21 sierpnia 2012

Chill Out

+18
Pairing: Kaisoo, Baekyeol, Hunhan
Uwagi: myśli bohaterów zapisane kursywą.
Zapraszam do czytania i zostawiania komentarzy! <3 Dobra motywacja nie jest zła!

Chill Out

Robiło się już całkiem późno, słońce zachodziło niemalże całkowicie już o godzinie 21:00. Cóż, nadchodził wrzesień, dni robiły się coraz krótsze.

Kyung Soo nie miał w zwyczaju wracać do domu o tak późnej godzinie. Nie dlatego, że nie chciał. Bardziej dlatego, że nie mógł i managerowie potrafili się wtedy nieźle zezłościć. Tym razem jednak miał pretekst do późniejszego wracania. Ktoś przecież musiał zrobić zakupy, prawda? Leniwe tyłki EXO-K najchętniej taką robotę zostawiały głównemu wokaliście. Kuchnia też była cała jego. I w sumie nie narzekał z tego powodu, jeżeli chodzi o kuchnię. Czasem jednak przydałaby się jakakolwiek pomoc ze strony tych naprawdę specyficznych ludzi.

Droga do dormu z najbliższego centrum handlowego trochę zajmowała. Trzeba było cisnąć się w metrze, podjechać autobusem kilka przystanków, kawałek przejść piechotą i dopiero można było z ulgą schować się na prywatnej posesji, gdzie nie groziły nikomu żadne randomowe fanki pojawiające się z nikąd. Dziś Kyung Soo miał szczęście. Nie spotkał żadnej napalonej laski ani w centrum, ani w metrze, ani nigdzie indziej w okolicy żadnego miejsca, przez które przechodził. Może to też dlatego, że starał się wyglądać jak najbardziej niepozornie i niepopularnie. Kto poznałby wschodzącą gwiazdę hallyu w wytartych dresach, starych trampkach, czapce i wielkich, czarnych okularach le mucha? Ktoś na pewno… ale D.O. naprawdę miał dzisiaj szczęście.

Trochę obkupił lodówkę, to trzeba było przyznać. Nie był jakimś tam słabeuszem, ale doniesienie tego wszystkiego do domu wymagało trochę wysiłku. W metrze i autobusie nie musiał się o to martwić, bo ciągle tylko siedział i jedynie pilnował, by się reklamówki nie poprzewracały. W każdym razie dał radę. Zdyszany i zmęczony jak po lekkim treningu wtargał kilka sporych, ekologicznych toreb na zakupy przed drzwi budynku. Naprawdę. Jedzenia i innych artykułów kupił chyba na jakiś miesiąc. Ale to dobrze. W domu było ich sześciu plus manager. Jedzenie schodziło jak powietrze z przebitego pontonu. Szybko.  Po kilkunastu sekundach odpoczynku przed drzwiami Kyung Soo wiedząc, że da radę znów podniósł wszystkie torby i zaczął wnosić je do mieszkania. Na szczęście nie musiał męczyć się z otwieraniem zamka. Pewnie manager wychodził i zostawił otwarte drzwi. Jak zawsze. Był naprawdę dobrym facetem, jeżeli chodzi o interesy i był cholernie odpowiedzialny. Ale o drzwiach to zawsze zapominał.  Wokalista nacisnął klamkę łokciem i wszedł do środka zdyszany. Już nie fatygował się, żeby zanieść zakupy do kuchni. Rzucił torby zaraz przy drzwiach, te zamknął na klucz, żeby nikt im się nie włamał do domu, co oczywiście było wręcz nieprawdopodobne, a potem zdjąwszy buty i zarzuciwszy cienką bluzę na wieszak udał się do kuchni po coś do picia. Tam spotkał Chanyeol’a z patelnią, nożem i przypaloną jajecznicą na talerzu.

- Co robisz? – zapytał pogodnie, przy czym podwinął sobie rękawy koszuli w kratkę po same łokcie, jak do pracy.
- Tak. – odpowiedział mu Chanyeol.
D.O. zmarszczył lekko brwi. Czyżby Yeolie znowu po cichu jarał jointy na balkonie, a teraz miał gastro fazę? Podszedł nieco bliżej trochę zaniepokojony, a w tym samym momencie raper z wielkim uśmiechem na ustach zaczął ostrym nożem zeskrobywać z patelni na talerz przypalone resztki jajecznicy. Reakcja głównego kucharza EXO była natychmiastowa. Chwycił za patelnię jedną ręką, a za rączkę noża drugą i szybkim szarpnięciem wyrwał sprzęt z rąk nieogarniętego chłopaka.

- Nie rysuj nożem po teflonie!
- … Sam jesteś poteflon!
Wielkie oczy wokalisty wbiły się w Virusa, którego twarz przedstawiała teraz dosłownie „loading”. Odłożył sprzęt kuchenny na miejsce, wyciągnął ręce w stronę zjaranego wielkoluda, odwrócił go do siebie plecami i zaczął lekko popychać w stronę jednej z sypialni, a dokładniej w stronę tej, którą Chanyeol dzielił z Baekhyun’em.

- Powinieneś iść spać, hyung.
- Pozdrawiam tatę oraz mamę.
Chłopak pokręcił tylko głową i razem z nim wszedł do sypialni. Od razu do jego nozdrzy dotarł dziwny ziołowy zapach. Wychylił się zza pleców starszego.

Baekhyun siedział na środku pokoju trzymając przed sobą niewielkich rozmiarów bongo i chyba zapalając kolejną partię trawy. Wszędzie walały się ciuchy, jakieś puszki po coli, paczki po chipsach i brudne talerze. Ba! Nawet pluszowy jeleń Sehun’a! A dzieciak go szukał…

Kyung Soo pchnął Chanyeol’a na bok i wyraźnie zdenerwowany stanął naprzeciw swojego kolegi.
- Co wy tutaj wyprawiacie?! A jeśli manager wróci i was przyłapie? Narkusy cholerne! Za sprzątanie byście się wzięli! Macie szczęście, że Suho pewnie już śpi, debile!

Bacon niewzruszony odsunął od ust szklane bongo, wypuścił z ust dym w taki sposób, że jego chmura poleciała wprost na twarz wokalisty i uśmiechnął się na widok tego, jak młodszy zaczął wymachiwać rękami by odgonić od siebie dym o dziwnym zapachu.
- Chill out, umma.
- JA CI, KURWA, DAM CHILL OUT!
Aż podskoczył i odwrócił się błyskawicznie w tył, kiedy drzwi za nim otworzyły się z hukiem. Kai chyba wyglądał na obudzonego zamieszaniem. I nie koniecznie zadowolonego, bo stojąc tak w drzwiach i opierając się ramieniem o framugę wręcz morderczym wzrokiem mierzył zespołowego kucharza zza kurtyny długich rzęs.
Fuck…

Jong In był chyba jedyną osobą w całej grupie, która działała na niego w taki sposób. W taki… dziwny sposób. On sam był mamą grupy, takim małym zastępcą Suho, gotował, sprzątał, chciał dla wszystkich jak najlepiej, starał się pomagać, strzec… i wychodziło mu tu wszystko całkiem nieźle. Dopóki obok nie stawał Kkamjong z tym swoim przeszywającym spojrzeniem,  ciemna karnacją, intensywnym zapachem tej łapiącej słońce skóry… Tak było i tym razem, bo ubrany w same bokserki tancerz piłujący go wzrokiem i węszący w powietrzu zapach marihuany skutecznie wyrwał D.O. ze stanu, w którym znów chciał być matką.

- Obudzisz Suho i nie będzie zabawy, idioto. – warknął nowy gość Beakhyun’owo Chanyeol’owej sypialni, przy czym po prostu zamknął za sobą drzwi i ruszył w kierunku wrytego w ziemię chłopaka o charakterystycznym, jakby zagubionym wyrazie twarzy. Złapał go mocno za ramię i jednym silnym pchnięciem w dół zmusił starszego do tego, by usiadł na podłodze naprzeciwko zadowolonego z życia Bacon’a. – Zaciągnij się.

Kyung Soo mimo tego, że był starszy nie potrafił odmawiać mu w takich sytuacjach. Nie kiedy tak przeszywał go wzrokiem. W ciągu dnia był zapracowanym, młodym Dancing Machine, ale pod wieczór, kiedy był naprawdę zmęczony albo rozdrażniony zmieniał się nie do poznania. Ale tylko w oczach samego Kyung Soo. Kris kiedyś powiedział, że zmęczony facet po robocie wygląda najlepiej. Chyba… miał rację.
- Zaciągnij się, powiedziałem.

Dopiero teraz to do niego dotarło. Spojrzał najpierw na stojącego nad sobą Kai’a z założonymi na piersi rękoma, który wręcz przerażał go swoim wzrokiem, tonem głosu i tą sporą nagością. Potem zerknął na Baekhyun’a, który właściwie wyglądał jak zadowolony z własnego towaru diler obserwujący całą sytuację, a na końcu na Chanyeol’a… który siedząc na swoim łóżku chichrał się sam do siebie jakby był forever alone’m i sam musiał sobie opowiadać kawały. Raczej ta ostatnia dwójka obecnych tu narkusów mu nie pomoże… Przygryzł lekko dolną wargę, sięgnął po to nieszczęsne bongo i nie bardzo wiedząc czego się spodziewać zaciągnął się głęboko. Niemal natychmiast odłożył naczynie na podłogę i zaczął kaszleć. Zakręciło mu się w głowie, momentalnie poczuł się jakoś taki… rozluźniony… i sam z siebie zaczął się śmiać. Kai stojący obok również się zaśmiał. Ale nie dlatego, że stał w unoszącym się dymie. Raczej dlatego, że widok rozluźnionego, rozbawionego Kyung Soo był całkiem miłym widokiem…

W każdym razie właśnie taki miał cel, kiedy tu przyszedł. Wcześniej spał, krzyki D.O. go obudziły, a że wiedział jaką wiksę urządzili sobie Chanyeol z Baekhyun’em, to postanowił to wykorzystać. Każda okazja na przyjemności była dobra. A w ten sposób mógł dostać naprawdę wiele przyjemności. Chwycił znów swojego hyung’a za ramię i pociągnął go do góry, żeby wstał.
- Miłej zabawy, Koledzy. Nie obudźcie Suho. – Kai posłał dwóm zjaranym przyjaciołom jeden ze swoich firmowych uśmiechów. – Ja zabieram mamę do siebie. Też spróbujemy go nie obudzić.

***

- Dobranoc, Lulu…
- Dobranoc, Sehunnie… - głos Luhan’a w słuchawkach brzmiał tak nienaturalnie, ale dla Sehun’a to się nie liczyło. Ważne, że mógł go słyszeć. I widzieć złożonego z mnóstwa pikseli na ekranie swojego laptopa.
Pomachał lekko dłonią do kamerki i uśmiechnął się nieco smutnawo w momencie, kiedy ekran rozmowy zgasł, a dźwięk w słuchawkach zakomunikował mu koniec połączenia. Rozmawiał tak z nim jakieś 2 godziny dziennie, zawsze wieczorem, zawsze przed snem.  To już stało się taką jego rutyną. 2 godziny rozmowy, wizyta w toalecie, szklanka mleka i do spania. Huh… po prostu tęsknił za tym jelonkiem. Jeszcze bardziej tęsknił, odkąd nie wiadomo gdzie zapodział swojego ukochanego pluszaka, którego kupił za pół ceny na bazarze. Na szczęście istniał Internet. Dzięki niemu miał Lulu chociaż trochę. Ale Internet też trzeba było wyłączać. Dlatego też najmłodszy w całej grupie 12 członków zdjął z uszu słuchawki, odłożył je na bok i podnosząc się z krzesła przed biurkiem zamknął laptopa, by nie leżał włączony całą noc.

Przeczesując rozjaśniane nieco włosy palcami zerknął w tył na ciągle puste łóżko Suho. Wyszedł gdzieś jakieś kilka minut temu, choć normalnie już spał o tej porze. To dziwne… Wzruszając ramionami i nie mając zamiaru szukać swojego hyung’a wyszedł z pokoju i udał się do łazienki. Nigdy nie wychodził do toalety w trakcie rozmowy z Luhan’em. Nie chciał marnować czasu. Łazienka była zaraz obok pokoju Kyung Soo i Kai’a, a kiedy obok niego przechodził… coś przykuło jego uwagę. Jakieś dziwne odgłosy zza drzwi. Zmarszczył lekko brwi, ale postanowił nie przysłuchiwać się temu. Toaleta była ważniejsza. Kiedy ulżył już swojemu pęcherzowi, umył ręce, przemył twarz i otarł się ręcznikiem nadeszła pora na szklankę mleka. Ciągle starał się ignorować coraz bardziej donośne odgłosy dochodzące z sypialni przyjaciół. Szklanka mleka przed snem zawsze robiła dobrze. Uspokajała go, zapewniała przyjemny sen… Poprawiała nawet samopoczucie! Wsadzając pustą już szklankę do zlewu wyszedł z kuchni i wolnym krokiem udał się do siebie, ale wtedy znów minął pokój Kai’a. I ciekawość zwyciężyła. Zatrzymał się przy drzwiach…
W całym domu było już ciemno i cicho jak w grobowcu, przez co ciężkie dyszenie D.O. słychać było wręcz idealnie. Sehun przygryzł swoją dolną wargę i od razu nerwowo ją oblizał, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co się chyba dzieje w środku. Chciał pójść do siebie, ale zamiast tego… przytknął ucho do drzwi.

- Jęcz dla mnie, głupia suko! – głos Kkamjong’a brzmiał zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy mówił. Był… niższy, chrapliwy…
- Nie jestem głu… aaa-aaagh!
- Dokładnie tak... Dobrze Ci? Tak? To pokażę Ci coś lepszego…
Skrzypienie łóżka,  ciche stęknięcia, a potem ledwo dosłyszalne, stłumione poduszką jęki Kyung Soo…
- Kai! K-Kai! Aghhhh!
Sehun kolejny raz zwilżył swoje wilgotne wargi językiem i przymknął powieki. Odruchowo… dlaczego? Chciał… chciał sobie to wszystko wyobrazić.
- Kurwa, hyung…!
Posuwa go… na pieska. Trzyma za biodra, szarpie, jest dziki, chaotyczny… Lulu tak lubi…
- Stój! Stój, nie mogę!
D.O. ma już dość? Zaraz dojdzie… słyszę to w głosie. Luhan’owi też się tak trzęsie, kiedy nie może dłużej wytrzymać. Próbuje wtedy sam sobie zwalić. Nigdy mu nie pozwalam… ja tu żądzę.
- Jong In! Puść, nie mogę!
Też mu nie pozwala…? Zna się. Jest tylko trochę ode mnie starszy. Ugh… Luhan też tak krzyczy. Nigdy się nie ucisza… nie pozwala sobie zatkać ust. To cholernie podniecające.
- Ah! Aa-aa-ah!
Uderza go w pośladek. Wbija się po same jądra, pieści jego penisa własnymi palcami, wodzi wzrokiem po wygiętym rozkoszą ciele, panuje… Napawa się tym cudownym widokiem. Napawa się jego nieśmiałymi ruchami, obserwuje tą wykrzywioną grymasem rozkoszy twarz, te usta…  Jest rozpalony. Oboje są. Tak cudownie rozpaleni… Ugh… Szybciej…

Sam nie wiedzia ł kiedy wsadził sobie dłoń do spodni i zaczął robić sobie dobrze pod drzwiami dwóch kochanków. Próbował sobie wyobrazić, że te jęki, te stęknięcia i piski to Luhan.  Różniły się, ale… Luhan. Wyobraźnia maknae łatwo zamieniła łamiący się głos D.O. na anielskie piski Jelonka.
Szybciej… Szybciej!
- Otwórz usta!
CO?!
Ta wizja… Luhan z otwartymi ustami przy jego kroczu… to było zbyt wiele. Doszedł obficie w swoją własną dłoń ciągle ciężko oparty o drzwi do sypialni przyjaciół. Całym jego ciałem wstrząsnęły przyjemne dreszcze. Lulu z nasieniem na ustach…
Smakuje Ci, Lulu…?

***

Myślą, że ja nic nie wiem. Myślą, że śpię. Brudni, nieczyści idioci.
Niebo za oknami w salonie było zasłane mnóstwem gwiazd, jakby ktoś sypnął garścią brokatu na kartkę czarnego papieru. Suho siedział na parapecie z kubkiem herbaty i wsłuchiwał się we wszytko co działo się w domu. Od dzikiego śmiechu Chanyeol’a, który chyba bił się właśnie w udo po tym, jak Bacon na pytanie „Co robimy?” odpowiedział „TAK”, poprzez sapanie zmęczonego seksem Kai’a aż do Sehun’a, który na głos wypowiadał wszystkie swoje myśli związane z Luhan’em, co robił chyba całkiem nieświadomie.
Nieczyści idioci.
Dlaczego przyszło mu pracować z takimi ludźmi? Nie wiedział. Ale to mu w sumie nie przeszkadzało. Zgrywając strażnika, ojca, lidera… miał niezły ubaw.
Uśmiechał się do siebie w zupełnie inny sposób niż ten, który znali fani, czy chociażby pozostali członkowie zespołu. Anielski uśmiech zastąpił innym. Paskudnym. 
Tak cudownie było rozsiewać wokół siebie nasiona pozorów.
Tak bardzo nieczyści idioci.

16 sierpnia 2012

Biała zagadka innej rzeczywistości.


+18
Pairing: Taoris
Uwagi: opowiadanie pisane jest pierwszoosobowo, myśli głównego bohatera zapisane są kursywą i to chyba tyle z uwag. <3
Miłego czytania!

Biała zagadka innej rzeczywistości.

Czasem naprawdę zastanawiałem się, czy te wszystkie moce, jakie będąc w EXO posiadał każdy z nas nie są czasem prawdziwe. Naprawdę. Yi Xing po kontuzjach bardzo szybko dochodził  do siebie, Xiu Min ciągle narzekał, że jest mu zimno,  Chen miał pecha do metalowych poręczy, bo te ciągle kopały go prądem. Jeśli chodzi o mnie, to też zdarzały mi się dziwne momenty, kiedy wydawało mi się, że czas stoi w miejscu, leci zbyt szybko, albo nawet wszystko się cofa i tak jakby dzieje się od nowa. To absurdalne, ale może jednak coś w tym jest? Nie wiem. Ale to zdarzyło mi się w momencie, kiedy najmniej się tego spodziewałem.
Tańczyłem nie zwracając uwagi na flesze migające z publiczności, na Kris’a obok, który jak zwykle wydawał się zbyt leniwy, żeby przyzwoicie wykonywać jakiekolwiek taneczne ruchy naszej choreografii, a jedyne na czym się skupiałem to śliskość parkietu. Byłem zestresowany, bo mimo dobrych, wygodnych butów czułem, jak stopy ślizgają mi się po wypolerowanym parkiecie sceny. Mój stres podwajało jeszcze to, że parkiet był tak czysty i błyszczący, że w niektórych momentach światło reflektorów odbijając się od niego raziło mnie w oczy. A przecież mój popisowy numer w choreografii do „MAMA” musiał zostać wykonany. Scena była na to wystarczająco duża. Dam radę, pomyślałem. Nawet jeśli się poślizgnę i upadnę, to nic się nie stanie. Zawsze mogę się przeturlać i udawać, że tak miało być. Muzyka w słuchawce, którą miałem w uchu zwiastowała zbliżający się moment prawdy, a ja wstrzymywałem oddech tańcząc nieco z tyłu. Byliśmy dzisiaj całą dwunastką, nie powinienem się ośmieszyć... A może to wszystko to nie była wina sceny tylko moich butów? Bo kilka godzin temu podczas prób nie było tak źle… Tak. To moje buty.  Z pewnością.
„Turn back”
To była moja chwila. Wziąłem rozbieg, odwróciłem się błyskawicznie i wybiłem w powietrze.
Poślizgnąłem się…?
Nigdy nie zwracałem uwagi na świat wokół, kiedy byłem w powietrzu. Czekałem tylko na moment, w którym dostrzegę podłogę i dosięgnę do niej stopami. To wszystko trwało zazwyczaj ułamki sekund, ale teraz… nie wiedzieć czemu strasznie się dłużyło. Wydawało mi się, że cały mój obrót trwał ponad minutę. Wszystko ucichło, ja dosłownie w bezruchu zawisłem nad parkietem. Wiem, że to było tylko moje wrażenie. A potem nagle wszystko zaczęło przyśpieszać. Tak bardzo, że nie zdążyłem wylądować. Przez sekundę znów słyszałem piski fanek, muzykę w słuchawce i swój własny oddech, ale potem znów cisza zawładnęła moimi uszami, tak samo jak ciemność oczami.
***
Pierwszą rzeczą jaką poczułem zaraz po tym, kiedy zacząłem dochodzić do siebie był chłód. Przeszywający moje obolałe ciało, cholerny chłód, który zagnieżdżał się w mięśniach, powodował bolesne skurcze i wstrząsające mną dreszcze. Leżałem na czymś miękkim, ale równie zimnym, co powietrze wokół. Bez otwierania oczu byłem w stanie stwierdzić, że to chyba mech. Pomógł mi w tym jego zapach. Zapach świeżej, leśnej ściółki…
Błyskawicznie otworzyłem oczy i nie zwracając uwagi na ból mięśni gwałtownie usiadłem. To co zobaczyłem zaparło mi dech w piersiach. Siedziałem na zarośniętym mchem sporym kamieniu, od którego promieniowało okropne zimno… w środku lasu. Drzewa. Same drzewa! Pnące się ku niebu, przeogromne, stare drzewa, a między nimi wysokie krzewy walczące między sobą o dostęp do światła, którego spomiędzy wielkich, zielonych koron nie wydostawało się zbyt dużo.
Co się stało? Gdzie ja jestem? Gdzie są… wszyscy!?
Zaczynając panicznie rozglądać się po okolicy z każdej strony wyglądającej tak samo wstałem. Dopiero teraz poczułem, że musiałem uderzyć w coś głową, bo tępy ból rozchodzący się od potylicy na moment całkowicie mnie ogłuszył. Wsparłem się ramieniem o pień jednego z rosnących tu gigantów i zamykając oczy odetchnąłem.
Trzeba myśleć racjonalnie… Skoro jakimś cudem się tu pojawiłem, to dam radę stąd się wydostać. Znaleźć ślady…
Zacisnąwszy zęby znów otworzyłem oczy i tym razem już nie patrząc na drzewa, które mimo wszystko konkretnie mnie przerażały zacząłem wyszukiwać w leśnej ściółce jakiś śladów. Czegokolwiek. Odcisków butów, śladów po ciągnięciu ciała, jakiś strzępów ubrań, czegokolwiek. I kilka chwil później nieco za sobą dostrzegł kilka odcisków butów w zmarzniętej ziemi. Nie będąc pewnym do kogo mogły one należeć postanowił mimo wszystko ruszyć właśnie tym śladem. Na pewno nie były to jego własne odciski. Ktoś, kto je zostawił miał trochę większy rozmiar buta. Może o jeden numer, może o dwa, ale większy. Było mi coraz bardziej zimno,  starając się nie zboczyć z wąskiej, wydeptanej czyimiś butami ścieżki pocierałem swoje odsłonięte ramiona i oddychałem tylko nosem, w końcu komora nosowa miała niby służyć do ogrzewania powietrza. Tak chyba było na biologii…
Szelest gdzieś po mojej prawej stronie szybko wyrwał mnie z zamyślenia. Zatrzymałem się i pierwszym co zrobiłem, było schowanie się za grubym pniem drzewa. Ugh… potrafiłem się bronić, ale skoro mogłem jeszcze się chować i uciekać? Dobra… byłem trochę tchórzliwy.
Serce biło mi bardzo szybko, szczególnie, że kilka sekund później do moich uszu doszedł kolejny szelest, jednak jakiś taki… gdzieś wyżej, nad moją głową. Nie ruszałem się próbując opanować oddech, by nie zagłuszać sobie żadnych innych leśnych odgłosów. Właśnie… Może to były tylko jakieś ptaki, albo lisy? Albo dziki? A ja jak małe dziecko robiłem pod siebie ze strachu… Szybko odrzuciłem od siebie te niechciane myśli, przybrałem zdeterminowaną minę i wyszedłszy z powrotem na ścieżkę zza drzewa znów ruszyłem przed siebie. Koniec z tchórzostwem. Muszę się stąd wydostać. Chłopaki pewnie na mnie czekają…
Ale kilka sekund później niemalże dostałem zawału.
Jak huknęło! Hałas łamanych pni za mną wywołał u mnie taki napad paniki, że nawet nie spojrzałem za siebie. Zacząłem biec. Wiedziałem, że zboczyłem ze ścieżki. A pnie za mną łamały się jak zapałki. Gdyby nie ludzka anatomia pewnie już dawno wyplułbym swoje szalejące ze strachu serce gdzieś na zarośnięte mchem kamienie, o które co rusz się potykałem. Byłem tak zaślepiony biegiem i paniką, że nawet nie chciałem wiedzieć co tak naprawdę mnie goni! Ale to coś… było ogromne. To coś było coraz bliżej. Oddychało cholernie głośno, dosłownie charczało, łamało sobą przecież tak grube, wielkie drzewa, zabijało po drodze mniejsze zwierzęta, goniło mnie, a ja słyszałem tylko szum w uszach i swój własny paniczny myślowy krzyk „KURWAAAAAAAAAAA….!”.
Oddech potwora zaczął zmieniać się w warczenie, ja zaczynałem czuć zapach dymu, gorąco… I nie było to związane ani trochę z tym, że mięśnie wcześniej zastałe z zimna teraz paliły mnie żywym ogniem, kiedy to niezdarnie przeskakiwałem przez wystające z ziemi korzenie, pochylałem się przed zbyt nisko umiejscowionymi gałęziami, czy ledwo wyrabiałem  omijaniem drzew. To coś za mną… To coś za mną było wielkie, gorące… Spojrzałem tylko raz. To co zobaczyłem całkowicie przerastało moją wyobraźnię. Ogromny, czerwony jaszczur z wysoko uniesionymi  skrzydłami pokrytymi cienką błoną, któremu z pyska leciał dym, a wielkie, zakończone szponami łapska dosłownie kosiły z drogi stare, sędziwe drzewa…
Obudź się… OBUDŹ SIĘ!
Byłem pewien, że to sen! To nie mogło dziać się naprawdę! Nie ma takich stworów w prawdziwym świecie!
Krzyki z myśli wyszły mi na usta. Dosłownie piszczałem powoli już tracąc siły i czując napływające do oczu łzy powodowane cholernym strachem, jaki mną zawładnął. Chciałem się obudzić, chciałem uciec, chciałem być w świecie, gdzie mógłbym się bronić!
Wybiegłem w pustą przestrzeń. Pole…. Szczere pole, żółte od rosnącej powoli pszenicy. Choć nie byłem w stanie rozejrzeć się bardziej, to wiedziałem, że wokół nie ma nic. NIC, oprócz linii horyzontu. I nic oprócz stojącego gdzieś w polu wysokiego mężczyzny w białym, rozwiewającym się na wietrze płaszczu. Zatrzymałem się. Nie dlatego, że chciałem. Dlatego, że nie dałbym rady dłużej biec. Upadłem na kolana, zasłoniłem głowę rękami i zawyłem panicznie, kiedy ogromny jaszczur dosłownie przeszedł nade mną, a potem z bijącym po uszach łopotem wzbił się w powietrze. Nie chciałem tego widzieć. Nie chciałem tego nawet słyszeć! Cały się trząsłem, dosłownie kuląc się w pozycji embrionalnej twarzą do ziemi. Czekałem, aż łopot skrzydeł i wzmagany nim wiatr osłabną… Dopiero wtedy powoli podniosłem głowę.
Ten mężczyzna w bieli… stał przede mną. Twarz zasłoniętą miał białą maską, nie widziałem nawet jego twarzy. Żadnego skrawka skóry. Tylko jego dłonie. Zadbane dłonie o długich, zakończonych migdałowatymi paznokciami palcach. I jedna z tych dłoni była skierowana w moją stronę. Tak, jakby ten człowiek chciał udzielić mi pomocy. Wahałem się… bo skąd on się tu wziął? Dlaczego nie bał się tego potwora, który przecież mnie gonił? Ale w ostateczności niepewnie ująłem jego rękę w nieco słabym ze zmęczenia uścisku i pozwoliłem, by pomógł mi wstać. Nogi miałem jak z waty. Paliły do tego żywym ogniem, przez co nawet nie zdołałem utrzymać się na nich dłużej niż kilka sekund. Nieznajomy wyraźnie to zauważył, bo od razu jego druga ręka objęła mnie ciasno w pasie i przyciągnęła do bliżej, bym nie upadł. Ciągle byłem przerażony, nie wiedziałem co takiego właściwie się dzieje. Ale pojawienie się nieznajomego tak blisko dało mi nagle taki dziwny, wewnętrzny spokój.  Odruchowo chwyciłem się białego płaszcza zamaskowanego mężczyzny i sam przytrzymałem się bardziej w pionie. Nie na długo jednak, bo ten zaraz schylił się nieco i po prostu wziął mnie na ręce. Z początku chciałem się wyrwać, zacząć krzyczeć, ale nie zrobiłem tego. Pozwoliłem na to. Pozwoliłem też na to, by niósł mnie w nieznane przez środek szczerego pola…
***
- Tao, napij się…
- Nie chcę… - mruknąłem odwracając głowę od siedzącego przede mną mężczyzny w białym.
Nie odsłonił swojej twarzy ani na chwilę. Ciągle widziałem tylko jego ładne dłonie, słyszałem jego niski, przyjemny dla ucha głos, ale nie mogłem zobaczyć jego twarzy. To wzbudzało we mnie frustrację. Chociaż chciało mi się pić, chciało mi się jeść, to udawałem, że wcale nie. Wszystko po to, by nieznajomy zmięknął…
- Nie piję nic od nieznajomych.
- Nie jestem nieznajomym, Tao.
Wbiłem wzrok w stojący na niskim stoliczku przede mną kubek z pachnącą herbatą, ale dalej udawałem niewzruszonego. Mężczyzna przyniósł mnie chyba do swojego domu. Niskiej, małej chatki na skraju niekończącego się pola pszenicy. Cały domek miał tylko 3 okna, składał się z dwóch izb i chyba nie miał łazienki… Czułem się jak w jakimś średniowieczu. Nawet ubiór nieznajomego przywodził na myśl taką epokę, ale chyba był trochę za czysty, za biały… I ta biała maska. Teatralna, biała maska bez żadnego wyrazu, gładka, bez otworów na usta i oczy… Jak ten facet mnie widział? Ugh… Głowę owiniętą miał przy tym białą chustą, ale spod niej wystawało kilka jasnych kosmyków. Jeśli to było średniowiecze, to był blondynem. Ale jeśli nie, to pewnie farbował. Z resztą to nie był czas na takie rozmyślanie.
- Nie znam Cię.
- Znasz mnie doskonale, Tao…
Nie wiem skąd znał moje imię. Nie przedstawiałem się. Zapomniałem. I nie pytałem też jego o imię. Czułem się okropnie zmęczony, spragniony i sfrustrowany. Może jednak powinienem się napić?
- Skąd znasz moje imię?
- Kiedyś Cię o nie pytałem. Nie pamiętasz mojego?
Przygryzłem mocno dolną wargę. Przez cały ten czas nie patrzyłem na jego twarz, a raczej na tą maskę. Miałem dziwne wrażenie, że mimo jakichkolwiek otworów ten człowiek doskonale dobrze mnie widział, uważnie mnie obserwował. Ciągle wpatrywałem się w kubek z herbatą. Nieco podkuliłem kolana bardziej pod brodę oparłszy się plecami o ścianę chatki. Drewno zaskrzypiało cicho.
- Nie będę wiedział kim jesteś, póki nie pokażesz mi swojej twarzy.
Starałem się być poważny i pewny siebie, ale kiedy nie widziałem jego oblicza… to było cholernie trudne.
Ale nieznajomy tylko podniósł się z podłogi, na której siedział razem ze mną i poprawiając chustę, którą owiniętą miał luźno głowę wyszedł dostojnym krokiem z izby. Zostałem sam… nie pozostawało mi nic innego, jak tylko wypić tą herbatę. Była smaczna i ciepła. Zaraz po tym usnąłem na siedząco.
***
Żaden trening nie sprawiał mi później takiego bólu mięśni jak ten jeden bieg przez las w ucieczce przed smokiem. Tak, to był smok. Nieznajomy mi o nim opowiadał. Ponoć był niegroźny, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Ciągle sparaliżowany bólem spędziłem w domu mężczyzny kilka dni, podczas których ten uparcie twierdził, że nie powinienem się ruszać, choć ja przecież doskonale wiedziałem, że bolące mięśnie trzeba rozchodzić… Ale godziłem się na to, bo powiedział, że potem pokaże mi swoją twarz. Czekałem siedząc wiecznie na miękkim kocu pod ścianą w głównej izbie. Pozwalałem mu na rozmasowywanie swoich nóg, pleców, oglądałem przez jedno z okien niebo, które co jakiś czas przecinane było przez wielkiego, latającego jaszczura i jadłem wszystko, co gospodarz podawał do jedzenia. Nie był najlepszym kucharzem, ale nie narzekałem.
Któregoś razu usiadł przy mnie, kiedy wpatrywałem się w niebo za oknem, choć ledwo co było już za nim widać. Ciemność ogarnęła cały ten dziwny świat. Byłem przyzwyczajony do tego, że czasem łapał moją dłoń i splatał nasze palce ze sobą. Z początku wydawało mi się to trochę dziwne, ale kiedy stwierdziłem, że ma przyjemne, ciepłe dłonie nie protestowałem. Tak było i tym razem. Zamknąłem oczy czując jak jeden z jego paznokci rysuje ścieżkę na wierzchniej stronie mojej dłoni. To było naprawdę przyjemne. Lubiłem, kiedy to robił, choć ciągle wydawało mi się to dziwne. Ale… to nic. Trwałem w takim bezruchu przez dłuższy czas, aż poczułem, że palce mężczyzny wyplatając się z moich. Uchyliłem powieki by zobaczyć co było tego powodem, ale nieznajomy był szybszy. Od razu przysłonił mi oczy białą chustą. Automatycznie uniosłem ręce, by odsunąć ja od twarzy, ale ten pacnął mnie po nich lekko i tym ciepłym tonem głosu powiedział, że to dla wygody. Opuściłem ręce. Może był jakiś szpetny na twarzy, skoro nie chciał jej pokazywać? Ale był dobrym człowiekiem… nie zwracałbym na to uwagi. Pochyliłem lekko głowę do przodu, by mężczyzna zawiązał chustę z tyłu mojej głowy. Przypomniały mi się niektóre treningi wushu… huh. Piękne czasy.
- Nic nie widzisz, prawda…?
- Nic a nic.
Nie wiedziałem czy się uśmiechnął na te słowa czy nie, ale wiedziałem jedno. Wiedziałem, że zdjął maskę, bo chwilę później włożył mi ją do rąk. Usta same mi się uchyliły, kiedy z takim dziwnym zachwytem badałem palcami gładką powierzchnię sztucznej twarzy gospodarza. Czułem przy tym, że sam mężczyzna jest blisko, ale nie zwracałem na to zbytniej uwagi. Dopóki jego długie palce nie ujęły mojej brody, a potem coś miękkiego musnęło moje rozdziawione lekko usta. Zamarłem. Czy to były jego WARGI?! Nie ruszyłem się ani na milimetr, a jedynym ruchem jaki wykonałem było powolne przymknięcie ust. Wtedy też poczułem ten dotyk jeszcze raz. Zadrżałem… To były wargi. Byłem prawie pewien! Przecież… nic innego nie mogło dawać takiego efektu.  Mocno zacisnąłem palce na masce, a wtedy trzeci raz to poczułem. Tym razem najpierw musnął moją dolną wargę, potem lekko ją przygryzł, aż w końcu wbił mi palca w policzek tak, że aż sam rozchyliłem usta, a wtedy te miękkie wargi przywarły do mnie cholernie mocno. Drgnąłem, wypuściłem z palców maskę  spróbowałem odepchnąć od siebie mężczyznę, jednak to zdało się na nic. Poczułem jego język na swojej dolnej wardze. Stęknąłem… nie wierzę, że to zrobiłem. Jak mogłem wydawać z siebie takie dźwięki?! Ten facet… przeginał.
- Mh….! – stęknąłem mu prosto w usta i znów próbowałem się odsunąć. Znów na nic. Ale to, co zrobił chwilę po tym już odebrało mi całkowicie wolę walki. Ten język, który dotykał moich ust znalazł się w ich wnętrzu. Nie wiedziałem jak zareagować, co zrobić… Chciałem go na początku gryźć, ale… to w jaki sposób zaczynał mnie całować było przyjemne.
Nie wierzę, ze to zrobiłem, ale uległem…
Opuściłem swoje ręce z ramion mężczyzny nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić.  Czułem się niezręcznie. Całowanie się z facetami same w sobie było niezręczne! Podkuliłem lekko kolana. Czułem się dziwnie… nawet nie wiedziałem jak miał na imię! Choć wydawało mi się, że znam go już dosyć dobrze, to ciągle był dla mnie nieznajomym. Nieznajomym, którego dłonie zaczynały szukać sobie oparcia na moich bokach, a którego ciężar zaczynał spychać mnie na bok, bym położył się na kocu. Nie chciałem tego robić. Podpierałem się rękami, potem łokciami, ale zatracony w pocałunkach mężczyzna w końcu po prostu pociągnął mnie za ręce i obalił na miękki koc. Tak bardzo chciałem cokolwiek widzieć, ale nie było mi to dane. Nie chciałem też na siłę zdejmować z oczu chustki. Mógłbym tego pożałować…
Wydałem z siebie jakiś dziwny dźwięk kiedy ten przerwał pocałunek, a swoje usta przeniósł na moją szyję. Dreszcze przyjemności, jakie przeszły przez moje ciało sprawiły, że lekko się wygiąłem, a przez to całym sobą idealnie przylgnąłem do ciała pochylającego się nade mną mężczyzny. Nie wiem skąd, ale wiedziałem, że jemu się to spodobało. Może dlatego, że od razu zachłanniej zaczął maltretować bok mojej szyi, a swoimi dużymi, ciepłymi dłońmi zaczął wodzić wzdłuż moich boków w pewnym momencie nawet podciągając mi  koszulkę po samą szyję.
- P-przestań… - szepnąłem w końcu, choć dreszcze przyjemności i reakcje mojego własnego ciała, nad którym chyba nie panowałem mówiły coś innego.
Nic dziwnego, że ten nie przestał. Wręcz przeciwnie… Nie wiem kiedy dorwał się do moich sutków zaczynając je powoli i drażniąco pocierać, ale wiem, że właśnie wtedy zostałem zalany falą gorąca. Czułem wypieki na swojej twarzy kiedy próbowałem odciągnąć jego łapska od piersi. Czułem jak nieznajomy kolanami umiejscawia się gdzieś między moimi długimi, ciągle obolałymi nogami. Czułem, że się o mnie znacząco ociera…
- PRZESTAŃ! – niemal krzyknąłem. Na darmo. I nie był to jedyny krzyk, z tym, że kolejny wywołany był w inny sposób. Ten facet… przestał całować moją szyję. Zaczął ssać moje wcześniej pocierane sutki.
Było mi kurewsko gorąco, wbijałem palce w ramię i kark mężczyzny wijąc się pod nim i dysząc. Dreszcze jakie wywoływał na moim ciele… to nie mogło być normalne!
Na szczęście nie zajmował się długo moimi biednymi, tak bardzo wrażliwymi sutkami. Zamiast tego schodził niżej po moim brzuchu. Nisko… bardzo nisko. Dźwięk rozpinanego rozporka moich własnych spodni odbił się echem po mojej głowie.  Swoją drogą… dobrze, że nie widziałem jego twarzy. Byłbym bardziej przerażony niż rozpalony. A teraz byłem… bardzo rozpalony. Czułem, jak materiał spodni osuwa mi się z bioder po nogach, a potem już całkowicie zostawia moje kończyny nagie. Nie wiem czemu, ale tak bardzo chciałem wtedy jęknąć  „bierz go…”, jednak się powstrzymałem. Nie musiałem się o nic dopraszać. Jego dłoń sama zaczęła masować moje nabrzmiałe krocze przez materiał bielizny…
 Zatkałem sobie usta dłonią będąc pewnym, że jeśli tego nie zrobię, to zacznę jęczeć. Wstydziłem się jęczeć. Facetowi nie wypada… może i byłem młody, ale… Nie wypada i już!
Przez chwilę nie ruszałem się, ale w końcu moje biodra same wypchnęły się ku górze w stronę dłoni nieznajomego jakby dopraszając się o więcej. Ten najwyraźniej to podłapał, bo składając lekkie pocałunki gdzieś w okolicach mojego pępka chwycił za gumkę bokserek i zdjął je ze mnie jednym szybkim ruchem. Chyba byłem już całkiem nagi…
Wtedy wszystko potoczyło się już niesamowicie szybko. Szelest opadających białych szat na drewnianą podłogę zagłuszył moje własne spragnione myśli. Dźwięk kopniętej gdzieś na bok białej maski, dotyk dużych, ciepłych dłoni na moich wąskich biodrach, a potem to mocne szarpnięcie i ja siedzący okrakiem na kolanach mężczyzny. Szybko wyszukałem dłońmi ścianę, o którą opierał się mój… Kochanek? Nie ważne… oparłem się o nią rękami, uniosłem się nieco na kolanach, a nieznajomy korzystając z tego przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie. Oparł swoją twarz o moją pierś. Czułem ją… czułem tą miękką skórę, lekko łaskoczące mnie rzęsy kiedy mrugał i gęste brwi. Oprócz tego czułem też jego łapy między swoimi pośladkami. Choć nigdy nie sądziłem, że mógłbym coś takiego robić sam wypinałem się w ich stronę, kiedy długie palce drażniły moje… spragnione wejście. Podniecił mnie… bardzo. Zabrałem ręce ze ściany, oplotłem nimi kark Kochanka i cicho syknąłem, kiedy ten najwyraźniej wcześniej zwilżając śliną swojego palca zaczął nim napierać lekko na moje zwarte ciasno ciało. To jednak nie trwało długo. Gdybym mógł… patrzyłbym mu teraz w oczy. Ale nie mogłem… Ale mogłem czuć jego twarz.
- Aaaaa! – mój krzyk rozniósł się chyba nie tylko po tym małym domku, ale też po tym całym bezkresnym polu i lesie, w którym się obudziłem. To co zrobił mój Kochanek… było niezapowiedziane. Nie byłem przygotowany… a teraz miałem w swoim rozpalonym wnętrzu niemalże pół sporego, grubego męskiego członka. Opuściłem głowę i krzyknąłem jeszcze raz, kiedy mężczyzna kolejnym szarpnięciem za moje własne biodra zmusił mnie do nabicia się na niego bardziej. Nie mogłem zapierać się kolanami. Bolały mnie nogi…
Byłem pewien, że kilka kropel potu ściekło mi po skroni. Nieznajomy chyba wyczuł, że mnie boli, bo po tym drugim szarpnięciu przestał, a zamiast tego wrócił do całowania mojej szyi. Oddychałem głęboko, próbowałem się rozluźnić. Mógłbym w tej pozycji zostać na dłużej. Ale mój Kochanek chyba nie potrafił dłużej wytrzymywać, bo po jakiejś minucie jego łapy znów zaczęły szarpać mnie za biodra, z tym że teraz nieprzerwanie, szybko i mocno…
Odrzuciłem głowę w tył i zawyłem z początku boleśnie, ale mój krzyk szybko zmienił barwę. Nigdy nie sądziłem, że uciskanie prostaty może być tak… przyjemne…
Kołysał mną w przód i w tył, do góry i do dołu, a moje kolana służyły jak sprężynki. W przerwach między własnymi, tłumionymi jękami słyszałem ciężki oddech mężczyzny. Słyszałem jak syczy, kiedy przyciskał usta do mojej szyi czułem  też, że gryzie własną wargę. A ja…? Ja drapałem go ile wlezie po ramionach, wyłem i starałem się nie zatracić. Ale się zatraciłem. W pewnym momencie nie wiedziałem już co się dzieje. Sam zacząłem mocno poruszać biodrami i nadziewać się na członka mężczyzny z własnym, ogromnym impetem. Ból nóg, ból tyłka… Cholera! Wiedziałem, że Kochanek robi mi siniaki, tak kurewsko mocno trzymał moje biodra, kiedy ja ledwo panując nad swoim własnym ciałem tylko błagałem o więcej i więcej. Byliśmy idealnie zsynchronizowani. Jego wypychające się biodra i silne ręce, mój tyłek i sprężyste kolana… Czułem się, jakby wypruwał ze mnie jelita w taki sposób, że krzyczałem mu z rozkoszy w usta, kiedy mnie całował.
Byłem już blisko. Czułem to przyjemne mrowienie w podbrzuszu, ten lekki ucisk…
- Ja…ja…. Ugh! – próbowałem wyjąkać coś składnego, ale nie dałem rady. Tylko jęki i krzyki wydostawały się z moich ust. Chyba podrapałem ramię mężczyzny do krwi… czułem, że mam mokre palce… - Haaaaa…!
Wtem dłonie nieznajomego puściły moje biodra, sięgnęły na tył mojej głowy i nie przestając płynnych, choć teraz już bardziej chaotycznych pchnięć rozwiązały białą chustkę zasłaniającą mi oczy. Była przepocona, wiedziałem to. Ba… tkwiły w niej moje łzy z samego początku. Dobrze, że ten nie wiedział, że płakałem. Otworzyłem jednak oczy dopiero po kilkunastu sekundach…
Nieznajomy zasłonił chustą swoje własne oczy i górną część twarzy. Tylko…
Ujrzałem usta… pełne, charakterystycznie zarysowane usta o pełnej górnej wardze. Te same, które za każdym szeptały mi do ucha słowa, że duchów nie ma…
Te same, które obserwowałem zawsze, kiedy ich właściciel do mnie mówił…
Nagły spazm rozkoszy targnął moim ciałem…

***
- Tao…?
- Zi Tao, wszystko w porządku? Kurwa, ta scena była za śliska…
- Hej, obudź się…
- Może zrobił sobie coś poważnego? Uderzył głową w głośnik, prawda?
- Zadzwońmy po karetkę!
- USPOKÓJCIE SIĘ!
- Czemu naprawdę nie umiem leczyć…?
- Tao…!
Słyszałem te głosy. Nie byłem w stanie ich odróżnić… Lu Han…? Jong In..? Kyung Soo…? Nie wiem. Chyba leżałem na jakimś łóżku. Było miękko. Bolała mnie głowa…
Poczułem na swoim  policzku czyjąś ciepłą, dużą dłoń. Taki znajomy dotyk… znajome ciepło.
Uchyliłem powieki.
Znajome usta…
I brakujący element.
Yi Fan uśmiechał się do mnie lekko z góry wyraźnie ucieszony tym, że się obudziłem. A ja… byłem w szoku.
- Duizhang…