokonał w rekordowym czasie.
   Zamknął drzwi na trzy spusty, a gdyby mógł, prawdopodobnie zamknąłby je na milion spustów, zabarykadował, opancerzył razem z oknami, a potem schował się do schronu. Niestety nie miał takiej możliwości. Wszedł do toalety, jedynego w mieszkaniu pomieszczenia pozbawionego okien, by następnie skulić się pod drzwiami i schować ręce we włosach. jego oddech był szybki, wręcz chaotyczny. Ciało drżało, lecz nie tylko ze zmęczenia wywołanego biegiem. Był całkowicie wyczerpany brakiem snu, jak i swoim największym koszmarem, który nie dawał mu spokoju od kilku lat... który dawał o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach, przed którym nie dało się uciec lub schować... Jego koszmar nie miał żadnych skrupółów, nie uznawał zasad, działał bez ograniczeń, ale zawsze skutecznie.
   Chłopak nie wiedział, ile czasu minęło od momentu, w którym w kompletnej panice wpadł do domu i zamknął się w jedynym bezpiecznym miejscu. Miał wrażenie, że minęła wieczność. Każdy kolejny, głęboki lub płytki oddech wydawał się trwać godzinę, a wzburzone myśli, które nie umiały złożyć się w jedną całość, zabierały mu jakiekolwiek poczucie czasu. W końcu do jego uszu dobiegło głośne pukanie. Początkowo spiął się i mocniej zacisnął palce na swoich przydługawych włosach, ale kiedy pukanie rozległo się po raz kolejny, tym razem do jego uszy dotarł też ten sam ciepły i niski głos, który wołał go na ulicy. Czy tego chciał, czy nie - zerwał się, drżącymi rękami odblokował zamek drzwi do łazienki, potem o mało nie zabijając się o poustawiane na podłodze buty, dotarł do drzwi wejściowych. Rozbrojenie ich zajęło mu trochę czasu, jednak gość, jak się okazało, był dosyć cierpliwym osobnikiem.
   Yi Fan nie krył swojego zaskoczenia, jak i współczucia, kiedy wyraźnie roztrzęsiony Koreańczyk wskoczył mu w objęcia i natychmiastowo się rozkleił.
- Ćśśś... już dobrze... - wydusił z siebie nieco niepewnie, by następnie ostrożnie wsunąć się z przyjacielem z powrotem do mieszkania.
   Miał ze sobą reklamówkę z zakupami, którą Min Seok wypuścił z dłoni podczas panicznej ucieczki. Postawił ją na pobliskiej komodzie, nawet nie mając zamiaru odsunąć od siebie płaczącego chłopaka nawet na milimetr. Z tekim dodatkowym balastem trudno było mu zdjąć buty, więc po jednej próbie po prostu sobie to odpuścił, przecież Minnie nie będzie miał mu tego za złe... Biorąc reklamówkę z powrotem, udał się razem ze swoim przyjacielem do salonu. To, co tam zobaczył, zaskoczyło go. Wyglądało na to, że naprawdę złe rzeczy działy się z tym z pozoru wesołym i szczęśliwym kelnerem. Wszędzie walały się resztki jedzenia, ewentualnie jakieś pudełka po pizzy, opakowania po chipsach, puste butelki po piwie czy soku pomarańczowym i miliony par pałeczek jednorazowych. Chińczyk zgarnął część tego śmietnika z dużej, skórzanej kanapy naprzeciwko telewozora, a potem posadził na niej ciągle wstrząsanego lekkimi spazmami chłopaka. Bez słów kucnął obok niego i wyszukał jego małą dłoń, by móc za nią chwycić w kojący sposób. Ich dłonie niesamowicie różniły się rozmiarem i kształtem. Podczas, kiedy Min Seok był posiadaczem dosłownie dziecięcych dłoni o krótkich paluszkach wyglądających jak małe paróweczki, dłonie Yi Fan'a były ogromne - szerokie, o długich palcach. Pasowały do jego wzrostu i postury. W końcu nie był stereotypowym Chińczykiem, który ledwo sięgał ponad stół...
- Oszaleję, Yi F-Fan...
- Będzie dobrze, obiecuję.

***

   Wszystko wróciło do normy. I chodź temperatura diametralnie zaczęła spadać, a na dworze i w knajpie nie było już tak upalnie jak zaledwie jakiś czas temu - to nie przeszkadzało Min Seok'owi w żadnym aspekcie. Dla niego, mogłoby nawet być -10 stopni. Jedynym warunkiem dobrego samopoczucia była wolność od uczucia bycia śledzonym.
- Minnie... zawołaj Yi Fan'a, potrzebuję jego pomocy w kuchni... - wymamrotał Yi Xing znad wielkiego gara, w którym ciągle mieszany makaron pachniał niesamowicie, powodując u zwykłego człowieka zniecierpliwione burczenie w brzuchu. Oni byli już do tego  przyzwyczajeni.
   Koreańczyk spojrzał najpierw niepewnie na kucharza, a potem cofnął się kilka kroków i przez uchylone drzwi zerknął na zajętego rozmową z Tao mężczyznę. Nie byłoby problemu z zawiłaniem go. Gdyby nie właśnie Tao...
- Xing Xing... sam go zawołaj... - powiedział w kiońcu, a jego twarz wykrzywiła się znacząco. - Ja nie chcę być ozdobiony permanentnym makijarzem przedstawiającym dwa wielkie lima pod oczami...
- Nie przesadzaj, przecież nic ci nie zrobi...
- Ale on mnie przecież nie cierpi!
- On nie cierpi każdego... nie sraj w gacie, chyba, że chcesz sam mi pomóc z wybebeszaniem ryb.
   Grymas obrzydzenia, malujący się na twarzy Min Seok'a wystarczył do tego, żeby przekazać Chińczykowi, że nie miał innego wyboru. Biorąc głęboki oddech, wyszedł z kuchni i nieco niepewnie zaszedł barmana od tyłu, by następnie lekko pociągnąć go za śnieżnobiały rękaw koszuli. Meżczyzna, prostując się, spojrzał z góry na starszego chłopaka, po czym uśmiechnął się pytająco. To wystarczyło, by Tao oparty łokciami o blat baru zmierzył morderczym wzrokiem nagłego intruza, który pojawił się w jego polu widzenia.
- Yi Xing potrzebuje cię przy rybach... - powiedział szybko.
- Ach, oczywiście - wyższy pokiwał głową ze zrozumieniem. - Zostań na chwilę przy barze, ja zaraz wrócę. - To mówiąc, odwrócił się i robiąc ledwo dwa kroki tymi swoimi długimi na dwa metry nogami, zniknął za drzwiami do kuchni.
   Min Seok przełknął głośno ślinę. Starając się nie patrzeć na promieniującego złością Zi Tao, podszedł bliżej baru i chwycił w palce jedną z wielu wysokich szklanek do piwa. Zaczął przecierać ją ściereczką, by odwrócić swoją uwagę od przeszywającego spojrzenia podkrążonych niebezpiecznie oczu Chińczyka.
- "Poddaj się" - usłyszał nagle i niemalże podskoczył w miejscu. Natychmiast wbił wzrok w Tao naprzeciwko siebie.
- M-mówiłeś coś...?
- Chyba masz problemy ze słuchem - warknął Tao, a szybko wypowiedziane przez niego słowa potrzebowały chwili na to, żeby zostać całkowicie zrozumiane przez Koreańczyka.
- Dałbym sobie rękę uciąć, że coś mówiłeś... - wymamrotał, lecz czarnowłosy przerwał mu, śmiejąc się złośliwie.
- Byłbyś bez ręki.
   Przełknął ślinę po raz kolejny. Już nic więcej nie usłyszał, nic więcej nie powiedział. Całkowicie oddał się wycieraniu szklanek z niewidzialnej warstwy kurzu, aż do momentu, w którym wrócił Yi Fan. Śmierdzący rybą, ale jednak w żaden sposób nie skrytykowany przez to ze strony Zi Tao...
   Reszta dnia w pracy minęła całkowicie spokojna, pod znakiem ożywionych rozmów ze stałymi klientami, jak i tradycyjnych dowcipów na temat wiecznie zamyślonego kucharza. Min Seok już dawno nie miał wrażenia, że ktoś go obserwuje. Tym razem jednak znów było inaczej. Kiedy pod koniec dnia stał plecami do okna i realizował ostatnie zamówienie przed udaniem się do domu, czuł na swoim karku delikatne mrowienie. Lecz kiedy odwracał się, by ewentualnie okrzyczeć Yi Fan'a za skradanie się, nie napotykał za sobą nikogo. Ani za sobą, ani za oknem. Na zewnątrz było już niestety ciemno, więc nawet jeśli by chciał, nie byłby w stanie dużo zobaczyć. Ale w sumie nawet nie chciał. Nie chciał też o tym myśleć.
   Chłodny wiatr lekko targał jego włosy, kiedy wracał do domu piechotą, postanawiając pooglądać piękne, rozgwierzdżone niebo nad swoją głową. Nie mógł widzieć wielu gwiazd, bo mnóstwo z nich zasłonięte było drapaczami chmur, z których słynęło to miasto. One były wszędzie. Dosłownie... Ale to mu nie przeszkadzało. W jednej chwili dostrzegł nad sobą wyraźnie spadającą gwiazdę. Od razu zatrzymał się. W takich momentach zawsze powinno się wypowiadać życzenie, tak więc zrobił.
- Chciałbym, żeby mój koszmar skończył się raz na zawsze - wyszeptał, a potem z szerokim uśmiechem na ustach ponownie skierował się w stronę domu. Był tak zafascynowany widokiem gwiazd i obrazem jednej spadającej w pamięci, że nie usłyszał za sobą czyiś kroków.

***

   Chłód był wszechogarniający, pogłębiający się i wydzierający ostatnie cząstki ciepła niemal z każdego zakątka ciała. Ciemność,  choć czarna jak każdej nocy, wydawała się czernieć coraz bardziej, a cisza... cisza wokół przerywana była szybkim, ciężkim oddechem, który z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej wyczerpujący, płytki i ledwo dosłyszalny. Lecz jakiś czas temu doszedł jeszcze jeden... spokojny, opanowany... niebezpiecznie blisko.
   On o tym nie myślał. Nie myślał o przeraźliwie zimnych kafelkach, do których przylegał niemal całym swoim nagim ciałem. Nie myślał o pogłębiającej się ciemności, o własnym czy czyimś oddechu. Nie myślał o cichym kapaniu, które odbijało się delikatnym echem od całego ceramicznego wyposarzenia łazienki. Nie myślał o niczym. O niczym oprócz tysiąca różowych karteczek, przyklejonych do drzwi wejściowych... oprócz czyjegoś wysokiego, skrzeczącego śmiechu rozbrzmiewającego na klatce schodowej... oprócz napisu "mój" na lustrze w windzie... oprócz zdemolowanej sypialni, wybitego okna w kuchni i salonie... oprócz noża, który leżał gdzieś przy jego własnej głowie, a który przy chociażby nikłej cząsteczce światła zalśniłby czerwienią, posyłając mknóstwo refleksów na okafelkowane ściany...
- Długo kazałeś mi czekać, Minnie... - odezwał się cichy, ciepły i niesamowicie piękny męski głos ze źródłem gdzieś w nieprzeniknionej ciemności.
   Koreańczyk nie odpowiedział. Już nie miał na to siły. Nie miał siły ruszyć palcem, czubkiem języka, a co dopiero czegoś powiedzieć. Jedynie jego wpół otwarte oczy poruszyły się ledwo zauważalnie, kiedy jedna z wielu zbłąkanych łez postanowiła wyznaczyć sobie ścieżkę w dół z kącika oka, by następnie wsiąknąć w rozsypane na podłodze włosy.
- Ale lepiej późno niż wcale. I wybrałeś w miarę dobry sposób... gorzej byłoby, gdybyś rzucił się pod pociąg albo samochód... miałbym lekkie problemy. Ale widzę, że poszedłeś mi na rękę.
   Po raz kolejny, ten wysoki, krótki i iście szaleńczy śmiech rozerwał ciemność na pół. A może to ktoś w końcu zapalił światło? Min Seok nie był pewien, bo w tym samym momencie jego oczy zamknęły się, a ostatnie słowa zdołał już usłyszeć naprawdę z daleka, jakby z powierzchni ziemi, podczas kiedy on sam w zawrotnej szybkości spadał w dół niekończącej się studni.
- ... ciepły czy zimny... co za różnica.

3 marca 2013

EX-IST


 Pairing: BaekYeol (prześwity innych)
 Uwagi: Jest to tak jakby początek i koniec historii, z niewielkimi elementami środka. Postanowiłam zostawić niektóre sytuacje "w domyśle", bo chcę umieścić je w drugiej części tego FF. Miał to być one shot, ale jedna część w tą czy w tą... xD W każdym razie 2 część będzie uzupełnieniem pierwszej! Wyczekujcie! <3
Zapraszam do czytania!

EX-IST

Droga z uczelni do wynajmowanego mieszkania niemalże w samym centrum miasta nie była długa. Wręcz przeciwnie – była krótka, a nawet ładna i przyjemna. Wystarczyło, wychodząc z budynku uczelni przespacerować się w stronę rozciągającego się nieopodal ogromnego parku, później skręcić w wąską uliczkę, przy której na rogu mieścił się bar dla gejów, ominąć zawsze leżących blisko kontenera na śmieci bezdomnych, szczęśliwie nie podpaść wyglądem żadnemu z homofobów, którzy zawsze się tam kręcili, wejść po schodkach prowadzących do wysoko umiejscowionych drzwi na klatkę i tada! – było się w domu. Tak, dla Baekhyun’a zdecydowanie najlepszą częścią drogi do domu był park. Dlaczego? Dlatego, że nie lubił biegać, a blisko baru dla gejów często mu się zdarzało… wystarczyło ubrać się trochę lepiej niż zazwyczaj i już, pytanie o problem murowane. Całe szczęście, nauczył się już tego unikać. Nowe ciuchy (które zamiast jedzenia kupował za pieniądze dostawane od rodziców) chował zawsze do torby i wyglądając jak ostatni cieć przebierał się dopiero za rogiem, sprawdzając oczywiście wcześniej, cz caby nikt nie patrzy. W razie jakiś większych imprez, które odbywały się wieczorami, gdy wracał do domu z uczelni, w zwykłe dresy albo wytarte ciuchy przebierał się jeszcze w uczelni. Znajomym tłumaczył to zwyczajnym brakiem wygody. Znali go z resztą pod względem narzekania na wszystko i wszystkich. Łykali to bez żadnego problemu.
Dni na uczelni zawsze mijały bardzo szybko. Baekhyun spał na zajęciach, ewentualnie grał w Starcraft’a z kolegami, oczywiście starając się, żeby zbytnie nie ukazywać swojego entuzjazmu związanego właśnie rozgrywaną partią, nie chciał przecież podpaść żadnemu profesorowi. Kiedy jednak nie mógł pozwolić sobie na granie albo spanie… udawał, że notuje, rysując na ostatnich stronach grubego zeszytu do wszystkich przedmiotów postacie z bajek, zwierzęta, gołe cycki albo ewentualnie kutasy, ale te ostatnie najczęściej nie były jego dziełem, tylko któregoś z zakompleksionych kolegów siedzących obok. Tak, pani profesor od psychologii zawsze mówiła, że rysowanie męskich członków przez chłopców jest oznaką kompleksów. Dlatego właśnie Baek nigdy nie zniżył się do tego poziomu, by jakiegoś narysować. No, chyba że w zeszycie Jongdae, kiedy wychodził do toalety podczas wykładów…
Godzinne przerwy między zajęciami zdecydowanie należały do jego ulubionych części dnia. Wtedy najczęściej z kolegami od Starcraft’a wyszukiwał jakiegoś cichego i przyjemnego miejsca z zasięgiem Wi-Fi, rozsiadał się wygodnie i grał. Czasem Starcraft’a zastępowali innymi grami, na przykład League of Legends, WoW’em, Guild Wars 2… albo po prostu leżeli na trawniku pod oknem dziekanatu i zamawiali sobie chińszczyznę w miejsce znane jako „pod jaskinią lwa”.
Baekhyun wiódł naprawdę spokojne życie. Spokojne aż do porzygu.
- No i mówię ci, stary… ja to bym chciał, żeby zaczęło się w końcu coś dziać! – wyjęczał gestykulując zawzięcie, przy czym lekkim klepaniem w ramię upewniając się, czy aby zajęty pisaniem jakiś „poważnych notatek” Kyungsoo w ogóle go słuchał. – W liceum to się działo! A tutaj…? Nuda jak flaki z tym… olejem!
- Dokładnie! – Jongdae siedzący po prawej stronie brązowowłosego chłopaka o okrągłych policzkach podparł się łokciem o lakierowany blat długiej ławy. – Mówili, że na studiach zaczyna się życie… a my tylko chlejemy, żremy i udajemy, że się uczymy…
- Czyli robimy dokładnie to samo, co na każdym innym etapie naszej edukacji wcześniej. – odezwał się Jongin siedzący za nimi, kręcąc malutkie kuleczki z papieru i rzucając nimi prosto w głowę skupionego na notatkach Kyungsoo. Ten zdawał się go kompletnie ignorować.
Wsadziwszy dłonie we włosy, Baek uderzył lekko głową w blat i znowu wyjęczał coś pod nosem, tym razem jednak całkowicie niezrozumiale.
- Zorganizujmy jakąś imprezę albo coś… - powiedział znudzonym głosem chłopak po prawej stronie jęczącego. Jego mocne rysy twarzy przeciął lekki, rozmarzony uśmiech. – Zaprośmy dziewczyny…
Jongin o mało nie wybuchnął śmiechem, na co siedzący wokół niego studenci, tak samo uważni jak Kyungsoo zaczęli go szturchać i posykiwać cicho, dając mu do zrozumienia, żeby się uspokoił. Odczekując kilkanaście sekund, aż fala oburzenia wszędobylskich kujonów ucichła, ciemnoskóry brunet wychylił się trochę do przodu, żeby koledzy z ławy przed nim mogli go dobrze usłyszeć, nawet wtedy, kiedy mówił cicho.
- Może w końcu nasz mały Bacon pomacałby wtedy trochę prawdziwych cycuszków. Te co ma z tyłu zeszytu nie bardzo się do tego nadają…
Chichot ludzi siedzących najbliżej Jongin’a rozniósł się po sali znowu wywołując falę cichego oburzenia kujonów, jednak tym razem nawet Kyungsoo zachichotał pod nosem na moment przerywając pisanie i spoglądając kącikiem oka na czerwonego z wściekłości Baekhyun’a.
-Jongin, kuźwa, zastrzelę cię…
- Oj, daj spokój. Czerwienisz się, jakby ci ktoś do gaci zajrzał – parsknął cicho Jongdae i jeszcze zdążył zasłonić się ręką, zanim czerwony jak burak przyjaciel zdzielił go grubym zeszytem.
- Przestańcie, zróbmy tę imprezę, ale zamknijcie się, ok…? – warknął Baek, spoglądając raz na chłopaka po prawej, a raz na tego za sobą. Do Kyungsoo się nie odwracał. Wiedział, że ten raczej wolał słuchać głupot wygadywanych przez tych debili niż w nich uczestniczyć. Był jedyny normalny…
- No dobra, ale kogo zaprosimy? – zapytał ciągle przechylony do przodu Jongin starając się mówić w miarę cicho. Całe szczęście profesor prowadzący wykłady z języka angielskiego był przygłuchy. Jedynym problemem byli zapaleni uczniowie…
Na kilka chwil zapanowała cisza. Wszyscy trzej zamyślili się nad pytaniem najmłodszego. Trzej, bo Kyungsoo prawdopodobnie nie miał innych znajomych oprócz nich. Tak przynajmniej wydawało się Baekhyun’owi. Był zbyt cichy, żeby się z kimś bliżej kumplować, żeby zawierać znajomości.
- Sehun będzie chciał… Luhan… - ciemnoskóry zaczął wymieniać na palcach, ale Jongdae od razu przerwał mu machnięciem ręki.
- Jak Sehun, to bez Luhan’a! Znowu będzie chodził w seksualnej frustracji cały wieczór…
- Oj, nie pierdol, jedna para gejów w domu cię nie zabije! – Baekhyun nadął lekko swoje już nieco mniej czerwone policzki.
- Z resztą jeśli Sehun bez Luhan’a, to ty bez Junmyeon'a. – Jongin uśmiechnął się szeroko, przy czym jego białe zęby ujrzały światło dzienne. Jongdae w ogóle nieoczarowany tym widokiem jedynie prychnął i udając urażonego odwrócił się „niby” wracając do pisania notatek. Tak naprawdę od rozpoczęcia semestru nie napisał żadnych…
- No to Sehun, Luhan, Junmyeon… może Minseok?
- Nie wiem, czy to będzie dobry pomysł, Jonginnie… - stwierdził Baek odwracając się do niego bokiem. – Zje nam całe zapasy żarcia…
- Zamknij się, zapraszamy Minseok’a i już! – znów ożywił się Jongdae. Odgłos uciszającego syczenia po raz kolejny rozległ się wokół.
- Dobra, dobra, nie denerwuj się tak, bo nabawisz się impotencji!
Chłopak o silnych rysach twarzy tylko uderzył się dłonią w czoło. Już więcej się nie odezwał. Nie miał siły.
- Sehun, Luhan, Junmyeon, Minseok… ja bym jeszcze zaprosił Yifan’a. – Jongin zamyślił się na chwilę. – Tego wielkiego co mieszka obok ciebie, Baekkie…
Baekhyun pokiwał głową na zgodę.
- Tak, możemy go zaprosić, jest całkiem spoko.
- A ja…? – rozległ się cichy i spokojny głos z lewej Baekhyuna. Wszyscy z zaskoczeniem spojrzeli na Kyungsoo, który już od dłuższej chwili nie robił notatek. – Mogę przyjść…?

***

- Jak myślisz, Jongdae, Kyungsoo w ogóle ma jakiś znajomych oprócz nas?
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, kiedy Baekhyun razem ze swoim przyjacielem ze studenckiej ławy, liceum, gimnazjum, a nawet podstawówki i przedszkola wracał przez park w stronę domu. Obaj mieszkali dosyć blisko siebie, jednak mieszkania, które wynajmowali różniły się. Największą różnicą była ich okolica. Jongdae miał tyle szczęścia, że nie musiał wozić się jak dres, żeby nie zostać spranym na kwaśne jabłko.
Chłopak przez chwilę przyglądał się rówieśnikowi, który właśnie upychał do torby z laptopem swoją ulubioną koszulkę, którą przed chwilą przed wyjściem z uczelni zmienił na zwykłą bluzę od dresu, nie ubierając pod nią nic.
- Skoro mówił, że weźmie ze sobą jakąś osobę towarzyszącą, to chyba ma, nie sądzisz?
Lekki uśmiech wypełzł na usta Bacon’a, gdy ten prostując się uświadomił sobie pewną rzecz.
- Ej, a co jeśli weźmie ze sobą swoją dziewczynę? – zapytał, a jego oczy rozszerzyły się. – Albo gorzej! CHŁOPAKA!
Na twarzy Jongdae od razu pojawiło się zdumienie. A zaraz po zdumieniu ogromne rozbawienie.
- O, nie! Baekhyun! Wyobrażasz sobie minę Jongin’a?! Przecież on wyjdzie z siebie i sam się zabije!
- Kuźwa, Jongdae! Ty też zauważyłeś, że on leci na Kyungsoo?!
- PRZECIEŻ OD NIEGO WALI TESTOSTERONEM ZAWSZE JAK PRZYCHODZI KUJONEK!
- O NIE, JONGDAE… O NIEEEE...
- Ej, czekaj… - chłopak nagle ucichł i złapał przyjaciela za ramię. Baek uniósł nieznacznie brwi w pytaniu. Brunet w tym samym czasie palcem wolnej dłoni wskazał coś za jego plecami. – Zobacz co tam mamy…
Odwrócił się. O mało nie wybuchnął śmiechem. Jakiś wysoki chłopak biegał po parku w zimowym płaszczu. Już nawet nie wspominając o tym, że temperatura wahała się od 20 do 25 stopni… Na nogach miał sandały, przez które co jakiś czas zatrzymywał się, żeby wysypać z nich piach, trawę i inne śmieci, jakie nazbierały się tam od szaleńczego biegania. Biegania za piszczącymi kobietami. Pod płaszczem był kompletnie nagi.
- O, Boże, Baekhyun, czy ty to widzisz…?
Chłopak w płaszczu biegnąc za nieznajomą kobietą zwolnił nagle i kiedy się odwrócił koleżanka ofiary przywaliła mu torebką w głowę. Gigant zatoczył się nawet nie zdążając zasłonić pewnych części swojego ciała i zanim zdołał przywrócić sobie równowagę obie uciekły. Ten ze smutną miną oparł się o drzewo. Szukał kolejnych…
- Jongdae… pamiętasz co mówiła pani profesor na psychologii?
- Że ekshibicjonistę najłatwiej zniszczyć ekshibicjonizmem?
- Dokładnie…
Jongdae od razu popchnął przyjaciela w stronę stojącego nieopodal nieznajomego, a kiedy Baek bez wahania jak gdyby nigdy nic ruszył w tamtym kierunku, nie mogąc się powstrzymać aż zaklaskał w dłonie i zgiął się w pół tłumiąc śmiech.
- Jezu, nie wierzę, on to zrobi!
Wysoki chłopak stojący pod drzewem wyglądał naprawdę młodo. Miał zadbane, ciemne włosy, był przystojny… Co prawda, kiedy ganiał za dziewczynami z jajami na wierzchu wyglądał już raczej jak szalony idiota z przerażającym uśmiechem, ale kiedy z powagą na twarzy wyszukiwał kolejnego obiektu swojego zainteresowania był naprawdę facetem godnym uwagi. Nawet wystające spod ciemnych włosów uszy, które zdawały się być rosnącymi z głowy skrzydłami, nie umiały zniszczyć tego wrażenia. Takie wrażenie miał właśnie Baekhyun, kiedy podchodził coraz bliżej.
W jednej chwili poczuł na sobie jego wzrok. Usłyszał za sobą kroki, łamane pod sandałami na wielkich stopach gałązki, leżące na dróżce przecinającej park. Odetchnął głęboko, ale ledwo zauważalnie. Wtem odwrócił się.
Zobaczył go w całej okazałości. Nagiego od stóp (pomijając sandały) do głów. Z szalonym uśmiechem na ustach, płaskim brzuchem, ledwo widocznymi mięśniami, kłębkiem czarnych włosów bardzo nisko pod pępkiem… i stojącym na baczność penisem. Do tej pory pewien siebie Baekhyun zbladł. Nieznajomy zauważył to i szczerząc swoje białe jak śnieg zęby wystrzelił biegiem w jego kierunku. Niższy już miał zacząć krzyczeć i uciekać, kiedy przypomniał sobie cel swojego podejścia bliżej.
- Choć, ogierze! Będziemy się pieprzyć! O taaaaaak! – wykrzyczał nagle i wyszedł mu naprzeciw szybko rozpinając bluzę. Zdjął ją wręcz błyskawicznie i rzucił na bok, zdecydowanym krokiem idąc teraz prosto na wielkoluda. – Jestem taki napalony!
Szalony uśmiech z twarzy chłopaka zniknął, a w wielkich oczach lekko przysłoniętych przez zbyt długą grzywkę pojawił się strach. Nie minęło kilka sekund, a ekshibicjonista otulając się szczelnie płaszczem z krzykiem uciekł robiąc slalom między drzewami.
Minęło kilka sekund do momentu, w którym Baekhyun uświadomił sobie, że słowa pani profesor były prawdą.
Jongdae delikatnie mówiąc popuścił.

***

- JA NIE WIERZĘ, ŻE TO ZROBIŁEŚ! – wykrzyczał Jongin, siadając ciężko z butelką piwa prosto na podłużną kanapę mieszczącą się w salonie, w domu Jongdae. To właśnie tutaj przyjaciele postanowili zorganizować domówkę. Jedni mieszkali w akademikach, Baek miał nieprzyjemną okolicę… to właśnie tu było najbezpieczniej. – I co, spierdolił?
- No przecież ci mówię! – zawołał starszy, lekko nadymając policzki. Przysiadł sobie na krawędzi stołu, ale zaraz Luhan zrzucił go z niego, krzycząc, że to słaby mebel i się rozwali.
- Stary, wstyd się przyznawać, ale posikałem się ze śmiechu! – Jongdae siedzący na podłodze przy kanapie po raz kolejny roześmiał się w głos i wpakował do ust garść kukurydzianych chrupków, których chyba kilogramy przywiózł Sehun. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że przywiózł je dlatego, że Luhan takie lubił…
- I tak po prostu zacząłeś się przed nim rozbierać?! O kuźwa, jakie to pedalskie! – zajęczał ciemnoskóry, ale zaraz uniósł ręce do góry, bo został zgromiony wzrokiem Sehuna. Ten natomiast zaraz po skarceniu starszego również się roześmiał.
- Baekkie… - zaczął Luhan swoim delikatnym, ciepłym głosem. – A nie bałeś się? A jakby cię zgwałcił?
- Nie zrobiłby tego, bo ekshibicjoniści boją się ludzi, którzy okazują zainteresowanie, a nie strach. – wyjaśnił spokojnie Baekhyun.
Impreza tak naprawdę jeszcze się nie zaczęła. Wszyscy zaproszeni jeszcze nie przyszli, jedzenie zamówione przez telefon jeszcze nie przyjechało… ale to nie przeszkadzało chłopakom w tym, żeby już teraz zacząć pić! Jongin i Jongdae pierwsi sięgnęli po alkohol mówiąc, że im szybciej zaczną, tym impreza będzie mniej drętwa na początku. Luhan szykował w kuchni przekąski, co jakiś czas wnosząc je do salonu, Sehun chodził za nim jak duch. A Baekhyun, przybyły kilka minut wcześniej, od razu zaczął te przekąski jeść. Wszyscy zawsze się z niego śmiali, ale trudno było mu odmówić darmowego jedzenia. Nawet darmowe saszetki z keczupem wynosił z barów…
Yifan, jego sąsiad kanadyjsko-chińskiego pochodzenia zjawił się niedługo po nim. Był wielki, zawsze dobrze ubrany. Na pierwszy rzut oka zawsze sprawiał wrażenie zapatrzonego w siebie faceta, który uważa, że jest cool, choć tak naprawdę był zwykłą, krótkowłosą sztalugą, która nie miała koordynacji ręka-noga i waliła głową w każdy zwisający z sufitu żyrandol, jaki tylko napotkała na swojej drodze. Oczywiście niechcący. Przyprowadził ze sobą dwóch kumpli. Tao i Yixing’a. Podczas, kiedy Yixing i Yifan od razu zakumplowali się z również Chińskiego pochodzenia Luhan’em, co zaowocowało wyłożeniem flaszek i kolejnej porcji żarcia na stół, Tao trzymał się nieco z boku wszystkiego. Dopiero kiedy przyszedł Minseok razem z Junmyeon’em czarnowłosy Chińczyk o urodzie seryjnego zabójcy albo wojownika ninja nieco się ożywił, gdyż okazało się, że doskonale znał tą dwójkę. I mimo, że jego koreański był na poziomie dziecka z podstawówki dobrze się z nimi dogadywał. Baekhyun również znalazł z nim wspólny język. Nie minęło dużo czasu, a stali obaj przed telewizorem i grając w boks na Kinect’cie po kilku kieliszkach o mało nie zabijali się o własne nogi, podczas kiedy nawet mistrz sztuk walki, jakim okazał się Tao potrafił uderzyć sam siebie.
Było zabawnie. Noc ledwo się zaczynała, a pijany Luhan spał na kolanach Sehun’a, z którego wszyscy mieli niezły ubaw, bo nawet kiedy cholernie mocno próbował, nie potrafił ukryć erekcji, jaka odznaczała mu się na spodniach zaraz przy twarzy śpiącego Chińczyka. Tylko Jongin chodził niespokojny po całym mieszkaniu…
Ciągle nie było Kyungsoo.
Dochodziła już 23:00. Głośna muzyka nie pozwalała pijanym chłopcom iść spać, wszyscy albo tańczyli, albo grali w gry przed telewizorem. Nie było czasu na spanie!
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Jongin pierwszy pobiegł zobaczyć kto przyszedł. Jaka była jego radość, kiedy w drzwiach dostrzegł niższego od siebie chłopaka o mlecznej skórze, którego zapięta pod samą szyję koszula w kratę aż prosiła się o rozpięcie! Był tak szczęśliwy (i pijany), że nawet nie zauważył gościa, którego Kyungsoo przyprowadził ze sobą. Po prostu wpuścił ich obu do środka i nie zwracając na nic uwagi zaciągnął starszego kolegę ze studiów do salonu, gdzie siadając z nim na kanapie od razu zaczął nalewać mu alkohol do czystych szklanek.
Baekhyun czuł, że jest mu niedobrze. Wiedział, że mieszanie nie jest zbyt dobrym pomysłem, ale nie potrafił sobie odmówić, kiedy stojące przed nim piwo pachniało cudownym chmielem, gdzieś obok słodkie wino lśniło w blasku małej lampki, trochę dalej malibu machało do niego małą, kokosową rączką… oj, nie mógł się powstrzymywać. Teraz, idąc do łazienki, żałował.
Od razu odechciało mu się wymiotować, gdy dostrzegł przed sobą faceta z parku. Prostując się, z wielkimi oczami dostrzegł te same, ciemne oczy wpatrujące się w niego z ogromną zawziętością, białe i wyszczerzone zęby w szerokim uśmiechu. Sam wzrost nieznajomego był charakterystyczny, bo choć w domu mieli już dwóch wielkich Chińczyków… to ten oto człowiek mógł im dorównać. Ciemne włosy, tym razem przylizane na bokach i uniesione do góry odsłaniały całą jego twarz.
- Cześć. Jestem Chanyeol. Przyszedłem z Kyungsoo. – odezwał się gigant, a Baekhyuna aż ścisnęło w żołądku.

***

- Orzygałeś cały przedpokój, nogi Chanyeola, Minseok’a, który próbował zaciągnąć cię do łazienki, a potem zamiast do kibla zerzygałeś się do wanny i usnąłeś na podłodze. – oznajmił spokojnie Jongdae przygotowując dla siedzącego przy stoliku w kuchni Bacon’a kubek gorzkiej herbaty na kaca.
Baekhyun czuł się najgorzej na świecie. Bolała go głowa, brzuch, było mu niedobrze i miał ochotę położyć się spać mimo tego, że był świadom, iż z imprezy odpadł jako pierwszy.
- Nic mi nie mów… - mruknął słabym głosem i oparłszy się łokciami o blat zakrył sobie głowę rękami.
- Ależ będę! Bo czeka cię sprzątanie przedpokojuuuu… - zawołał melodyjnie brunet, choć jego przyjacielowi nie było zbyt do śmiechu. Widząc to Jongdae jedynie się uśmiechnął i usiadł obok niego podając mu kubek z herbatą. – Żartowałem. Chanyeol sprzątnął.
Pogrążony w kacu chłopak uniósł z trudem głowę, a w chude palce złapał gorący kubek i bez namysłu przytknął sobie go do ust. O mało nie poparzył sobie języka, ale w ostatniej chwili odsunął gorący napój, krzywiąc się.
- I jak się bawiliście beze mnie…? – zapytał niby od niechcenia, ale był naprawdę bardzo ciekawy.
- Kuźwa, nic nie mów! To było największe gay-party ever! To było wszystko podejrzane odkąd zauważyłem, że nie przyszły żadne dziewczyny, ale później… - brunet pokręcił głową jakby z niedowierzaniem.
- Kto z kim?
- Sehun z Luhan’em, Jongin z Kyungsoo o dziwo… Yifan z Tao… Tylko ja, Yixing, Minseok, Junmyeon i Chanyeol nic nie robiliśmy!
- Kłamiesz, Junmyeon zrobił ci malinkę na szyi…
- Kuźwa!
- Chłopaki, ciszej, bo mi łeb napierdala żywym stadem jednorożców… - Jongin wchodzący do kuchni nie miał na sobie nic oprócz bokserek. Łatwo było zauważyć podrapane ramiona i okolice bioder. Baekhyun nawet mimo okropnego kaca musiał się z tego zaśmiać. – Czego się cieszysz?
- Miałeś udaną noc, widzę… - uśmiech malujący się na ustach Bacon’a szybko został zakryty kubkiem z herbatą.
Jongin wywracając oczami skierował się w stronę lodówki.
- Ty się nie ciesz, bo sam wcale nie jesteś lepszy.
Lekko mrugając, Baekhyun przechylił głowę pytająco. Zauważywszy to Jongin tylko spojrzał na Jongdae, a ten bez żadnego wahania zwrócił się do przyjaciela z kacem.
- Spałeś z Chanyeol’em.
Gorąca herbata z ust chłopaka wylądowała na kolanach Jong’a.
- CO?!
- No… znaczy wiesz. TYLKO spałeś, bo powiedział, że się tobą zaopiekuje, nic więcej. – wzruszając lekko ramionami Jongin rzucił w stronę oplutego przyjaciela kuchenną ścierką, żeby się wytarł. – Ale nie mówiłeś, że Chanyeol to ten sam koleś, który gonił cię z kutasem po parku.
Policzki Baekhyuna bardzo szybko robiły się czerwone, kiedy tylko uświadamiał sobie rzeczy, jakich do tej pory nie pamiętał. Na widok Chanyeol’a orzygał się jak ostatnia sierota. Potem na moment przysnął na podłodze w łazience. Potem z czyjąś pomocą poszedł do łóżka i położył się. Ktoś leżał z nim i pilnował, żeby nie obrzygał się po raz kolejny i na czas wstał z łóżka. Tym kimś był Chanyeol… ekshibicjonista…
Wstał. Zrobił to z trudem, bo od razu zakręciło mu się w głowie, ale wstał. I wyszedł z kuchni. Czuł się, jakby szedł przez jedno wielkie pobojowisko. Wszędzie walały się butelki po alkoholu, pudełka po chińszczyźnie i pizzy, czyjeś ubrania, buty, gdzieś w rogu przedpokoju zobaczył nawet parę skarpet. Ale nie zwracał na to uwagi. Wpadł do salonu jak burza!
Stanął wryty jak w szoku. Nikogo nie było. Zaczął plątać się w kółko, sprawdzać każdy kąt mieszkania, ale nikogo nie było. Wiedział jedynie o Kyungsoo śpiącym w sypialni Jongdae, gdzie pewnie w nocy zajmował się nim Jongin. Ale oprócz niego… było pusto.
- Kurwa…

***

- Bacon, wyglądasz, jakbyś zaraz miał się zesrać  - stwierdził Jongdae swoim melodyjnym głosem, jak zwykle razem z nim wracając po „ciężkim” dniu na uczelni do domu.
- Zamknij się…
- Boże, Baek, on już tu nie przychodzi i nie biega goły jak debil, więc czemu zawsze jak wracamy do domu wyglądasz, jakby ktoś ci chciał wsadzić w dupę korek i gmerać nim jak palcem w nutelli?
Niższy strzelił mu łokcia pod żebra i odetchnął głęboko. Jongdae nie wiedział. Nikt nie wiedział.
Nikt nie wiedział, że w domu czekał na niego olewający edukację chłopak, żrący chipsy przed telewizorem w samych gaciach i bekający alfabet po wypiciu coli. 

2 marca 2013

ANKIETA cz.II

W związku z moim widocznym brakiem weny (a raczej zdecydowania) postanowiłam zrobić małą ankietę! Pomóżcie mi wybrać FF, który mam skończyć w najbliższym czasie, bo troszkę mi się ich w folderze namnożyło i nie mogę się zdecydować. xD
Ankieta trwa od chwili zamieszczenia postu aż do godziny 21:00 DZISIAJ! Czyli około 7 godzin. <3
Dopomóżcie, a będzie Wam dane!

PS. Ankieta znajduję się po lewej stronie, pod "O mnie". <3

15 stycznia 2013

OASIS


Pairing: można powiedzieć, że HunHan
Uwagi: to opowiadanie jest z gatunku droubble (czyli opowiadanie na równo 200 słów). Napisałam je w taki sposób, by każdy mógł to zinterpretować według własnego uznania. Trochę ukrytych znaczeń, takie tam...
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA!

OASIS

Jedyne, na co pozostawało mu czekać było nieuniknione.
Palący żarem piasek przesypywał się zbyt szybko, wiatr wiejący z północy nie dawał szans żadnemu ziarenku, które nawet jeśliby chciało nie mogło ominąć skulonego gdzieś na powierzchni złotego morza mężczyzny, którego sylwetka okryta czarnym, lnianym płótnem dokładnie odznaczała się w promieniach wiszącego wysoko słońca.
Nieprzerwana przestrzeń pozbawiona nawet kropelki wody. Jedyna woda w okolicy znajdowała się w jego organizmie. Nie na długo…
Szum przesypywanych ziaren był tak intensywny, że Lu Han nie słyszał już nic. Nie słyszał bicia swego serca, nie słyszał momentów, w których z trudem połykał ślinę. Nie słyszał też tego, że z jego wyschniętych na wiór ust wydobywały się dźwięki,  jakich nigdy nikt nie miał szansy usłyszeć. Rozpaczliwe wołanie o pomoc, która nigdy miała nie nadejść.
Pod powiekami było zbyt sucho, by otworzyć oczy.
Chciałem znaleźć twoje źródło, lecz poległem…
Mocniejszy podmuch wiatru zdmuchnął z okrytej chustą głowy blondyna nadmiar piachu, a chłodniejszy powiew nagle otulił jego twarz, niosąc zapach słodkiej oazy.
- Nigdy nie znajdziesz źródła, którego tak naprawdę nigdy nie było.
Dreszcz wstrząsnął mężczyzną, gdy ten bezskutecznie próbował spić wodę z pachnącego nią powietrza. Ale kiedy tylko uchylił powieki, rozgrzane do granic możliwości ziarenka sparzyły jego oczy.

9 stycznia 2013

"Pokuszenie" - Prolog


Pairing: KaiSoo, KyungHo/SuD.O.
Uwagi: póki co żadnych. <3 To mój nowy wymysł, powstający już jakiś czas temu, do którego w końcu postanowiłam się zabrać. Póki co jest jedynie prolog, w najbliższym czasie zabiorę się za pierwszą część. 
PS. Zostają wykorzystane fragmenty psalmu 91. <3
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA! <3

Pokuszenie - prolog

Trzaski piorunów i grzmoty zagłuszały piski przerażonych dzieci, które mimo okropnej wichury, ciągnięte przez rodziców na majówkę starały się uchronić przed silnym wiatrem zrywającym kaptury z głów, wywracającym parasolki na drugą stronę i zmiatającym ludzi ze stromej ścieżki, prowadzącej prosto do mieszczącego się na samym czubku wzgórza niewielkiego, starego kościółka. Nikogo nie obchodziło to, że w miasteczku przez nagłe warunki pogodowe zabrakło prądu. Ciemność spowiła dosłownie wszystko, co znajdowało się w okolicy. Górskie powietrze wiejące z zachodu wyło coraz głośniej, a im bliżej kościółka, tym wycie coraz bardziej zmieniało się w krzyki potępionych dusz.
Pioruny powalały drzewa przy głównej drodze, a te od razu zajmując się płomieniem gasły po sekundzie zlewane nieprzerwanym strumieniem lejącego się z czarnego nieba deszczu.
Ludzkie twarze rozświetlane co kilka sekund ostrymi błyskami światła, powykrzywiane od rażących promieni i zimnego wiatru wyglądały jak wyrwane prosto z jakiegoś psychodelicznego obrazu mającego ukazać ludzki strach. Błyskawice nie szczędziły nikogo, kto wbrew ostrzeżeniom zmierzał ku górze, tam, gdzie biły dzwony zapraszające na nadchodzącą mszę. Gdzie biły dzwony zagłuszane przez wiatr, wycie i trzaski piorunów. Ludzie znikali za wielkimi, otworzonymi na oścież drzwiami z brązu, chronili się w kościele przed gniewem pogody. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że to tylko mogło pogorszyć sprawę. Nie bali się.
Dwaj chłopcy, którzy najprawdopodobniej ledwo wyzbyli się mlecznych zębów  weszli jako ostatni i z pomocą stojącego wewnątrz przy drzwiach pana kościelnego, zatrzasnęli wrota zamykając jednocześnie w środku 2/3 mieszkańców małego miasteczka, rozciągającego się na niewielkim obszarze zaraz u stóp stromego wzgórza.
Kyungsoo widział to z daleka przez swoje niewielkie okno w sypialni, które otwierało mu widok właśnie na tą część okolicy. Na oświetlany piorunami kościół. Najbardziej znienawidzony przez niego budynek ze wszystkich, jakie miał okazję widzieć.

***

Stwór rozpostarł skrzydła i wzleciał tuż nad spowitymi ciemnością domami miasteczka, nie bojąc się, że zostanie zauważony.  Szybując przez dłuższy czas wśród fal zimnego jak lód deszczu, który w ogóle nie wyglądał na deszcz wiosenny, przeszywał wzrokiem nawet najgłębsze cienie. Widział wszystko. Lądując na dachu jednego z domów bez jakichkolwiek odgłosów stąpania ciężkimi butami po kruchych dachówkach starego budownictwa zaczął przemieszczać się z jednego końca dachu na drugi. Skakał po budynkach, szukając tego jednego. A im bliżej celu się znajdował, tym bardziej mrowiły go dłonie, białe jak papier i chude palce, zakończone długimi paznokciami kolorem zbliżonymi do skóry.
Bystrym, nieco zmęczonym wzrokiem wodził po okolicy. Wyczuwał obecność celu coraz bliżej. Gdzieś pod sobą.
Przykucnąwszy na naprawdę stromym i sypiącym się ze starości dachu, wsparł się prawą ręką o samą jego krawędź, by móc pochylić się do przodu i spojrzeć przez okno do środka domu. Ledwo zdołał się wychylić i spojrzeć w dół, a natychmiast wzbił się w powietrze.
Znalazł go.

***

Stukot kół pociągu o stare szyny błagające o wymianę ledwo zagłuszał to co działo się na zewnątrz. W przedziale nie było światła. Cały wagon trząsł się jak na jakiejś kolejce górskiej, której konstrukcja nie była przystosowana do takiego wykorzystywania. Jedynie wielkie błyskawice rozjaśniały wnętrze wagonu, wrzucając światło do środka przez brudne szyby i jednocześnie słabo oświetlając siedzącego na obitym wytartą skórą siedzeniu młodego mężczyznę. Był kompletnie sam, jednak nie dało się powiedzieć, by siedział w kompletnej ciszy.
Spora walizka leżąca na podłodze przy każdym podskoku wagonu jeździła po przedziale we wszystkie strony świata, ale mężczyzna wydawał się nie zwracać na to uwagi. Swoje ciemne oczy wbijał prosto w napisany maleńkim druczkiem tekst na najcieńszym papierze biblijnym, wchodzącym w skład grubej księgi, którą trzymał na kolanach już od dłuższego czasu otwartą na jednej stronie.
- Bo on sam Cię wyzwoli z sideł myśliwego...
Kolejne nierówności na torach sprawiły, że mężczyzna podskoczył w miejscu i o mało nie padł twarzą przed siebie. Pochylał się coraz niżej nad księgą, którą czytał.
- Okryje cię swymi piórami i schronisz się pod jego skrzydła…
Walizka z hukiem uderzyła o ścianę przedziału z taką siłą, że zatrzaski w niej automatycznie otworzyły się i wieko lekko się unosząc odsłoniło zalegające w środku ubrania, księgi i leżący na samym środku posrebrzany krzyż.

***

Stwór miękko wylądował na samym czubku dachu kościółka - najwyższego punktu w okolicy. Chwycił się żelaznego krzyża, by nie ześlizgnąć się w dół po mokrych dachówkach.
- W nocy nie ulękniesz się strachu, ani za dnia strzały co leci… - wyszeptał pod nosem, błyszczącymi oczyma spoglądając w kierunku otwartego okna na poddaszu kamieniczki mieszczącej się niedaleko, idealnie na wprost kościoła.  – Ani zarazy, co nadchodzi w mroku…

***

- … Ni moru co niszczy w południe…
Księga została zamknięta. Mężczyzna podniósł głowę, by spojrzeć przez zabrudzone okno. Odruchowo poprawił koloratkę wsadzoną w kołnierz swej jasnej, niebieskiej koszuli. Niebieskiej jak niebo, które miało pojawić się zaraz po czarnych chmurach. Następnego dnia przecież znów miało świecić słońce.

2 stycznia 2013

Karaluch (5/?)


Pairing: Taoris
Uwagi: Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale jako że mamy już nowy rok postanowiłam wziąć się za pisanie bardziej i tak oto piąta część Karalucha! Za wszelkie błędy przepraszam, pewnie jest sporo powtórzeń i moje standardowe błędy interpunkcyjne, ale to przez to, że pisałam to o pierwszej w nocy dzień po sylwestrze. xD
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA! <3

Karaluch (5/?)

Wstawanie do pracy nigdy nie było ulubionym zajęciem Yi Xing’a. Szczególnie w takie dni kiedy miał już cudowne plany i wolałby mieć chwilę dla siebie, żeby dobrze się na nie przygotować. W pracy, mimo tego, że był tylko kelnerem, naprawdę się męczył. Targanie ciast, kaw i innych smakołyków dla często wrednych i nienauczonych kultury klientów potrafiło wycisnąć z niego ostatnie krople energii, a ta energia na ten jeden konkretny dzień była mu naprawdę bardzo potrzebna.
Wyłączając budzik o 05:30 rano czuł się naprawdę paskudnie. Przetarłszy zaspane powieki wierzchami dłoni ledwo co zwlókł się z łóżka, a kiedy wówczas spojrzał na zegarek ponownie dostrzegł, że od obudzenia się do momentu wstania minęło już prawie 15 minut. Musiał się śpieszyć, by się nie spóźnić. Autobusy tak wcześnie jeździły, a on tak bardzo lubił sobie pospać…
Szybkie śniadanie, prysznic dla ożywienia się, wyszperanie z garderoby w miarę dobrych ciuchów, które mogłyby nadać się na późniejsze wyjście… Ubierając się stanął przed lustrem. Krytycznie zlustrował swoją sylwetkę tak, jakby zrobił to Wu Fan i westchnął. Nie umiał sam się ubrać na tyle dobrze, by komuś zaimponować, ale nie miał też czasu na to, żeby eksperymentować. Eh, gdyby pomyślał o tym wcześniej… Dlatego też postanowił zostać w tych zwykłych, jasnych spodniach z dżinsu, białym podkoszulku i ciemno szarym, luźnym swetrze. Mając nadzieję, że to w czymś pomoże zawiesił sobie na szyi metalowy nieśmiertelnik, a potem błyskawicznie spakował się do pracy.
Ledwo zdążył na autobus, bo kiedy ten już odjeżdżał z przystanku Yi Xing dosłownie w ostatniej sekundzie wpadł do środka przez zamykające się drzwi ruszającego pojazdu. Dysząc ciężko, narażony na zaskoczone spojrzenia innych pasażerów zajął jakieś wolne miejsce przy oknie. Na dworze było już naprawdę zimno, a tu… tu było dosyć ciepło, przez co na szybach pojawiała się para. Kelner bez namysłu  rysował szlaczki palcem na szybie powoli składające się w jakieś napisy. Dopiero po chwili zorientował się, że napis, jaki udało mu się wykonać oznaczał po prostu „Lu Han”. Aż kaszlnął zaskoczony i całym rękawem ciepłego płaszcza starł dzieło, jednocześnie odsłaniając widok na mijaną okolicę.
Z miejsca, w którym wysiadał z autobusu nie miał daleko do pracy. Właściwie tylko kilkanaście kroków. Zawsze przychodził najwcześniej dlatego, że kolejny autobus przywiózłby go już dużo po godzinie rozpoczęcia roboty. Dzięki temu dostał na szczęście klucz i miał możliwość wejścia do lokalu przed wszystkimi. Automatycznie okrążał uliczkę, by dostać się do środka tylnymi drzwiami, więc nie zauważył, że drzwi i okna od frontu nie były zasłonięte roletą antywłamaniową.

***

Wu Fan przygryzł nieznacznie wargę i miał szczerą nadzieję, że chłopak stojący naprzeciwko niego nie był w stanie tego dostrzec.
- Jeśli przyszedłeś po to, co zabrałem z domu Lu Han’a to wiedz, że już dawno  tego   nie   mam – mruknął pod nosem Tao ani na sekundę nie spuszczając swego przeszywającego wzroku z nieco jakby sparaliżowanego blondyna, którego sam nie do końca spodziewał się w tym miejscu zobaczyć. On natomiast jedynie prychnął pod nosem nagle sprawiając wrażenie całkowicie wyluzowanego. Złudzenie.
- Nawet nie obchodzi mnie co z tym wszystkim zrobiłeś…
- Sprzedałem i kupiłem jedzenie . – Tao przerywając mu wywrócił nieznacznie oczami.
Odruchowo zerknął za siebie, jakby sprawdzając czy w drodze ewentualności ma jakąś drogę ucieczki. Miał, cała klatka schodowa była wolna. Nie czuł skruchy po ewidentnej kradzieży. Jednak wolałby uniknąć tego, co rozegrało się kilka dni wcześniej, kiedy to spotkał się z tym eleganckim biznesmanem pierwszy raz.
Głośne westchnięcie rozległo się w całkowitej ciszy, która po zakończonych słowach czarnowłosego zapanowała na klatce.
- A ty co? Na piknik tu przyszedłeś? – parsknął zaraz Tao wskazując palcem na reklamówkę pełną pysznych bułek i pączków z niedalekiej piekarni. – Idealne miejsce na takie wypady. Uważaj na szczury, wpierdolą co do okruszka…
- Zamknij się – przerwał mu Blondyn wyraźnie niezadowolony z tonu z jakim odnosił się do niego młodszy chłopak. Wyciągnąwszy reklamówkę przed siebie spojrzał na   niego   znacząco. – Przyniosłem to dla Ciebie...
Aż skrzywił się, kiedy śmiech wyrostka zahuczał echem po pustym budynku.
- Przyszedłeś tu, żeby dać mi żarcie?
- Zamknij pysk, brudna szmato i bierz to, zanim stracę cierpliwość.
- Bo co? – wredny uśmieszek nie schodził z ust Zitao, kiedy ten opierając się o belkę nośną drugą ręką trzymał się za brzuch, jakby właśnie przed chwilą śmiał się tak bardzo, że rozbolały go wnętrzności.
- Bo panowie w mundurach dowiedzą się gdzie mieszkasz i w końcu skoszą Cię do pierdla.
- Straszysz mnie policją? – uśmiech z twarzy młodszego zniknął. Może i mało przeżył w swoim krótkim życiu… ale trochę już na koncie miał i nie za bardzo uśmiechało mu się zostać zamkniętym. Oj, nie.
Wu Fan jedynie uśmiechnął się nieznacznie i przestąpił z nogi na nogę. Poczuł satysfakcję, kiedy tą jedną małą groźbą doprowadził Tao do pozbycia się pewności siebie w całkiem sporym stopniu. Teraz ten czarnowłosy szczyl wyglądał jak przestraszony dzieciak mający nadzieję, że postawą nadrobi rodzący się wewnątrz strach. W końcu nawet najgorsi przestępcy bali się policji. Nie chcieli zostać zamknięci.
- Dwie bułki i jeden pączek są moje. Ewentualnie mogę odstąpić jedną bułkę, choć przyznam, że jestem głodny. Twój brat pewnie też.
Skąd on wie…? – przemknęło przez głowę naprawdę zdziwionego w tym momencie Chińczyka, a przy tym zrobiło mu się aż słabo. Nie potrafił zrozumieć jakim cudem Fan dowiedział się o tym, że ma młodszego brata. Przecież on nigdzie stąd nie wychodził, nie wychylał nawet nosa przez zabite deskami okna… Ale skoro on wiedział, to mu siało mu o coś chodzić. Na pewno nie na darmo szukał informacji na ich temat. Z lekkim wahaniem wyciągnął rękę w stronę reklamówki z jedzeniem, a potem jednym szarpnięciem wyrwał ją z dłoni blondyna. Wzrokiem tylko przemknął po zadbanych, długich palcach, a potem odwrócił się na pięcie i zaczął zbiegać po schodach w dół.
Wu Fan nie musiał się długo zastanawiać. Pobiegł od razu za nim. Po pierwsze z ciekawości, a po drugie dlatego, że w reklamówce ciągle było jego własne śniadanie. Nie chciałby chodzić głodny tego dnia.
Długie nogi czarnowłosego Chińczyka sprawiały, że ten przeskakiwał stopnie w zastraszającym tempie. Wu nie był gorszy,  a nawet miał dłuższe nogi, więc z łatwością udawało mu się go dogonić, zeskakiwać za nim ze schodów jak jakiś cień, uważnie obserwować każdy ruch i swoje śniadanie tak, jakby zaraz miało zniknąć i już nigdy się nie pojawić zostawiając go głodnego do końca życia. Mijali kolejne piętra, w końcu zauważył, że minęli już główne wejście na klatkę schodową i zbiegali w dół przez kolejne wyrwane z zawiasów drzwi. Wyglądało na to, że mieszkańcy zrobili sobie lokum w piwnicach bloku. W końcu to było chyba najlepsze rozwiązanie. Bo choć od ziemi ciągnął chłód, to nie musieli się martwić targającym wiatrem. Tao zatrzymał się przy niedużych drewnianych drzwiach prowadzących do czyjejś  niegdysiejszej piwnicy, którą przywłaszczyli sobie bezdomni. Odwrócił się w stronę Wu sprawdzając czy pobiegł za nim aż tu. Blondyn zatrzymując się tuż za nim rozejrzał się wokół z uwagą. Było ciemno, na sto procent nie było też prądu, żeby oświetlić chłodne pomieszczenia. Ogromne pajęczyny w kątach niskiego sufitu oświetlane były jedynie malutkimi wiązkami światła dostającymi się do piwnic przez nieduże okienka pod sufitem, których szkło pomalowane było na czarno. Niestety okienka były już stare i popękane, więc słońce dawało radę się tu wedrzeć razem z podmuchami wiatru. Spojrzał pod nogi. Posadzka z kamienia pokryta warstewką piachu i brudu nie wyglądała zbyt przyjemnie. Zaraz obok drzwi, przy których stali zobaczył drugie drzwi, lecz uchylone. Zdążył tylko zerknąć na nie, zanim chłopak nacisnął klamkę i swoim chrapliwym głosem ponaglił go do wejścia do środka.
Nie miał teraz możliwości odwrotu. Odetchnął głęboko i postanowił wejść do ciemnej piwnicy wcześniej odgrodzonej drewnianymi drzwiami. Dopiero, kiedy przekroczył próg dostrzegł w dosyć długim, wąskim pomieszczeniu na samym końcu małą świeczkę rzucającą tańczące promyki na zawiniętą w brązowy koc kulkę leżącą na starym materacu wśród mnóstwa szmat, ubrań, prześcieradeł i nawet resztek styropianu walającego się wokół. Kulka słysząc dźwięk zamykających się za Wu drzwi poruszyła się, a zza brązowego, poplamionego czymś koca wychyliła się główka chłopca.
Wu Fan nie widział zbyt dobrze w tak głębokim mroku, ale wydawało mu się, że chłopiec może mieć około 6 lat. W tej myśli utwierdził go zaraz głos dzieciaka: delikatny i piskliwy.
- Zitao… Baozi chyba umiera…
Podczas gdy blondyn stał niepewnie wpatrując się z daleka w leżącego na odpadkach chłopca Tao po prostu przemknął obok niego i szybkim krokiem podszedł do brata.
Kucnąwszy przy chłopcu Tao złapał za róg koca i podniósł go, odsłaniając wszystko, co się pod nim znajdowało. Jego brat ubrany w wielki, stary sweter wygrzebany pewnie z jakiegoś kosza dla ubogich siedział teraz po turecku i zmartwiony wpatrywał się w dużego owczarka leżącego obok z podkulonym ogonem.
Minęła chwila, nim biznesmen postanowił podejść nieco bliżej. Ostrożnie stawiał kroki, jakby bojąc się, że nadepnie na coś nieprzyjemnego takiego jak psie odchody, jakiegoś szczura albo jeszcze coś gorszego. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło, a on podchodząc na stosowną odległość niepewnie oparł się plecami o ścianę, by móc przyglądać się całej sytuacji całkowicie biernie.
Zitao odłożył reklamówkę z bułkami i pączkami na bok, by następnie pochylić się nad psem gładząc go nieznacznie po brzuchu. Wyłapanie wzrokiem jego długich, brudnych palców przemykających gładko między gęstą sierścią psa nie było trudne i właśnie to pierwsze zabrało dla siebie uwagę gościa.
- Ziwei, Baozi jest już stary, masz rację, zdycha.
Wu przełknął głośno ślinę.
- Ale tam gdzie pójdzie będzie mu lepiej, p-prawda, braciszku…?
- Oczywiście, kochanie, o to się nie martw.
Chłopiec uśmiechnął się nieznacznie. Łatwo było dostrzec uderzające podobieństwo pomiędzy nim a Tao. Obaj mieli identyczne nosy i tak jakby… podkrążone oczy. Obaj wyglądali, jakby nie spali od tygodnia. Jedynie młodszy brat Zitao miał usta nieco większe, pełniejsze. Jego ciemne oczy ukryte pod przydługawą czarną grzywką opadającą na twarz prześlizgnęły się szybko po reklamówce z jedzeniem, a potem zatrzymały się na stojącym pod ścianą blondynie, którego na samą tego świadomość przeszedł niekontrolowany dreszcz.
Oczy tego dzieciaka… wydawały mu się takie puste, pozbawione jakichkolwiek uczuć. Podczas, gdy w jego starszym bracie ciągle dostrzegał wolę walki i jego różne, niesamowite humorki tutaj widział tylko pustkę. I ta pustka go przerażała. Po raz kolejny przełknął ślinę, jednak tym razem postarał się, by nie było to już tak słyszalne.
- Oh, Ziwei, to jest Wu Fan. Mój kolega – zaczął nagle chłopak zauważając, że dwóch otaczających go osobników mierzy się wzrokiem. – Przyniósł  dla nas śniadanie.
Dopiero wtedy blondyn został uwolniony z pułapki oczu dziecka, bo chłopiec na sam dźwięk słowa „śniadanie” automatycznie się ożywił.
Podszedł nieco bliżej siedzących na materacu braci. Nie pytał, czy może usiąść obok nich i po prostu to zrobił, byle z dala od zdychającego psa. Sięgnął po reklamówkę z jedzeniem i wyjął z niej pączka postanawiając osobiście wręczyć go wygłodniałemu chłopcu. Jego małe, łapczywe dłonie natychmiast złapały za polany słodkim lukrem wypiek, a on wbił w niego swoje mleczaki, których lekki ubytek Fan zdążył w międzyczasie zauważyć.
Kolejnego pączka podał Tao. Dziwnie ucieszył się w sercu, kiedy młodszy nie zmierzył go pogardliwie, a jedynie wziął wypiek i sam zaczął jeść go powoli. Nie wiedzieć czemu Wu krajało się serce, gdy patrzył jak oni jedzą. Nie dlatego, że byli brudni i pchali wszystkie zarazki z rąk do ust. Raczej dlatego, że wyglądali jakby jedzenie sprawiało im tak niesamowitą przyjemność, a jakby nie mogli doznawać jej codziennie. A co, jeśli faktycznie nie mogli? Przez myśl przeszło mu co w takim razie stało się z pieniędzmi, które Tao za ukradzione z domu Lu Han’a rzeczy podobno wydał na jedzenie. Postanowił jednak o to nie pytać.
Wszyscy trzej jedli w milczeniu. Ciszę wokół przerywało jedynie ciamkanie małego Wei oraz chrapliwe oddychanie psa leżącego częściowo pod kocem, który w miarę możliwości ogrzewał jego wymarznięte ciało. Co jak co, ale było naprawdę zimno. Nawet tutaj.
- Ilu was tu mieszka? – zapytał nagle Wu  Fan, gdy skończył swojego pączka i oblizywał czyste palce ze słodkiego lukru.
Przez chwilę odpowiadała mu jedynie cisza i to nieco denerwujące jedzenie dzieciaka, ale nie zrażał się. Czekał.
- Czterech – powiedział w końcu Tao. Nie odrywał wzroku od jedzenia, lecz zwolnił nieco jego pochłanianie. Wyglądało na to, że po prostu nad czymś rozmyślał. Wu za to wolał nie przerywać.
- Wy i tych dwóch starszych?
- Mhm…
- Musicie się stąd wynieść.
Czarnowłosy uniósł na niego wzrok błyskawicznie, a mężczyźnie wydawało się, że zaraz prychnie tak, że cała zawartość jego ust wyląduje mu na twarzy.
- Nie ma mowy! – krzyknął, jednak dopiero wtedy, kiedy połknął.
- Słuchaj, to nie jest mój kaprys – zaczął spokojnie biznesman. – Podobno ten budynek przeznaczony jest do rozbiórki.
- Ale to jest nasz jedyny dom…! – zawtórował mu Wei, na co Wu aż podskoczył w miejscu.
- Nikt nam nie powiedział, że mają burzyć ten budynek, więc się stąd nie ruszymy!
- Właśnie, nikt wam nie powiedział, więc ja to robię…
Tao zerwał się na równe nogi. To, że zaczął górować nad blondynem zdecydowanie tamtemu nie przypadło do gustu. Już sekundę potem obaj stali przed sobą. Twarzą w twarz.
- I tylko po to tu przyszedłeś? – wysyczał Tao przez zaciśnięte zęby.
Ogromna ochota splunięcia intruzowi w twarz chodziła po głowie bezdomnego, lecz zdusił ją w sobie wiedząc, że to mogłoby się źle skończyć. Oddychając głęboko zszokowany i jednocześnie wściekły wpatrywał się zawzięcie w mężczyznę. Nigdy nie robił tego tak dokładnie jak wcześniej. To było aż… niezręczne.
- Nie. Przyszedłem tu po to, by z dobrego serca nakarmić dwie zawszone sieroty.
To był cios prosto w serce. Tao nie poruszył się, a Wu Fan jedynie posłał mu okropny uśmiech przypominający uśmiech psychopatycznego mordercy po dokonaniu zbrodni, odwrócił się i ruszył w stronę drewnianych drzwi, przez które mógł wydostać się z pomieszczenia. Ostrzegł ich. Tylko to przecież miał dziś na celu…

***

Co zrobić?! Co zrobić?!
Yi Xing wybiegł przed lokal wpatrując się tępo w zegarek w swoim telefonie. Był przerażony, zszokowany i jednocześnie załamany, bo kiedy wszedł do kawiarni wszystko wyglądało dobrze. Wszystko wyglądało dobrze do momentu, w którym nie zauważył rozwalonej kasy, a potem nie znalazł żadnych pieniędzy, które były tam przecież zawsze.
Telefon trząsł mu się w dłoni.
Co teraz powiem szefowi?!
Nie rozumiał… To była tylko jedna noc bez rolet antywłamaniowych, a wystarczyło. Zapomniał je opuścić, kiedy poprzedniego dnia wychodził z pracy ze swoim przyjacielem. Teraz mógł przypłacić to własną posadą.
Oddychał szybko kręcąc się w kółko i próbując zrozumieć w jaki sposób ktoś dostał się do środka, rozwalił kasę, przeczesał wszystkie skrytki i wyszedł ze wszystkimi pieniędzmi.
Nie… nie było na to czasu. Zadzwonił na policję już drugi raz. Zapomniał, że zrobił to kilka minut wcześniej, gdy zobaczył kasę. Nie pamiętał takich rzeczy. Kobieta po drugiej stronie kazała mu się uspokoić i zaczekać, ale on nie mógł czekać. Nie mógł stać bezczynnie i patrzeć, jak traci pracę przez własną głupotę i tego złodzieja! Tego niesamowicie sprytnego głupka! Tego…
- ZITAO!