Uwagi: jak zwykle myśli bohaterów zapisane kursywą,
Jeśli znaleźlibyście jakieś błędy - proszę piszcie. Po napisaniu nigdy nie mam siły sprawdzać błędów. xD
Zapraszam do czytania. <3
Karaluch (2/?)
Uciekł mu. Ten
brudny, głupi szczyl, który nie dość, że podpadł Chińczykowi plując mu na buty
i niszcząc garnitur, to jeszcze łasił się na portfel jego własnej dziewczyny,
który tak na dobrą sprawę nawet nie zawierał pieniędzy, które należały
bezpośrednio do niej. Były w nim pieniądze, które zarobił sam Wu Fan ciężko
pracując, zarywając nocki i pisząc biznesplany dla różnych firm, żeby mieć
później za co kupić wszystkie te pyszności, które potem przyrządzała Mei, żeby
zaspokoić głód własny jak i partnera. Jednak dla niedoszłego złodzieja to nie
miało najmniejszego znaczenia. Czy dla jakiegokolwiek złodzieja losy
prawowitego właściciela pieniędzy, które ukradł kiedykolwiek się liczyły? Nie.
Tak było i tym razem, więc wściekły blondyn biegł za nim co sił w nogach chcąc
po prostu dorwać tą zapitą, śmierdzącą szuję, sprać jej twarz i zagrozić gorszymi
konsekwencjami, jeśli to miałoby się powtórzyć. Jednak mimo rozwalających się
białych adidasów, które Fan znał z poprzedniego wieczora chłopak biegł nad
wyraz szybko, co nieco zszokowało goniącego. Przecież taki wychudzony typ nie
mógł mieć na tyle siły, by uciec komuś, kto sytymi mięsnymi potrawami
codziennie uzupełniał swoje zasoby energii na całe dnie. W pewnym momencie
czarnowłosy zniknął gdzieś za zakrętem, a kiedy zdenerwowany i zdyszany
mężczyzna dobiegł do tego zakrętu z
nadzieją, że właśnie tam zastanie zmęczonego złodziejaszka zatrzymał się i
rozejrzał błyskawicznie wokół siebie. Chłopaka tu nie było. Zamiast tego kilku
przechodzących chodnikiem robotników zepchnęło go na bok, żeby zrobić sobie miejsce
śmierdząc potem i wymieniając na głos wszystkie wdzięki dziewczyny, którą widać
można było po drugiej stronie ulicy.
Wu Fan oparł
się ciężko o stojący blisko hydrant i najpierw wodząc wzrokiem za ubranymi w
stroje robocze robotnikami zaraz przeniósł swoją uwagę na budynek, w stronę
którego zmierzali. Wysoki, stary blok stojący samotnie pomiędzy nowymi,
pięknymi i odremontowanymi budynkami. Zbudowany z płyt szkielet bez okien,
zamiast których w niektórych miejscach widniały deski. Do jego wnętrza
prowadziło wejście na klatkę schodową, czyli stare, drewniane drzwi wiszące na
jednym zawiasie, który skrzypiał głośno za każdym razem, kiedy tylko mocniejszy
powiew wiatru smagał drewnianą płytę wprawiając ją w ruch. Mężczyzna nie liczył
pięter, z których składał się blok, jednak wyglądało na to, że miał ich ponad
dziesięć. Dziwne, że nigdy wcześniej nie był w tej okolicy, nie zauważył go
przejeżdżając niedaleko. Wydawało się wręcz, że taki stary, zniszczony i
niezamieszkany gigant powinien być widoczny z daleka nawet mimo zasłaniających
go nowych, pięknych budynków. Tak naprawdę był dużo mniejszy od większości
drapaczy chmur, jakie w tym mieście ludzie byli w stanie stawiać, jednak nie
potrafił wyzbyć się wrażenia ogromności.
Odetchnąwszy i
jeszcze raz rozglądnąwszy się wokół, czy aby uciekinier nie chował się gdzieś
za jakimś śmietnikiem albo żywopłotem już miał zawracać, gdy jego wzrok
przykuło coś, co zmierzający w stronę niedużej ciężarówki robotnicy kopnęli na
bok. Była to podeszwa. Jedna, z tych, które odklejały się od białych adidasów
należących do spędzającego czas wśród meneli chłopaka.
Marszcząc
swoje gęste brwi mężczyzna podszedł bliżej, by przyjrzeć jej się dokładniej i
pomyśleć w którą stronę w takim razie mógł uciec.
- … Szefie,
będzie można burzyć w przyszłym tygodniu. – doleciało do jego uszu od strony
ładujących się do pojazdu ludzi.
- Trzeba tylko
uważać, żeby na nic się nie zjebało, stare to to, nieobliczalne…
- Zamknie się
ulicę, wywali ludzi z domów i po sprawie.
- A nie
łatwiej byłoby po prostu rozebrać częściami?
- Co ty,
pojebany? Miesiąc by nam to zajęło, a i tak pewnie wszystko jebło by w pizdu.
- W sumie masz
rację…
- No, a musim
się streszczać. Co innego będą tu stawiać.
- Co takiego…?
- Czy ja wiem?
Pewnie kolejne budyneczki dla szych i biznesów.
Wu Fan
prostując się zerknął w ich stronę, gdy dalszą część rozmowy ucięło mu
trzaśnięcie zamykanych drzwi od ciężarówki i pokręcił lekko głową. Właśnie
dlatego przykładał się w szkole ostro do nauki. Nie chciał pracować jako
robotnik. A ci, którzy się nie uczyli zawsze trafiali do takich niewdzięcznych
zawodów.
Spojrzał na
pnący się w górę budynek do rozbiórki, dopiero po tym zauważył nad klatką
schodową napisany białą farbą napis „Zakaz wstępu! Budynek do rozbiórki!”.
Nie czuł już
potrzeby spędzania tu większej ilości czasu. Dzieciak mu uciekł, robiło się
chłodno, a Lu Mei pewnie wściekła siedziała teraz w domu i męczyła swojego
starszego brata tym, jaki to jej facet jest straszny. Zawsze, kiedy miała jakiś
problem, to zadręczała nim brata, choć on nigdy nie wykazywał jakiegoś
specjalnie wielkiego zainteresowania tym, co działo się w jej związku z Wu.
Zamiast tego wolał pojechać na stadion i pograć w nogę ze znajomymi. Mei jednak
nie była tu największym problemem. Tym, co skłoniło Wu Fan’a do powrotu był
właśnie chłód. Dlatego też nie od razu udał się do domu, gdzie zastałby rozwścieczoną
dziewczynę. Przecież naprzeciwko budynku
do rozbiórki mieściła się całkiem przyjemnie wyglądająca z zewnątrz kawiarnia.
To właśnie tam skierował swój wolny krok.
Popchnąwszy
drzwi i otworzywszy je na tyle, by móc wejść usłyszał cichy dźwięk dzwoneczka
zawiadamiającego obsługę o tym, że pojawił się w lokalu ktoś nowy. Od razu do
jego nosa dotarł przyjemny zapach jakiegoś ciasta, najprawdopodobniej takiego,
jakiego nie jadł nigdy w życiu. Zamknął za sobą drzwi, żeby nie robić
przeciągu, a potem przeszedł przez środek pomalowanego na jasny, kawowy odcień
brązu pomieszczenia i usiadł sobie pod ścianą przy wolnym, okrągłym stoliku.
Podniósł z niego oprawioną w sztuczną skórę książeczkę z menu, by móc wybrać
dla siebie coś odpowiedniego. Może jakąś kawę? Ciasto? Ponoć serniki z
truskawkami są dobre…
- Coś podać? –
rozległo się tuż nad uchem blondyna.
Ten
natychmiast poderwał głowę znad menu i wbił swoje czarne jak węgielki oczy
prosto w znajomo wyglądającego chłopaka trzymającego w dłoniach notes i
pracującego tu najwyraźniej jako kelner. Kojarzył skądś te włosy, dołeczki w
policzkach… Pani Zhang miała takie same za każdym razem, kiedy wspominała o
swoim utalentowanym synu. Dopiero kiedy spojrzał na plakietkę z imieniem i
nazwiskiem wyzbył się wszystkich wątpliwości.
- Yi Xing?
Pracujesz tu? – zapytał wyraźnie zaskoczony.
Chłopak przez
chwilę wyglądał na równie zdziwionego jak jego nowy klient, ale w końcu jego
twarz ozdobił szeroki, trochę nieśmiały uśmiech, a dołeczki w policzkach
pogłębiły się uroczo.
- Kurcze,
Kevin Wu! Nie poznałem Cię! – zawołał i od razu przeszedł bardziej naprzeciwko
mężczyzny. Zajął sobie krzesło przy jego stoliku i zerknął szybko w stronę
baru, czy aby szef nie wychodzi na lokal, żeby sprawdzać swoich pracowników. Po
tym znów wpatrzył się w blondyna z uśmiechem. – Pracuję tu od niedawna. Muszę
zarobić trochę pieniędzy, a tylko tu mnie chcieli.
- Nie nazywaj
mnie Kevinem, przecież już zmieniłem imię. – mężczyzna nadął wywrócił lekko
oczami, ale i on zaraz uśmiechnął się delikatnie. – Jakbyś dobrze poszukał, to
może znalazłbyś coś lepiej płatnego. – dodał unosząc przy tym jedną brew.
Utalentowany syn
pani Zhang tylko wzruszył lekko ramionami, a potem postukał palcem w ciągle
trzymane przez Wu menu.
- To zamawiasz
coś, czy tylko przyszedłeś się grzać?
Ten pokręcił
tylko lekko głową w rozbawieniu i z powrotem wpatrzył się w naprawdę sporą
ofertę kawiarni. Od mnóstwa kaw poprzez różnorakie drinki aż do ciast i innych
przekąsek. Było w czym wybierać. Ostatecznie jednak po kilkunastu sekundach
miał już gotowe zamówienie.
- Panda chai
latte z podwójnym espresso i sernik truskawkowy.
Młodszy od
niego Chińczyk szybko zapisał zamówienie, by zaraz z szerokim uśmiechem wstać
od stolika i tanecznym, płynnym krokiem udać się w stronę baru, a potem na
zaplecze, gdzie zamówienie mogło zostać zrealizowane.
Przyjemna
atmosfera, jaka panowała wokół zdecydowanie uspokajała nadszarpnięte nerwy.
Wszędzie unosił się przyjemny zapach ciasta, aromaty najróżniejszych kaw… Sam
wystrój również sprawiał wrażenie relaksu i wyciszenia. Oprócz jasnych,
kawowych ścian w skład lokalu zaliczały się ładne, drewniane meble, wiszące na
ścianach obrazy i zwisające z sufitów donice z kwiatami, które mieściły się w
rogach pomieszczenia. Do tego spokojna, klimatyczna muzyka i rozbrzmiewające
gdzieś w tle ciche rozmowy innych klientów.
Wu Fan
zastukał kilka razy paznokciami w blat stolika oczekując swojego zamówienia, a
w międzyczasie odruchowo zerknął w stronę okna, za którym widok
rozprzestrzeniał się idealnie na stojący przed kawiarnią budynek do rozbiórki.
Skoro mieli go
burzyć, to lepiej byłoby, gdyby żadna z jego części nie zahaczyła o to miejsce,
pomyślał lekko marszcząc gęste brwi i znów stukając paznokciem w blat.
Wyprostował się, klepnął dłońmi w uda i ciężko westchnął. Dawno nie widział się
z Yi Xing’iem, a zdecydowanie częściej widywał się z jego mamą, która szczerze
działała mu już na nerwy. Mimo wszystko jakoś nie życzył temu faktycznie utalentowanemu
człowiekowi utraty pracy w związku ze zniszczeniem lokalu.
- Sernik
truskawkowy dla Pana Wu! – rozległ się głos kelnera, a potem ciche stuknięcie talerzyka
z ciastem o drewno stolika.
Wyrwany z
zamyślenia biznesmen spojrzał najpierw na znajomego, a potem na swoje
zamówienie i uśmiechnął się nieznacznie, po czym wziął w palce mały widelczyk i
ukroił sobie kawałek deseru, by wpakować go sobie do ust z istną przyjemnością.
Coś jednak było nie tak…
- Umm… Zhang…
a gdzie moja kawa? – zapytał.
Brązowowłosy
momentalnie uderzył się otwartą dłonią w czoło i nim tamten zdołał powiedzieć
coś jeszcze skoczył w stronę baru, gdzie najzwyczajniej zostawił kawę i o niej
zapomniał. W końcu jednak wysoki kubek z przyjemnie pachnącym, gorącym napojem
znalazł się przy talerzyku z sernikiem.
- Wybacz,
zapomniałem…
Tak, Yi Xing
miał problemy z pamięcią. Fan nie wiedział, czy było to spowodowane jakimś
urazem, chorobą, czy może po prostu już taki był. Jedno było jednak pewne:
jedynymi rzeczami, których nie zapominał były chwyty do gitary, akordy na
pianinie, nuty, teksty piosenek i układy taneczne. Skurczybyk był naprawdę
utalentowany. I zapominalski… Skinąwszy głową podziękował mu i na moment wrócił
do pochłaniania swojego sernika. Cóż, nie spodziewał się, że okaże się taki
dobry…
- Słyszałeś,
że mają burzyć ten blok z naprzeciwka? – zapytał.
Kelner pokiwał
od razu głową i z powrotem przysiadł na krześle, na którym siedział chwilę
wcześniej.
- Słyszałem. –
powiedział przewracając między palcami długopis, którym zapisywał zamówienia. -
I bardzo dobrze. Szef mówił, że takie
coś naprzeciwko naszego interesu nie za dobrze się prezentuje. Boję się tylko,
że przy burzeniu zniszczą nam elewację.
- Tak, to
byłoby najgorsze, gdyby te płyty spadły na was…
- A skąd!
Najgorsze byłoby wtedy, kiedy te śmierdziele ciągle by się tu kręciły!
Mężczyzna
uniósł lekko brwi, ale zanim zadał pytanie upił kilka małych łyków kawy.
- Jakie
śmierdziele?
- No te, co
się tam zagnieździły… Co jeden to gorszy. Nie wiem ilu ich tam jest… może z
pięciu? Jeden taki to ciągle kręci się nam przed wejściem i wyciąga ze
śmietnika resztki jedzenia. Drugi wiecznie zachlany tu przed drzwiami leży. Ci
dwaj tacy starzy, wiecznie pijani. Nawet nie wiem kiedy oni ostatni raz
widzieli mydło. Jest jeszcze taki młody, gówniarz, może trochę młodszy ode
mnie. Szef mówił, że to złodziej jest, ale jeszcze nigdy nam tu nie wpadł…
Słuchając z
uwagą słów swojego znajomego analizował każdą nową informację, jakiej udało mu
się zaczerpnąć w międzyczasie powoli kończąc swoją porcję smacznego sernika.
- Mieszkają
tam?
- Chyba tak…
Czasem widzę jak się tam zataczają. To oni oberwali drzwi z zawiasów, wandale…
- Mówiłeś, że
jest ich pięciu…
- Tak, ale
tylko tych trzech widuję codziennie. Jeden to taki, że chyba nawet nosa stamtąd
nie wysuwa, a drugi to tak w domyśle. Na zapas.
Blondyn pokiwał głową ze zrozumieniem i akurat
odstawił na pusty już talerzyk widelczyk. Ujął w długie palce elegancki kubek z
kawą. Korzystając z tego, że ta już nieco wystygła wypił jego zawartość
właściwie aż do połowy. Westchnął cicho i na moment znów przeniósł swój wzrok
na budynek za oknem.
- A oni
wiedzą, że to idzie do rozbiórki?
- Chyba nie.
Był tu dzisiaj szef robotników z jakimś facetem i mówił do niego, że nie
znaleźli w środku niczego, co mogłoby przeszkodzić w rozbiórce, czy coś takiego…
nie pamiętam… - brązowowłosy lekko podrapał się po skroni i na moment zamyślił,
przy czym całkowicie znieruchomiał. – Ale mój szef zabronił im mówić. Z resztą…
niech zdychają. Dla nas lepiej. Pójdzie na robotników.
- Rozumiem. – powiedział Wu Fan, a potem dopił swoją kawę do końca. – No, ja będę już się zbierał. Lu
Mei pewnie na mnie czeka… - dodał zaraz wstając
wyjmując z kieszeni skórzany portfel. Wyciągnął z niego całkiem sporą
sumkę pieniędzy, która zapewne przewyższała cenę sernika i kawy, a następnie
wsadził ją w dłoń chłopaka i uśmiechnął się lekko. – Masz. Napiwek.
Kelner wyraźnie
ucieszony wstał i skłonił się nisko, a biznesmen już tylko z delikatnym
uśmiechem pomachał do niego w pożegnaniu i wyszedł z kawiarni wprost na chłodne
powietrze.
Wczesna pora,
a już tak zimno… co za świat…
Przemierzył
ulicę, zatrzymał się przed klatką schodową bloku i jeszcze raz zmierzył go
wzrokiem.
- Jeszcze Cię
dostanę, smarkaczu… - mruknął pod nosem tak, by nikt nie mógł go usłyszeć nawet
stojąc blisko, a potem udał się w stronę, z której przyszedł, a raczej
przybiegł.
***
- Jak mogłeś
mnie tak nazwać?! – przeszywający, dziewczęcy pisk rozbrzmiał w głowie
mężczyzny przyprawiając ją o pulsowanie bólu.
- Mei…
- Jestem dla
Ciebie szmatą, tak?!
- Mei, mówiłem
Ci już…
- Jesteś
ostatnim chujem! Słyszysz?!
- To nie było
do Ciebie…
- Zero seksu
przez tydzień!
Trzaśnięcie
drzwiami do sypialni zakończyło pełne wściekłości piski dziewczyny ku przeogromnej
uldze Wu Fan’a i stojącego nieco z boku brata Mei, Lu Han’a.
- Stary…
współczuję ci… - ciszę, jaka zapanowała wokół przerwał właśnie cichy, delikatny
głos mężczyzny o tak delikatnych rysach twarzy, że gdyby nie krótkie, farbowane
na jasno włosy, męskie ciuchy i brak biustu można byłoby pomylić go z kobietą. –
Ja właśnie dlatego kiedyś wyprowadziłem się do znajomych, kiedy jeszcze
mieszkaliśmy z rodzicami…
- Przestań. –
uciął mu Wu i machnął ręką od razu zdejmując ze stóp buty. Z tego wszystkiego
nawet nie zdążył się rozebrać. – Po prostu nie wiem co w nią wstąpiło…
- Kłamiesz.
Wiem, jaka jest Mei. – Lu Han pokręcił głową i założył ręce na piersi. Spojrzał
na kładącego pod ścianą buty mężczyznę ze współczuciem. – Robisz coś jutro?
Może wyszlibyśmy na piwo?
Prostując się
blondyn przeczesał włosy i tak jakby zamyślił się na chwilę. Nie na długą
jednak. Każda okazja do tego, żeby choć na chwilę się odprężyć i uwolnić od
zdenerwowanej dziewczyny była dobrą okazją, której nie można było przepuścić.
- To co? 20:00
w Bei? – zaproponował.
- To jesteśmy
umówieni! – na ustach brata Mei wymalował się szeroki uśmiech, a wtedy ten
ruszył w stronę wyjściowych drzwi. – Wytrzymaj do tego czasu i nie daj się
zabić!
- Idź już i
mnie nie wkurwiaj…
- Trzymaj się,
Wu Fan!
***
Przez cały
dzień głowa pulsowała mu tępym bólem. Miał już serdecznie dość Lu i jej fochów.
Zawsze, kiedy się denerwowała jej głos stawał się nieznośny. Wszystko, co
robiła stawał się nieznośne. Bo kiedy ona była zła zły był również jej facet. A
jego łatwo było wyprowadzić z równowagi… Niestety żył w zasadzie, że kobiet się
nie bije.
Musiał spać na
kanapie, a potem dostał jeszcze specjalnie przypalone tosty na śniadanie,
posoloną kawę. To jeszcze był w stanie znieść, ale kiedy odkrył, że pomysłowa
dziewczyna specjalnie wykrochmaliła mu bieliznę dosypała do niej soli musiał się specjalnie
zamknąć w łazience i zanurzyć głowę pod zimną wodą z kranu, żeby w jakiś
cudowny sposób ochłonąć. Dzień na szczęście minął mu dosyć szybko i już pod
wieczór luźno, wygodnie ubrany po prostu wyszedł z domu nie mówiąc partnerce
dokąd idzie. Ta nic nie wiedziała o jego wypadzie z Lu Han’em.
Bei był jednym
z jego ulubionych barów. Mieścił się w centrum Pekinu, tam zawsze coś się
działo. Puszczali dobrą muzykę, dysponowali niezłymi zasobami piw i innych
alkoholi z całego świata. Czego chcieć więcej?
Tradycyjną drogę
autobusem pokonał w przeciągu kilkunastu minut. Z przystanku dojście do baru
zajęło mu ledwo pięć, więc był na miejscu trochę przed umówionym czasem.
Zatrzymał się przy wejściu, by zapalić.
Właśnie
wyjmował z kieszeni paczkę fajek oraz zapalniczkę, gdy kątem oka dostrzegł coś
dziwnego wystającego spod krzaków róż okalających front kwiaciarni, która mieściła
się zaraz obok Bei.
Kiedy podszedł
bliżej zauważył w lekkim mroku, jaki już panował, że była to czyjaś noga
odziana w białego buta. Białego adidasa bez podeszwy.
Komentuję, choć tak naprawdę brak mi słów. W dobrym znaczeniu. Kocham Karalucha i... no. Nie wiem co napisać; w moim słowniku nie ma odpowiednich słów. xD
OdpowiedzUsuńI nie wiem dlaczego, ale 'utalentowany synek pani Zhang' mnie rozbraja już od początku. >u< W każdym razie pisz dalej!
A jeśli chodzi o błędy, to nawet jeśli jakieś były, to na tyle nieistotne, że nawet nie pamiętam, czy w ogóle je widziałam. xDD
LAY DZIECKO MOJE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Zesrałam się motywem z budynkiem, ale w sumie od razu wiedziałam o co chodzi LOLOLOLOL No ale zobaczymy :>>>>>>>>>>>>>> Końcówka mnie rozjebała <3 Znów najebałaś błędów, ale nie mam siły wybacz...
OdpowiedzUsuńPS. LUHAN DOBRY PIŁKASZ
PS2.JEGO SIOSTRA OUT
PS4. Pisz bom ciekawa.