22 czerwca 2013

"Pokuszenie" cz. I

Pairing: KaiSoo, KyungHo / SuD.O.
Uwagi: brak
PS. Nareszcie wracam do Was z czymś nowym! Kocham ten motyw i mam już w głowie całą historię, więc teraz tylko potrzebuję Waszego wsparcia do pisania. <3 Zaczynają się wakacje, więc jest duuuużo czasu!
KOMENTARZE MILE WIDZIANE!
Hwaiting!


Pokuszenie cz. I

  Przez nieszczelne okno, które nieskutecznie ocieplane było zwiniętymi szmatami, do niedużego pokoju na poddaszu naprawdę starej kamienicy wdzierało się chłodne powietrze o przyjemnym zapachu ozonu. I choć okropne pogodowe zawirowania miały miejsce wczesnym wieczorem, ten orzeźwiający zapach wyczuwalny był do teraz. Wdzierał się w nozdrza i aż prosił, by wyjść na puste, ciemne ulice, pooddychać pełną piersią, przespacerować się drogami, które w obecnej chwili poprzecinane były przewróconymi przez wiatr i pioruny ogromnymi drzewami. Chyba nie było osoby, która nie lubiłaby tego zapachu. Powietrze po burzy zawsze wydawało się takie czyste, a cała okolica cichła diametralnie zaraz po tym, jak ostatni piorun uderzył gdzieś w pobliżu, a grzmoty brzmiały jakby z oddali, nie mogąc już straszyć ludzi, którzy po powrocie z majówki grzecznie udali się spać. To była długa burza. Kilka godzin ciągłych huków, błysków, wichury, przerażających dźwięków. Ale przecież wszystko w końcu musiało ucichnąć już całkowicie. Szkoda, że dopiero w okolicach drugiej w nocy…
  Jak na środek maja pogoda lubiła sobie poszaleć. Dniami ciepłe słońce opalało ludzi na piękne kolory, pozwalało kwitnąć trawom, kwiatom, dawało uciechę dzieciakom, które zawsze korzystając z cieplejszych dni biegły nad rzekę, by chłodzić się w jej nurcie. Nocą natomiast temperatura spadała niesamowicie bardzo. Amplituda temperatur w dzień i w nocy była ogromna, choć nie powinno tak być. Nie w maju. Jednak Kyungsoo nie myślał teraz o tym zbytnio. Wypuszczając z płuc zagrzane powietrze tworzył nad swoją głową malutkie, jasne chmurki pary, która po ułamkach sekund rozpraszała się i znikała. Siedział przy niewielkim, drewnianym stoliku, który zwykł przysuwać sobie pod samo łóżko. W ten sposób siedząc na krawędzi pryczy mógł bez podnoszenia się jak zwykle zapisywać coś w swoim oprawionym skórą notatniku. Nie zapisywał byle czego. Od godziny zastanawiał się w jaki sposób jak najlepiej opisać minione sensacje, przez które sen nie mógł nim zawładnąć od dłuższego czasu. Do połowy roztopiona świeczka przy jego lewej dłoni posyłała na pożółkłe kartki roztańczone promienie, od których w oczach młodego mężczyzny mieniło się okropnie, a on nie mógł się skoncentrować. Zazwyczaj nie pisał nocami. Nie lubił wytężać wzroku, już i tak słabego jak na jego młody wiek. Bo choć miał naprawdę spore oczy, zawsze zachwalane przez ludzi, których znał, tak naprawdę mało nimi widział. Żeby przeczytać to, co napisał zeszłego wieczoru przy dobrym świetle zachodzącego słońca, musiał pochylić się niemalże na odległość 7 centymetrów i wytężyć swój zmysł, by cokolwiek móc przyswoić. Czuł się z tym strasznie niekomfortowo. Co prawda za zaoszczędzone pieniądze jakiś czas temu po konsultacji z miejscowym optykiem kupił  sobie binokle. Był to jednak model całkowicie damski,  para soczewek na długiej, zdobionej rączce, więc wyciągał je tylko w momentach, kiedy naprawdę tego potrzebował. Już nie raz spotkał się z prześmiewczymi opiniami na ten temat. I nawet kiedy był całkowicie sam, nie do końca chciał wyjmować je z pudełeczka, które leżało przy nim obok palącej się świeczki.
  Właśnie zakańczał ostatnie zdanie, starając się, by jego wypracowany charakter pisma nawet w tym miejscu wyglądał misternie bez względu na to, czy go widział czy nie, kiedy do jego uszu dobiegło głośne pukanie w drzwi. Błyskawicznie podniósł głowę i spojrzał w stronę uchylonych, drewnianych drzwi do swojego pokoju.  „To nie tu…” pomyślał i już miał wrócić do stawiania idealnie dopracowanej kropki na końcu zdania, kiedy pukanie rozległo się ponownie. Szybko odłożył łabędzie pióro do buteleczki z czarnym atramentem. Jego kroki, kiedy zmierzał w kierunku pozamykanych na cztery spusty drzwi od strony kuchni, rozbrzmiewały pewnie po całej, skąpanej ciszą kamienicy. Miał  nadzieję, że sąsiedzi mieszkający piętro niżej nie będą mieli mu za złe nocnych spacerów. Skrzypiące deski nie ułatwiały mu zadania. Będąc już przy drzwiach odblokował jeden zamek, a resztę na solidnych łańcuchach, które zapobiegały wtargnięciu nieproszonych gości, pozostawił. Tak zabezpieczone drzwi mógł już otworzyć. I zrobił to bardzo powoli i ostrożnie, jakby bojąc się spotkać za nimi jakiegoś diabła. I w sumie diabła spotkał. Bo jego bliski przyjaciel na pewno nie był aniołkiem.
  - Otwieraj szybciej, bo zaraz ten stary dziad z parteru znowu będzie mnie ganiał ze strzelbą myśląc, że kradnę pantalony jego żony z ganku… - warknął Baekhyun coraz mocniej napierając na wpół otworzone drzwi.
  Chwilę czasu minęło, nim do młodszego dotarło, że przecież powinien teraz odblokować łańcuchy blokujące szersze otworzenie drzwi. Dopiero kiedy gdzieś z dołu usłyszał trzaski i rozwścieczony głos sąsiada, automatycznie zaczął odblokowywać zamki.  Zaraz po tym chwycił przyjaciela za ramię i wciągnął do swojego skromnego mieszkania, by następnie jak najszybciej zablokować drzwi. Oparł się o nie plecami i odetchnął głęboko.
  Baekhyun nie trudził się zbytnio, żeby zdjąć buty czy coś w tym rodzaju. Niechlujnie zerwał z siebie znoszony, szafirowy frak i rzuciwszy go na oparcie krzesła w rogu kuchni od razu też na nim usiadł. Przeczesując palcami lśniące, brązowe włosy energicznie potrząsnął głową jak pies, który chce wytrzepać z sierści krople wody.
  - Nie wydaje ci się, że to nie najlepsza pora na odwiedziny? – zapytał Kyungsoo, podchodząc bliżej niego i siadając na wolnym krześle obok kuchennego stołu. Założył ręce na piersi.
  - Nie histeryzuj, - machnął ręką mężczyzna i za chwilę prostując się przywołał na twarz zadziorny uśmieszek - chyba, że ci w czymś przeszkodziłem, co Kyungie…?
  Wielkooki o mało nie wybuchnął śmiechem. Powstrzymując się, tylko posłał mu karcące spojrzenie i założywszy nogę na nogę, oparł się ciężko o oparcie skrzypiącego krzesła. – Jasne. Przerwałeś mi randkę z pisaniem.
  - Przecież ty ślepy w nocy jesteś, po co…
  - Burza była, to nie miałem jak.
  - To mogłeś sobie odpuścić.
  - Czy ja wyglądam, jakbym cokolwiek sobie odpuszczał?
   Krótka chwila ciszy jaka zapanowała w kuchni przerywana była przez biegającego po schodach w górę i w dół sąsiada jak zwykle wyklinającego wszelkie stworzenie. W końcu to starszy pokręcił głową jakby z rozbawieniem i ciszę postanowił przerwać osobiście.
  - Już się tak nie spinaj, tylko byś coś do picia przyniósł. Gość w dom, Bóg w dom! A Boga się winem poi, niewdzięczniku!
  Jak by na to nie spojrzeć, Baekhyun miał rację. I chyba tylko dlatego Kyungsoo w końcu niechętnie podniósł się ze skrzypiącego, rozklekotanego praktycznie krzesła. Wino również było najlepszym rozwiązaniem, choć pora mogłaby temu zaprzeczać. Nie wiedzieć jednak czemu, za każdym razem, kiedy jego gościem stawał się właśnie ten starszy nieco mężczyzna  o lśniących, brązowych włosach, na stół zawsze stawiane było wino. Jak nie to z zasobów Kyungsoo, to jakieś inne, które Baek sam przynosił, żeby nie siedzieć o suchym pysku.  Kyungsoo natomiast miał całkiem spore zasoby, jeśli chodzi o alkohole. Nie dość, że jego przyjaciel zawsze przynosił tego dużo, to jeszcze sam potrafił ostatnie pieniądze wydać na jakiś bimber od sąsiada, albo coś w ten deseń. Podchodząc do sporego kuchennego kredensu, musiał wspiąć się na palce, żeby dosięgnąć górnych drzwiczek. Zawsze podstawiał sobie w to miejsce taboret, by nie musieć się gimnastykować, ale obecnie taboret spoczywał sobie wygodnie w sypialni. Chodzenie po skrzypiących deskach ponownie nie wchodziło w grę, więc jakoś musiał sobie poradzić. Złapał butelkę pierwszą z brzegu. Szybki rzut oka wystarczył na to, by stwierdzić, że było to domowej roboty wino od kuzyna spod stolicy. Jongdae zawsze na swoje butelki niewiadomego pochodzenia naklejał białe etykietki z dziwnymi rysunkami. Zazwyczaj były to okrągłe smoki, osły, jelenie… w sumie nie wiadomo było co to. Ale autorem tych arcydzieł zawsze był jego sąsiad spoza kraju.
  - To chyba będzie dobre... - skinął głową jakby sam do siebie.
  Bystre oczy bruneta natychmiast skierowały się na oryginalną etykietkę trunku. Po jego wyrazie twarzy łatwo było się domyślić, że od razu zorientował się, z jakim napojem będzie miał do czynienia. Rzadko pili wytwory kuzyna Kyungsoo, ale to zazwyczaj dlatego, że tamten zawsze wybierał coś innego i Baek miał szansę spróbować tych domowych win może dwa czy trzy razy.
  - Jesteś pewien? - postanowił się upewnić, na co Kyungsoo tylko spojrzał na niego tymi swoimi wielkimi oczyma, które nawet w takim półmroku lśniły lekko, a potem skinął głową energicznie w potwierdzeniu.
Najpierw jeszcze porwał z szafki nieco niżej jakieś dwa wyszczerbione kielichy, a potem przeskakując pomiędzy skrzypiącymi deskami, dobrnął z powrotem do stołu i usiadł na rozklekotanym krześle. Butelkę postawił na blacie i spojrzał znacząco na przyjaciela. Baekhyun nie musiał zastanawiać się długo nad tym, o co chodzi młodszemu. Po prostu podniósł się na chwilę, żeby podnieść z krzesła frak, na którym siedział. Wsadził dłoń do jednej z niewielkich kieszonek od wewnętrznej strony odzienia. Stamtąd wyjął składany korkociąg i usiadł z powrotem, tym razem frak kładąc na oparciu. Otwarcie butelki zajęło mu dosłownie kilka sekund, a zaraz po tym do jego nosa dostał się mocny zapach wina śliwkowego.
  - Mmm... chyba mocne, co?
  - To Jongdae... znasz go. Jeśli słabe, to wyrzuca - zaśmiał się cicho Kyung, a potem chwycił butelkę w palce i ostrożnie zaczął nalewać im trunku do kielichów. Było to nie lada wyzwanie dla kogoś z tak słabym wzrokiem jak on, do tego w półmroku. Udało się jednak i oboje uniósłszy kielichy w powietrze, stuknęli się nimi na znak toastu.
  Opróżnienie sporych naczyń zajęło im obu ledwo kilka sekund. Bez słów wlewali sobie alkohol do gardeł, nawet nie skupiając się zbytnio na faktycznie mocnym, domowym smaku. To nie było najważniejsze. Najważniejsze były procenty.
  Baekhyun sapnął w końcu głośno i trochę za mocno uderzył spodem kielicha o drewniany stół, kiedy skończył pić. Wolną dłonią przetarł szyję, jakby to miało mu pomóc w pozbyciu się mocnego palenia w przełyku.
  - Psia mać, Kyungsoo, toż to jest czysty spirytus albo jakiś, nie wiem... denaturat z sokiem! - zawołał, na co młodszy kopnął go pod stołem, żeby się uciszył. - No co...?
  - Ciszej siedź, chyba, że faktycznie chcesz wyjmować śrut z dupy... - warknął młodzik, po czym odłożył pusty już kielich i wierzchem dłoni otarł pełne, wilgotne od trunku usta. Tylko delikatnie się krzywił, miał już wprawę w piciu wytworów kuzyna. I dlatego tak rzadko serwował je innym ludziom. Otóż inni... po prostu tej wprawy nie mieli. - W takim razie co Cię tu sprowadza o tej porze...?
  Ciągle zszokowany mocą alkoholu mężczyzna oparł się łokciem o stare drewno stołu, a na dłoni oparł swój okrągły policzek i westchnął ciężko.
  - Krążą plotki, że w okolicy pojawił się Szatan. Zwierzęta się dziwnie zachowują, pogoda wariuje, w kościele zimniej niż zwykle... Do tego wczoraj wieczorem wikary wpadł do rzeki i się utopił, a już dzisiaj podobno miał pojawić się jego następca. Trochę to wszystko podejrzane... Nawet mój brat zachowuje się jakoś inaczej, a Yixing, wiesz... ten zielarz spod lasu, zaczął malować ludziom krzyże na drzwiach i kropić wszystko wodą święconą. Nawet mnie próbował, psi syn, ale mu się nie dałem, nie będzie mnie jakiś dzikus wodą oblewał, pewnie tam napluł albo nawet nasikał, nie wnikam...
  - Naprawdę w to wierzysz? - przerwał mu Kyungsoo, parsknąwszy tak głośno, że aż sam siebie skarcił w duchu. - To wszystko to jakieś lewe zabobony, tak samo jak ten cały Bóg. Nie ma Boga, więc nie ma Szatana!
  - To, że ty w to nie wierzysz nie oznacza, że tego nie ma, Kyungie...
  - Wybacz, Baek, ale to wszystko to zbiegi okoliczności. Może zwierzęta zachowywały się tak właśnie przed tą burzą, która miała miejsce dzisiaj. Może o to wszystkim chodziło, tego się obawiali, nie sądzisz...?
  - Może i masz rację, ale... - brązowowłosy nadął lekko wargi i podniósł głowę, ale nie zdążył dokończyć, bo młodszy przerwał mu po raz kolejny.
  - Ja zawsze mam rację.
  Zapadła między nimi niemal całkowita cisza. W ciemności nie łatwo było zobaczyć, jak Kyungsoo nerwowo przebiera palcami i uderza nimi o swoje szczupłe udo, ale Baekhyun nie miał problemu z dostrzeżeniem tego. Milczał jednak jeszcze przez dłuższy czas.
  - No dobrze, niech ci będzie. I to w sumie tyle, chyba pora, żebym wrócił do siebie zanim wzejdzie słońce - to mówiąc, podniósł się, a z krzesła na którym siedział, zdjął też niedbale rzucony frak.
  Kyungsoo nie ruszył się z miejsca. Wyglądał na zamyślonego, co też nie umknęło uwadze starszego mężczyzny.
   - W każdym razie, uważaj na siebie, Kyungsoo. I nie wychodź z domu późnym wieczorem.
 Te słowa rozbawiły go, przez co od razu wstał, powodując pod sobą jęki starych desek. Znów skarcił się w duchu.
  - I mówi to osoba, która włóczy się po nocy tylko po to, żeby mi gadać o jakimś wyimaginowanym przez społeczeństwo diable.
  - Tak. Ale ja chodzę do kościoła. Ty nie - Baekhyun uśmiechnął się nieznacznie, a potem już tylko rozbroił stare drzwi z mnóstwa zabezpieczeń i wyszedł pośpiesznie, zostawiając zdezorientowanego młodzika kompletnie samego.
  "Idiota...", przemknęło przez myśl Kyung'a, kiedy podchodził do drzwi, by zamknąć je z powrotem na trzy spusty.
  Był zmęczony, potrzebował snu. Została mu do wykonania jeszcze tylko jedna kropka, ale kiedy wszedł z powrotem do swojej skromnej sypialni, nie do końca był w stanie znów męczyć się w tak trudnych warunkach. Szczególnie, że świeca zgasła, kiedy nie było go w środku.
  Podszedłszy do łóżka, zaczął rozpinać guziki swojej poszarzałej już koszuli, która niegdyś była nieskazitelnie biała. Stojąc plecami do nieszczelnego okna, nie mógł zauważyć kilku spadających z nieba piór, z których jedno opadło idealnie na lekko wysunięty, drewniany parapet.
***
  Słońce świeciło tak mocno, jakby miało zamiar wynagrodzić ludziom cały ten koszmar burzy, jaki przeżyli zeszłej nocy. Ostre promienie potrafiły wyłapać każdy fragment odsłoniętej skóry, przyciemnić ją, rozjaśnić włosy. W tej okolicy na szczęście nie było to tak mocno odczuwalnie. Kyungsoo dziękowałby Bogu, gdyby w niego wierzył. Bo słońce może i dawało o sobie znać, ale chłodny, górski wiatr przyjemnie niszczył fryzury, ochładzał ciało i oddech, dawał ulgę. Ogromna ilość drzew również spisywała się wyśmienicie. Niestety na targu nie było gdzie się ukryć. Przekupki opatulone chustami krzyczały na ludzi skrzeczącymi głosami, zdziczałe koty plątały się pod nogami, brudne dzieciaki ugniatały kompost pod płotem... Zapach gnijących warzyw i owoców przyprawiał go o mdłości, a widok świeżo zarzynanych świń i kur sprawiał, że robiło mu się słabo. Ale musiał to przetrwać, jeżeli nie chciał głodować. Kilka razy w tygodniu przychodził właśnie w to miejsce, żeby zaopatrzyć się w jakieś jedzenie, które nie będzie wymagało od niego zbyt wielkiego wysiłku w przygotowaniu. Lubił gotować, lecz wychodził z założenia, że dla samego siebie się nie opłaca.
  Rozpiął dwa pierwsze guziki swojej jasnej koszuli z dość szerokimi, długimi rękawami i odetchnął głęboko, czując jak pot leje mu się po karku i wsiąka w kołnierzyk. Mocniej zacisnął palce na rączce wiklinowego koszyka, w którym spoczywało już kilka jabłek, suszone mięso i ładna główka kapusty. Z trudem przychodziło mu wymijanie tłumu ludzi, bo nie widział wszystkich tak dokładnie jak powinien. Kilka razy potknął się o biegające wokół dzieciaki, raz o śpiącego psa, wpadł nawet na niziutką babcię z baniakami wody, ale całe szczęście - nie spowodował wypadku.
  Był już praktycznie gotów do powrotu do domu, więc zmierzał w stronę głównej bramy targowej. Cieszył się w duchu na samą myśl, że za chwilę będzie mógł na kilka minut przysiąść w cieniu wysokich dębów, które rosły tuż przy drodze.
  Ledwo kilka metrów dzieliło go od końca zatłoczonego targu, kiedy nagle poczuł mocne uderzenie w swoją klatkę piersiową i gwałtownie odskoczył, plecami wpadając na stoisko z kurzymi jajami. Cudem nie stłukł ani jednego, choć kilka pustych wytłaczanek upadło prosto na kompost, a on dostał kijem w głowę od przekupki. Masując bolące miejsce i wyklinając pod nosem zaczął rozglądać się za czymś lub kimś, na kogo wpadł.
  - Oh, przepraszam babuleńkę najmocniej! Nie widziałem jej! - zawołał, kiedy dostrzegł starszą kobietę, podnoszącą się z ziemi i otrzepującą czarną spódnicę.
  - Ehh, ta dzisiejsza młodzież... - wyburczała kobieta, kręcąc głową. - Uważaj jak chodzisz, chłopcze, bo jeszcze cię szatan dopadnie!
  Kyungsoo pochylił się i podniósł z piachu drewnianą laskę. Wręczył ją babci, lecz sekundę po tym odskoczył, widząc jak ta próbuje uderzyć go nią w głowę.
  - Zejdź mi z drogi, patałachu! - warknęła, by następnie splunąć mu pod nogi i zniknąć w tłumie.
  Czarnowłosy stał tak przez chwilę zdziwiony i niezbyt świadomy tego, co właśnie się stało. Gdzieś z lewej ciągle dobiegały do niego przekleństwa i wyzwiska ze strony sprzedawczyni jajek, natomiast z prawej śmiechy gapiów, których widocznie rozbawiła agresja starszej pani. Potrząsnął głową i odetchnął. Naprawdę, nie lubił przebywać na targu dłużej, niż to konieczne. Za dużo tu było głośnych ludzi... Podniósł z ziemi swój koszyk z zakupami, który przyszło mu upuścić chwilę później i już miał iść, kiedy obok koszyka coś mu po prostu zalśniło w mocnych promieniach słonecznych. Rękawem otarł pot ze skroni, a potem sięgnął po lśniącą rzecz, brudną od piachu i kurzu. Dopiero, kiedy przysunął sobie błyskotkę pod sam nos, był w stanie stwierdzić, że właśnie znalazł prześliczny, złoty naszyjnik. Bez namysłu wsunął go do kieszeni brązowych spodni i wręcz wybiegł na drogę, mając zamiar jak najszybciej znaleźć się w domu.
  Upał dawał się we znaki coraz bardziej. Kyungsoo, spoglądając w niebo, zrozumiał, że wychodzenie z domu na godzinę przed południem, nie mogło być zbyt dobrym pomysłem. Wachlowanie się rękami w trakcie powrotu do domu nic nie dawało, bo górski wiatr zaginął gdzieś, pewnie szalejąc sobie w okolicach kościoła na górce. Młodzik w ostatniej chwili dał się skusić krótkiemu odpoczynkowi w cieniu dębów. Usiadłszy na trawie i oparłszy się o gruby pień, wyjął z koszyka jedno z jabłek. Jak by nie patrzeć, jabłka składały się w sporej ilości z wody. A jemu chciało się pić. Przyjrzał się czerwonej skórce, idealnemu kształtowi, z bardzo, bardzo bliska. Czuł zapach świeżego owocu. Nie czekał dłużej, żeby go ugryźć.
  - Maya! Maya, Chryste Panie, zaczekaj! - rozległ się krzyk jakiejś starszej kobiety. Od razu zwrócił swój zaciekawiony wzrok w tamtą stronę. Ledwo dostrzegł zarys biegnącej sylwetki w długiej, różowawej sukience. Na szczęście słuch miał dobry.
  - Mamuś! - kolejny krzyk, tym razem małej dziewczynki, skierował jego wzrok na dąb kilka metrów od niego.
  - Maya, złaź stamtąd, Matko Boska, zrobisz sobie krzywdę!
  - Mamuś, nie mogę! Jestem zła!
  Z trudem powstrzymał prychnięcie, przez co szybko odwrócił wzrok i postarał się skupić na jedzeniu soczystego owocu.
  - Dziecko, nie jesteś zła!
  - Ale ksiądz powiedział, że... - tu jej słowa na chwilę się urwały, a Kyungso usłyszał cichy szloch. Skrzywił się lekko. Nie lubił dzieci. - Powiedział, że mam oczy jak pomórnik!
  - Wydawało mu się, słońce! Zejdź, szybciutko, zanim spadniesz!
   Czarnowłosy przysłonił usta rękawem koszuli i zaśmiał się na tyle cicho, żeby nikt go nie usłyszał. Tak mu się przynajmniej wydawało.
  - Nie wiem, co cię tak śmieszy, Kyungsoo.
   Aż podskoczył, słysząc czyjś nieznajomy, niski głos. Podniósł wzrok, szukając nim źródła głosu, ale przed sobą go nie znalazł. Cichy szelest trawy przyprawił go o dreszcze.
  - Nie śmieję się... - powiedział cicho, niepewnie, na co w odpowiedzi dostał tylko czyjś gardłowy chichot. Odwrócił głowę i spojrzał za siebie.
  Zaraz za nim, przy pniu sporego dębu, stał wysoki mężczyzna. Brązowe włosy w lekkim nieładzie opadały mu na twarz. Delikatnie opalona cera wyróżniała się wyraźnie od długiej, czarnej szaty, którą Kyungsoo już kiedyś gdzieś widział. Biały pasek materiału przy szyi nieznajomego lekko raził go w oczy, a uśmiech umiejscowiony na twarzy nieco wyżej... mroził jego krew. Mężczyzna patrzył na niego z góry, doskonale widząc, jak mocno młodzik wytęża wzrok, żeby dostrzec jak najwięcej szczegółów. Szerszy uśmiech odsłonił jego białe jak śnieg zęby.
  - Ty też masz oczy pomórnika, Kyungsoo...

11 czerwca 2013

Alive! :D

Pewnie stęskniliście się za mną trochę, co? xD Nie martwcie się, ja ciągle żyję, a razem ze mną żyje ten blog jak i wszystkie ff, które się na nim znajdują! Moja nieobecność i brak nowych postów jest spowodowana problemami w szkole, ale jak większość z Was zauważy - szkoła już się kończy, co oznacza, że Kiyo odpowiedzialna za allhany i nekrofilskie cheny wróci już niedługo! <3
I na pewno w najbliższym czasie możecie się spodziewać:
- TaoHun'a (oneshot)
- I części "Pokuszenia"
oraz
- VI części "Karalucha"

Ślijcie mi wsparcie, którego potrzebuję, a czekać długo nie będziecie musieli! <3
Hwaiting!