+18
Pairing: Taoris
Uwagi: opowiadanie pisane jest pierwszoosobowo, myśli głównego bohatera zapisane są kursywą i to chyba tyle z uwag. <3
Miłego czytania!
Biała zagadka innej rzeczywistości.
Czasem naprawdę zastanawiałem się, czy te wszystkie moce,
jakie będąc w EXO posiadał każdy z nas nie są czasem prawdziwe. Naprawdę. Yi
Xing po kontuzjach bardzo szybko dochodził
do siebie, Xiu Min ciągle narzekał, że jest mu zimno, Chen miał pecha do metalowych poręczy, bo te
ciągle kopały go prądem. Jeśli chodzi o mnie, to też zdarzały mi się dziwne
momenty, kiedy wydawało mi się, że czas stoi w miejscu, leci zbyt szybko, albo
nawet wszystko się cofa i tak jakby dzieje się od nowa. To absurdalne, ale może
jednak coś w tym jest? Nie wiem. Ale to zdarzyło mi się w momencie, kiedy
najmniej się tego spodziewałem.
Tańczyłem nie zwracając uwagi na flesze migające z
publiczności, na Kris’a obok, który jak zwykle wydawał się zbyt leniwy, żeby
przyzwoicie wykonywać jakiekolwiek taneczne ruchy naszej choreografii, a jedyne
na czym się skupiałem to śliskość parkietu. Byłem zestresowany, bo mimo
dobrych, wygodnych butów czułem, jak stopy ślizgają mi się po wypolerowanym
parkiecie sceny. Mój stres podwajało jeszcze to, że parkiet był tak czysty i
błyszczący, że w niektórych momentach światło reflektorów odbijając się od
niego raziło mnie w oczy. A przecież mój popisowy numer w choreografii do „MAMA”
musiał zostać wykonany. Scena była na to wystarczająco duża. Dam radę,
pomyślałem. Nawet jeśli się poślizgnę i upadnę, to nic się nie stanie. Zawsze
mogę się przeturlać i udawać, że tak miało być. Muzyka w słuchawce, którą
miałem w uchu zwiastowała zbliżający się moment prawdy, a ja wstrzymywałem
oddech tańcząc nieco z tyłu. Byliśmy dzisiaj całą dwunastką, nie powinienem się
ośmieszyć... A może to wszystko to nie była wina sceny tylko moich butów? Bo
kilka godzin temu podczas prób nie było tak źle… Tak. To moje buty. Z pewnością.
„Turn back”
To była moja chwila. Wziąłem rozbieg, odwróciłem się
błyskawicznie i wybiłem w powietrze.
Poślizgnąłem się…?
Nigdy nie zwracałem uwagi na świat wokół, kiedy byłem w
powietrzu. Czekałem tylko na moment, w którym dostrzegę podłogę i dosięgnę do
niej stopami. To wszystko trwało zazwyczaj ułamki sekund, ale teraz… nie
wiedzieć czemu strasznie się dłużyło. Wydawało mi się, że cały mój obrót trwał
ponad minutę. Wszystko ucichło, ja dosłownie w bezruchu zawisłem nad parkietem.
Wiem, że to było tylko moje wrażenie. A potem nagle wszystko zaczęło
przyśpieszać. Tak bardzo, że nie zdążyłem wylądować. Przez sekundę znów
słyszałem piski fanek, muzykę w słuchawce i swój własny oddech, ale potem znów
cisza zawładnęła moimi uszami, tak samo jak ciemność oczami.
***
Pierwszą rzeczą jaką poczułem zaraz po tym, kiedy zacząłem
dochodzić do siebie był chłód. Przeszywający moje obolałe ciało, cholerny
chłód, który zagnieżdżał się w mięśniach, powodował bolesne skurcze i
wstrząsające mną dreszcze. Leżałem na czymś miękkim, ale równie zimnym, co
powietrze wokół. Bez otwierania oczu byłem w stanie stwierdzić, że to chyba
mech. Pomógł mi w tym jego zapach. Zapach świeżej, leśnej ściółki…
Błyskawicznie otworzyłem oczy i nie zwracając uwagi na ból
mięśni gwałtownie usiadłem. To co zobaczyłem zaparło mi dech w piersiach.
Siedziałem na zarośniętym mchem sporym kamieniu, od którego promieniowało
okropne zimno… w środku lasu. Drzewa. Same drzewa! Pnące się ku niebu,
przeogromne, stare drzewa, a między nimi wysokie krzewy walczące między sobą o
dostęp do światła, którego spomiędzy wielkich, zielonych koron nie wydostawało
się zbyt dużo.
Co się stało? Gdzie ja jestem? Gdzie są… wszyscy!?
Zaczynając panicznie rozglądać się po okolicy z każdej
strony wyglądającej tak samo wstałem. Dopiero teraz poczułem, że musiałem
uderzyć w coś głową, bo tępy ból rozchodzący się od potylicy na moment
całkowicie mnie ogłuszył. Wsparłem się ramieniem o pień jednego z rosnących tu
gigantów i zamykając oczy odetchnąłem.
Trzeba myśleć racjonalnie… Skoro jakimś cudem się tu
pojawiłem, to dam radę stąd się wydostać. Znaleźć ślady…
Zacisnąwszy zęby znów otworzyłem oczy i tym razem już nie
patrząc na drzewa, które mimo wszystko konkretnie mnie przerażały zacząłem
wyszukiwać w leśnej ściółce jakiś śladów. Czegokolwiek. Odcisków butów, śladów
po ciągnięciu ciała, jakiś strzępów ubrań, czegokolwiek. I kilka chwil później
nieco za sobą dostrzegł kilka odcisków butów w zmarzniętej ziemi. Nie będąc
pewnym do kogo mogły one należeć postanowił mimo wszystko ruszyć właśnie tym
śladem. Na pewno nie były to jego własne odciski. Ktoś, kto je zostawił miał
trochę większy rozmiar buta. Może o jeden numer, może o dwa, ale większy. Było
mi coraz bardziej zimno, starając się
nie zboczyć z wąskiej, wydeptanej czyimiś butami ścieżki pocierałem swoje
odsłonięte ramiona i oddychałem tylko nosem, w końcu komora nosowa miała niby
służyć do ogrzewania powietrza. Tak chyba było na biologii…
Szelest gdzieś po mojej prawej stronie szybko wyrwał mnie z
zamyślenia. Zatrzymałem się i pierwszym co zrobiłem, było schowanie się za
grubym pniem drzewa. Ugh… potrafiłem się bronić, ale skoro mogłem jeszcze się
chować i uciekać? Dobra… byłem trochę tchórzliwy.
Serce biło mi bardzo szybko, szczególnie, że kilka sekund
później do moich uszu doszedł kolejny szelest, jednak jakiś taki… gdzieś wyżej,
nad moją głową. Nie ruszałem się próbując opanować oddech, by nie zagłuszać
sobie żadnych innych leśnych odgłosów. Właśnie… Może to były tylko jakieś
ptaki, albo lisy? Albo dziki? A ja jak małe dziecko robiłem pod siebie ze
strachu… Szybko odrzuciłem od siebie te niechciane myśli, przybrałem
zdeterminowaną minę i wyszedłszy z powrotem na ścieżkę zza drzewa znów ruszyłem
przed siebie. Koniec z tchórzostwem. Muszę się stąd wydostać. Chłopaki pewnie
na mnie czekają…
Ale kilka sekund później niemalże dostałem zawału.
Jak huknęło! Hałas łamanych pni za mną wywołał u mnie taki
napad paniki, że nawet nie spojrzałem za siebie. Zacząłem biec. Wiedziałem, że
zboczyłem ze ścieżki. A pnie za mną łamały się jak zapałki. Gdyby nie ludzka
anatomia pewnie już dawno wyplułbym swoje szalejące ze strachu serce gdzieś na
zarośnięte mchem kamienie, o które co rusz się potykałem. Byłem tak zaślepiony
biegiem i paniką, że nawet nie chciałem wiedzieć co tak naprawdę mnie goni! Ale
to coś… było ogromne. To coś było coraz bliżej. Oddychało cholernie głośno,
dosłownie charczało, łamało sobą przecież tak grube, wielkie drzewa, zabijało
po drodze mniejsze zwierzęta, goniło mnie, a ja słyszałem tylko szum w uszach i
swój własny paniczny myślowy krzyk „KURWAAAAAAAAAAA….!”.
Oddech potwora zaczął zmieniać się w warczenie, ja
zaczynałem czuć zapach dymu, gorąco… I nie było to związane ani trochę z tym,
że mięśnie wcześniej zastałe z zimna teraz paliły mnie żywym ogniem, kiedy to
niezdarnie przeskakiwałem przez wystające z ziemi korzenie, pochylałem się
przed zbyt nisko umiejscowionymi gałęziami, czy ledwo wyrabiałem omijaniem drzew. To coś za mną… To coś za mną
było wielkie, gorące… Spojrzałem tylko raz. To co zobaczyłem całkowicie
przerastało moją wyobraźnię. Ogromny, czerwony jaszczur z wysoko uniesionymi skrzydłami pokrytymi cienką błoną, któremu z
pyska leciał dym, a wielkie, zakończone szponami łapska dosłownie kosiły z
drogi stare, sędziwe drzewa…
Obudź się… OBUDŹ SIĘ!
Byłem pewien, że to sen! To nie mogło dziać się naprawdę!
Nie ma takich stworów w prawdziwym świecie!
Krzyki z myśli wyszły mi na usta. Dosłownie piszczałem
powoli już tracąc siły i czując napływające do oczu łzy powodowane cholernym
strachem, jaki mną zawładnął. Chciałem się obudzić, chciałem uciec, chciałem
być w świecie, gdzie mógłbym się bronić!
Wybiegłem w pustą przestrzeń. Pole…. Szczere pole, żółte od
rosnącej powoli pszenicy. Choć nie byłem w stanie rozejrzeć się bardziej, to
wiedziałem, że wokół nie ma nic. NIC, oprócz linii horyzontu. I nic oprócz
stojącego gdzieś w polu wysokiego mężczyzny w białym, rozwiewającym się na
wietrze płaszczu. Zatrzymałem się. Nie dlatego, że chciałem. Dlatego, że nie
dałbym rady dłużej biec. Upadłem na kolana, zasłoniłem głowę rękami i zawyłem
panicznie, kiedy ogromny jaszczur dosłownie przeszedł nade mną, a potem z
bijącym po uszach łopotem wzbił się w powietrze. Nie chciałem tego widzieć. Nie
chciałem tego nawet słyszeć! Cały się trząsłem, dosłownie kuląc się w pozycji
embrionalnej twarzą do ziemi. Czekałem, aż łopot skrzydeł i wzmagany nim wiatr
osłabną… Dopiero wtedy powoli podniosłem głowę.
Ten mężczyzna w bieli… stał przede mną. Twarz zasłoniętą
miał białą maską, nie widziałem nawet jego twarzy. Żadnego skrawka skóry. Tylko
jego dłonie. Zadbane dłonie o długich, zakończonych migdałowatymi paznokciami
palcach. I jedna z tych dłoni była skierowana w moją stronę. Tak, jakby ten
człowiek chciał udzielić mi pomocy. Wahałem się… bo skąd on się tu wziął?
Dlaczego nie bał się tego potwora, który przecież mnie gonił? Ale w
ostateczności niepewnie ująłem jego rękę w nieco słabym ze zmęczenia uścisku i pozwoliłem,
by pomógł mi wstać. Nogi miałem jak z waty. Paliły do tego żywym ogniem, przez
co nawet nie zdołałem utrzymać się na nich dłużej niż kilka sekund. Nieznajomy
wyraźnie to zauważył, bo od razu jego druga ręka objęła mnie ciasno w pasie i przyciągnęła
do bliżej, bym nie upadł. Ciągle byłem przerażony, nie wiedziałem co takiego
właściwie się dzieje. Ale pojawienie się nieznajomego tak blisko dało mi nagle
taki dziwny, wewnętrzny spokój.
Odruchowo chwyciłem się białego płaszcza zamaskowanego mężczyzny i sam
przytrzymałem się bardziej w pionie. Nie na długo jednak, bo ten zaraz schylił
się nieco i po prostu wziął mnie na ręce. Z początku chciałem się wyrwać,
zacząć krzyczeć, ale nie zrobiłem tego. Pozwoliłem na to. Pozwoliłem też na to,
by niósł mnie w nieznane przez środek szczerego pola…
***
- Tao, napij się…
- Nie chcę… - mruknąłem odwracając głowę od siedzącego
przede mną mężczyzny w białym.
Nie odsłonił swojej twarzy ani na chwilę. Ciągle widziałem
tylko jego ładne dłonie, słyszałem jego niski, przyjemny dla ucha głos, ale nie
mogłem zobaczyć jego twarzy. To wzbudzało we mnie frustrację. Chociaż chciało
mi się pić, chciało mi się jeść, to udawałem, że wcale nie. Wszystko po to, by
nieznajomy zmięknął…
- Nie piję nic od nieznajomych.
- Nie jestem nieznajomym, Tao.
Wbiłem wzrok w stojący na niskim stoliczku przede mną kubek
z pachnącą herbatą, ale dalej udawałem niewzruszonego. Mężczyzna przyniósł mnie
chyba do swojego domu. Niskiej, małej chatki na skraju niekończącego się pola
pszenicy. Cały domek miał tylko 3 okna, składał się z dwóch izb i chyba nie
miał łazienki… Czułem się jak w jakimś średniowieczu. Nawet ubiór nieznajomego
przywodził na myśl taką epokę, ale chyba był trochę za czysty, za biały… I ta
biała maska. Teatralna, biała maska bez żadnego wyrazu, gładka, bez otworów na
usta i oczy… Jak ten facet mnie widział? Ugh… Głowę owiniętą miał przy tym białą chustą, ale spod niej wystawało
kilka jasnych kosmyków. Jeśli to było średniowiecze, to był blondynem.
Ale jeśli nie, to pewnie farbował. Z resztą to nie był czas na takie
rozmyślanie.
- Nie znam Cię.
- Znasz mnie doskonale, Tao…
Nie wiem skąd znał moje imię. Nie przedstawiałem się.
Zapomniałem. I nie pytałem też jego o imię. Czułem się okropnie zmęczony,
spragniony i sfrustrowany. Może jednak powinienem się napić?
- Skąd znasz moje imię?
- Kiedyś Cię o nie pytałem. Nie pamiętasz mojego?
Przygryzłem mocno dolną wargę. Przez cały ten czas nie
patrzyłem na jego twarz, a raczej na tą maskę. Miałem dziwne wrażenie, że mimo
jakichkolwiek otworów ten człowiek doskonale dobrze mnie widział, uważnie mnie
obserwował. Ciągle wpatrywałem się w kubek z herbatą. Nieco podkuliłem kolana
bardziej pod brodę oparłszy się plecami o ścianę chatki. Drewno zaskrzypiało
cicho.
- Nie będę wiedział kim jesteś, póki nie pokażesz mi swojej
twarzy.
Starałem się być poważny i pewny siebie, ale kiedy nie
widziałem jego oblicza… to było cholernie trudne.
Ale nieznajomy tylko podniósł się z podłogi, na której
siedział razem ze mną i poprawiając chustę, którą owiniętą miał luźno głowę
wyszedł dostojnym krokiem z izby. Zostałem sam… nie pozostawało mi nic innego,
jak tylko wypić tą herbatę. Była smaczna i ciepła. Zaraz po tym usnąłem na
siedząco.
***
Żaden trening nie sprawiał mi później takiego bólu mięśni
jak ten jeden bieg przez las w ucieczce przed smokiem. Tak, to był smok.
Nieznajomy mi o nim opowiadał. Ponoć był niegroźny, ale jakoś nie chciało mi
się w to wierzyć. Ciągle sparaliżowany bólem spędziłem w domu mężczyzny kilka
dni, podczas których ten uparcie twierdził, że nie powinienem się ruszać, choć
ja przecież doskonale wiedziałem, że bolące mięśnie trzeba rozchodzić… Ale
godziłem się na to, bo powiedział, że potem pokaże mi swoją twarz. Czekałem
siedząc wiecznie na miękkim kocu pod ścianą w głównej izbie. Pozwalałem mu na
rozmasowywanie swoich nóg, pleców, oglądałem przez jedno z okien niebo, które
co jakiś czas przecinane było przez wielkiego, latającego jaszczura i jadłem
wszystko, co gospodarz podawał do jedzenia. Nie był najlepszym kucharzem, ale
nie narzekałem.
Któregoś razu usiadł przy mnie, kiedy wpatrywałem się w
niebo za oknem, choć ledwo co było już za nim widać. Ciemność ogarnęła cały ten
dziwny świat. Byłem przyzwyczajony do tego, że czasem łapał moją dłoń i splatał
nasze palce ze sobą. Z początku wydawało mi się to trochę dziwne, ale kiedy
stwierdziłem, że ma przyjemne, ciepłe dłonie nie protestowałem. Tak było i tym
razem. Zamknąłem oczy czując jak jeden z jego paznokci rysuje ścieżkę na
wierzchniej stronie mojej dłoni. To było naprawdę przyjemne. Lubiłem, kiedy to
robił, choć ciągle wydawało mi się to dziwne. Ale… to nic. Trwałem w takim
bezruchu przez dłuższy czas, aż poczułem, że palce mężczyzny wyplatając się z
moich. Uchyliłem powieki by zobaczyć co było tego powodem, ale nieznajomy był
szybszy. Od razu przysłonił mi oczy białą chustą. Automatycznie uniosłem ręce,
by odsunąć ja od twarzy, ale ten pacnął mnie po nich lekko i tym ciepłym tonem
głosu powiedział, że to dla wygody. Opuściłem ręce. Może był jakiś szpetny na
twarzy, skoro nie chciał jej pokazywać? Ale był dobrym człowiekiem… nie
zwracałbym na to uwagi. Pochyliłem lekko głowę do przodu, by mężczyzna zawiązał
chustę z tyłu mojej głowy. Przypomniały mi się niektóre treningi wushu… huh.
Piękne czasy.
- Nic nie widzisz, prawda…?
- Nic a nic.
Nie wiedziałem czy się uśmiechnął na te słowa czy nie, ale
wiedziałem jedno. Wiedziałem, że zdjął maskę, bo chwilę później włożył mi ją do
rąk. Usta same mi się uchyliły, kiedy z takim dziwnym zachwytem badałem palcami
gładką powierzchnię sztucznej twarzy gospodarza. Czułem przy tym, że sam
mężczyzna jest blisko, ale nie zwracałem na to zbytniej uwagi. Dopóki jego
długie palce nie ujęły mojej brody, a potem coś miękkiego musnęło moje
rozdziawione lekko usta. Zamarłem. Czy to były jego WARGI?! Nie ruszyłem się
ani na milimetr, a jedynym ruchem jaki wykonałem było powolne przymknięcie ust.
Wtedy też poczułem ten dotyk jeszcze raz. Zadrżałem… To były wargi. Byłem
prawie pewien! Przecież… nic innego nie mogło dawać takiego efektu. Mocno zacisnąłem palce na masce, a wtedy
trzeci raz to poczułem. Tym razem najpierw musnął moją dolną wargę, potem lekko
ją przygryzł, aż w końcu wbił mi palca w policzek tak, że aż sam rozchyliłem
usta, a wtedy te miękkie wargi przywarły do mnie cholernie mocno. Drgnąłem,
wypuściłem z palców maskę spróbowałem
odepchnąć od siebie mężczyznę, jednak to zdało się na nic. Poczułem jego język
na swojej dolnej wardze. Stęknąłem… nie wierzę, że to zrobiłem. Jak mogłem
wydawać z siebie takie dźwięki?! Ten facet… przeginał.
- Mh….! – stęknąłem mu prosto w usta i znów próbowałem się
odsunąć. Znów na nic. Ale to, co zrobił chwilę po tym już odebrało mi
całkowicie wolę walki. Ten język, który dotykał moich ust znalazł się w ich
wnętrzu. Nie wiedziałem jak zareagować, co zrobić… Chciałem go na początku
gryźć, ale… to w jaki sposób zaczynał mnie całować było przyjemne.
Nie wierzę, ze to zrobiłem, ale uległem…
Opuściłem swoje ręce z ramion mężczyzny nie bardzo wiedząc
co ze sobą zrobić. Czułem się
niezręcznie. Całowanie się z facetami same w sobie było niezręczne! Podkuliłem
lekko kolana. Czułem się dziwnie… nawet nie wiedziałem jak miał na imię! Choć
wydawało mi się, że znam go już dosyć dobrze, to ciągle był dla mnie
nieznajomym. Nieznajomym, którego dłonie zaczynały szukać sobie oparcia na
moich bokach, a którego ciężar zaczynał spychać mnie na bok, bym położył się na
kocu. Nie chciałem tego robić. Podpierałem się rękami, potem łokciami, ale
zatracony w pocałunkach mężczyzna w końcu po prostu pociągnął mnie za ręce i
obalił na miękki koc. Tak bardzo chciałem cokolwiek widzieć, ale nie było mi to
dane. Nie chciałem też na siłę zdejmować z oczu chustki. Mógłbym tego pożałować…
Wydałem z siebie jakiś dziwny dźwięk kiedy ten przerwał pocałunek,
a swoje usta przeniósł na moją szyję. Dreszcze przyjemności, jakie przeszły
przez moje ciało sprawiły, że lekko się wygiąłem, a przez to całym sobą
idealnie przylgnąłem do ciała pochylającego się nade mną mężczyzny. Nie wiem
skąd, ale wiedziałem, że jemu się to spodobało. Może dlatego, że od razu
zachłanniej zaczął maltretować bok mojej szyi, a swoimi dużymi, ciepłymi dłońmi
zaczął wodzić wzdłuż moich boków w pewnym momencie nawet podciągając mi koszulkę po samą szyję.
- P-przestań… - szepnąłem w końcu, choć dreszcze
przyjemności i reakcje mojego własnego ciała, nad którym chyba nie panowałem
mówiły coś innego.
Nic dziwnego, że ten nie przestał. Wręcz przeciwnie… Nie
wiem kiedy dorwał się do moich sutków zaczynając je powoli i drażniąco
pocierać, ale wiem, że właśnie wtedy zostałem zalany falą gorąca. Czułem
wypieki na swojej twarzy kiedy próbowałem odciągnąć jego łapska od piersi.
Czułem jak nieznajomy kolanami umiejscawia się gdzieś między moimi długimi,
ciągle obolałymi nogami. Czułem, że się o mnie znacząco ociera…
- PRZESTAŃ! – niemal krzyknąłem. Na darmo. I nie był to
jedyny krzyk, z tym, że kolejny wywołany był w inny sposób. Ten facet… przestał
całować moją szyję. Zaczął ssać moje wcześniej pocierane sutki.
Było mi kurewsko gorąco, wbijałem palce w ramię i kark
mężczyzny wijąc się pod nim i dysząc. Dreszcze jakie wywoływał na moim ciele…
to nie mogło być normalne!
Na szczęście nie zajmował się długo moimi biednymi, tak
bardzo wrażliwymi sutkami. Zamiast tego schodził niżej po moim brzuchu. Nisko…
bardzo nisko. Dźwięk rozpinanego rozporka moich własnych spodni odbił się echem
po mojej głowie. Swoją drogą… dobrze, że
nie widziałem jego twarzy. Byłbym bardziej przerażony niż rozpalony. A teraz
byłem… bardzo rozpalony. Czułem, jak materiał spodni osuwa mi się z bioder po
nogach, a potem już całkowicie zostawia moje kończyny nagie. Nie wiem czemu,
ale tak bardzo chciałem wtedy jęknąć „bierz
go…”, jednak się powstrzymałem. Nie musiałem się o nic dopraszać. Jego dłoń sama
zaczęła masować moje nabrzmiałe krocze przez materiał bielizny…
Zatkałem sobie usta
dłonią będąc pewnym, że jeśli tego nie zrobię, to zacznę jęczeć. Wstydziłem się
jęczeć. Facetowi nie wypada… może i byłem młody, ale… Nie wypada i już!
Przez chwilę nie ruszałem się, ale w końcu moje biodra same
wypchnęły się ku górze w stronę dłoni nieznajomego jakby dopraszając się o
więcej. Ten najwyraźniej to podłapał, bo składając lekkie pocałunki gdzieś w
okolicach mojego pępka chwycił za gumkę bokserek i zdjął je ze mnie jednym
szybkim ruchem. Chyba byłem już całkiem nagi…
Wtedy wszystko potoczyło się już niesamowicie szybko.
Szelest opadających białych szat na drewnianą podłogę zagłuszył moje własne
spragnione myśli. Dźwięk kopniętej gdzieś na bok białej maski, dotyk dużych,
ciepłych dłoni na moich wąskich biodrach, a potem to mocne szarpnięcie i ja
siedzący okrakiem na kolanach mężczyzny. Szybko wyszukałem dłońmi ścianę, o
którą opierał się mój… Kochanek? Nie ważne… oparłem się o nią rękami, uniosłem
się nieco na kolanach, a nieznajomy korzystając z tego przyciągnął mnie jeszcze
bliżej siebie. Oparł swoją twarz o moją pierś. Czułem ją… czułem tą miękką
skórę, lekko łaskoczące mnie rzęsy kiedy mrugał i gęste brwi. Oprócz tego
czułem też jego łapy między swoimi pośladkami. Choć nigdy nie sądziłem, że
mógłbym coś takiego robić sam wypinałem się w ich stronę, kiedy długie palce
drażniły moje… spragnione wejście. Podniecił mnie… bardzo. Zabrałem ręce ze
ściany, oplotłem nimi kark Kochanka i cicho syknąłem, kiedy ten najwyraźniej
wcześniej zwilżając śliną swojego palca zaczął nim napierać lekko na moje
zwarte ciasno ciało. To jednak nie trwało długo. Gdybym mógł… patrzyłbym mu
teraz w oczy. Ale nie mogłem… Ale mogłem czuć jego twarz.
- Aaaaa! – mój krzyk rozniósł się chyba nie tylko po tym
małym domku, ale też po tym całym bezkresnym polu i lesie, w którym się
obudziłem. To co zrobił mój Kochanek… było niezapowiedziane. Nie byłem
przygotowany… a teraz miałem w swoim rozpalonym wnętrzu niemalże pół sporego,
grubego męskiego członka. Opuściłem głowę i krzyknąłem jeszcze raz, kiedy
mężczyzna kolejnym szarpnięciem za moje własne biodra zmusił mnie do nabicia
się na niego bardziej. Nie mogłem zapierać się kolanami. Bolały mnie nogi…
Byłem pewien, że kilka kropel potu ściekło mi po skroni.
Nieznajomy chyba wyczuł, że mnie boli, bo po tym drugim szarpnięciu przestał, a
zamiast tego wrócił do całowania mojej szyi. Oddychałem głęboko, próbowałem się
rozluźnić. Mógłbym w tej pozycji zostać na dłużej. Ale mój Kochanek chyba nie
potrafił dłużej wytrzymywać, bo po jakiejś minucie jego łapy znów zaczęły
szarpać mnie za biodra, z tym że teraz nieprzerwanie, szybko i mocno…
Odrzuciłem głowę w tył i zawyłem z początku boleśnie, ale
mój krzyk szybko zmienił barwę. Nigdy nie sądziłem, że uciskanie prostaty może
być tak… przyjemne…
Kołysał mną w przód i w tył, do góry i do dołu, a moje
kolana służyły jak sprężynki. W przerwach między własnymi, tłumionymi jękami
słyszałem ciężki oddech mężczyzny. Słyszałem jak syczy, kiedy przyciskał usta
do mojej szyi czułem też, że gryzie
własną wargę. A ja…? Ja drapałem go ile wlezie po ramionach, wyłem i starałem
się nie zatracić. Ale się zatraciłem. W pewnym momencie nie wiedziałem już co
się dzieje. Sam zacząłem mocno poruszać biodrami i nadziewać się na członka
mężczyzny z własnym, ogromnym impetem. Ból nóg, ból tyłka… Cholera! Wiedziałem,
że Kochanek robi mi siniaki, tak kurewsko mocno trzymał moje biodra, kiedy ja
ledwo panując nad swoim własnym ciałem tylko błagałem o więcej i więcej.
Byliśmy idealnie zsynchronizowani. Jego wypychające się biodra i silne ręce, mój
tyłek i sprężyste kolana… Czułem się, jakby wypruwał ze mnie jelita w taki
sposób, że krzyczałem mu z rozkoszy w usta, kiedy mnie całował.
Byłem już blisko. Czułem to przyjemne mrowienie w
podbrzuszu, ten lekki ucisk…
- Ja…ja…. Ugh! – próbowałem wyjąkać coś składnego, ale nie
dałem rady. Tylko jęki i krzyki wydostawały się z moich ust. Chyba podrapałem
ramię mężczyzny do krwi… czułem, że mam mokre palce… - Haaaaa…!
Wtem dłonie nieznajomego puściły moje biodra, sięgnęły na
tył mojej głowy i nie przestając płynnych, choć teraz już bardziej chaotycznych
pchnięć rozwiązały białą chustkę zasłaniającą mi oczy. Była przepocona,
wiedziałem to. Ba… tkwiły w niej moje łzy z samego początku. Dobrze, że ten nie
wiedział, że płakałem. Otworzyłem jednak oczy dopiero po kilkunastu sekundach…
Nieznajomy zasłonił chustą swoje własne oczy i górną część
twarzy. Tylko…
Ujrzałem usta… pełne, charakterystycznie zarysowane usta o
pełnej górnej wardze. Te same, które za każdym szeptały mi do ucha słowa, że
duchów nie ma…
Te same, które obserwowałem zawsze, kiedy ich właściciel do
mnie mówił…
Nagły spazm rozkoszy targnął moim ciałem…
***
- Tao…?
- Zi Tao, wszystko w porządku? Kurwa, ta scena była za
śliska…
- Hej, obudź się…
- Może zrobił sobie coś poważnego? Uderzył głową w głośnik,
prawda?
- Zadzwońmy po karetkę!
- USPOKÓJCIE SIĘ!
- Czemu naprawdę nie umiem leczyć…?
- Tao…!
Słyszałem te głosy. Nie byłem w stanie ich odróżnić… Lu Han…? Jong In..? Kyung Soo…? Nie
wiem. Chyba leżałem na jakimś łóżku. Było miękko. Bolała mnie głowa…
Poczułem na swoim
policzku czyjąś ciepłą, dużą dłoń. Taki znajomy dotyk… znajome ciepło.
Uchyliłem powieki.
Znajome usta…
I brakujący element.
Yi Fan uśmiechał się do mnie lekko z góry wyraźnie ucieszony
tym, że się obudziłem. A ja… byłem w szoku.
- Duizhang…
Jesteś mistrzem, mówił ci to ktoś kiedyś? xD
OdpowiedzUsuńNie mogę uwierzyć, że przeczytałam to zaraz po obudzeniu się, z mamą praktycznie za plecami >.<
Podobało mi się, jak opisałaś ten element fantastyczny, czy jak to się tam nazywa xDD Ciągnie mnie do takich rzeczy, więc przyjemnie się czytało.
Ogólnie one shot napisany jest ładnie, schludnie, bez żadnych momentów pisarskiej blokady. Ma początek, środek (i to jaki środek xD) oraz koniec. Po prostu perfekcja. Uwielbiam!
Czekam na następne ficki w twoim wykonaniu! Bo będą następne, prawda?
MISTRZOSTWO. Więcej, proszę, więcej!
OdpowiedzUsuńszerze powiem nie spodziewałam się, aż tak dobrego oneshota, kiedy pisałaś, że tworzysz taorisa, a tu... czapki z głów!
Ja nie wiem... ale ten smut był przegenialny, cholernie realistyczny jak się czytało xDD
Czekam na kolejnego taorisa!!
Komentowanie od razu po przeczytaniu chyba nie było dobrym pomysłem. Przepraszam. Ja.. tak trochę mi gorąco *___*
OdpowiedzUsuń!!!! Łaaaa *______* Brak słów...
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale jak Tao zaczął uciekać to zaczęłam śmiać się jak głupia O.O Tak czy inaczej To jest super <3
Czekam na następne notki <3
Szczerze, nie spodziewałam się tak dobrego ficka. Po kilku zdaniach, po prostu wgapiałam się w ekran i dopiero pod koniec zorientowałam się, że to już końcówka. ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę, widziałam mnóstwo przeróżnych opowiadań, ale Twoje bije większość z nich na głowę.(ficki porzucane po dwóch rozdziałach i tak dalej) Cudnie się czytało i liczę na więcej historii od Ciebie. Serio, pisz, pisz! Masz świetny styl i strasznie ciekawie wszystko opisujesz. Proszę o więcej!
A Taoris stanie się chyba moim ulubionym pairingiem z EXO... ;)
Leżę w łóżku... Jest jakaś druga w nocy... BARDZO SIĘ NUDZĘ! Sięgam po telefon i zastanawiam się co mogę zrobić... Wchodzę na internet i wpisuję nazwę Twojego bloga. Stukam palcem na ten ff i czytam... - tak wyglądała moja ostatnia noc, a kiedy to przeczytałam, to doznałam szoku. Przez ten ff to już wgl nie mogłam zasnąć!!! xDDD Boski! Nie jestem jakąś wyznawczynią TaoRisa - wiem dziwna jestem, ale HunHana też nie kocham nałogowo xDDD - to mi się ten ff bardzo spodobał. Och... Twój TaoRis jest najlepszy xDD Uwielbiam ten ff ;) <3
OdpowiedzUsuńNAJLEPSZY TAORIS NA ŚWIECIE.
OdpowiedzUsuńTyle.
Perfekcja.
Tak nawiasem to kiedy czytam Twoje dzieła oczy mi schną, bo boję się mrugać, żeby nie przeoczyć choćby literki.
Normalnie chcę od Ciebie autograf.
A co do treści, niektórzy opisują sceny miłosne w sposób pusty. Oczywiście nie należysz do nich. Błogość i wypieki na twarzy zapewne towarzyszą każdemu, kto pochłonął się w tej lekturze.
Napisz kontynuację >.< Błagam ;-;
OdpowiedzUsuńUmarłam, przepraszam.
OdpowiedzUsuńMuszę ogarnąć drżenie ciała, ała.
Krease od zawsze wydawał mi się tajemniczy, ale kurwa... Ty... Ja.. nie umiem pozbierać myśli.
Ten seks wyprowadził mnie z równowagi, eh.
*i dalej nie wie, co pisać, bo nie umie*
Perfection, kurwa.
Dziękuję, dobranoc.
Boże. Nigdy nie czytałam tak zajebistego fanficka. Nie żyje, nie wiem jak się nazywam, musze się ogarnąć, ale nie mogę. Kurde dziewczyno, jesteś geniuszem w czystej postaci. Boże, i te opisy. CUDOWNE.
OdpowiedzUsuńzajebisty fanfik! jeden z lepszych jakie czytałam ;; masz talent!!!
OdpowiedzUsuńJest przed północą. Moja mama ogląda telewizor w moim pokoju, ja się nudzę, patrzę w sufit, zrzędzę mamie. I nagle ta żarówka zapala się w moim tępym łbie :D ~ "O! Poczytam sobie yaoice, tak wiem że nie wiesz co to <3" słowa skierowane do mamy XDD
OdpowiedzUsuńBiorę telefon, wpisuje w googlach "taoris +18 opowiadania" czy coś w tym stylu *^*
I trafiłam na genialnego oneshota <3 Bardzo mi się podobało *____* Chwała Tobie Kiyoto, Alleluja! Alleluja! *O* Więcej takich! <33
O jejku, jakie to cudowne <3. Wspaniale piszesz, oby tak dalej!
OdpowiedzUsuńTo jest zajebiste ♥! Przepraszam za to, bo nie umiem inaczej wyrazić opini o Twoim ff XD Kiedy czytałam, cały czas szczerzyłam się do monitora a brat się mnie pytał: Co ci jest? XD Pisz dalej! Hwaiting! <3
OdpowiedzUsuńBlue Titanium COO: The Complete Strategy for Betting On It
OdpowiedzUsuńA blue titanium cOO is a simple nipple piercing jewelry titanium betting strategy to be successful. If you are looking to citizen promaster titanium create your own casino, titanium dental implants and periodontics you'll want to start from titanium apple watch scratch. Learn everything titanium security about