15 stycznia 2013

OASIS


Pairing: można powiedzieć, że HunHan
Uwagi: to opowiadanie jest z gatunku droubble (czyli opowiadanie na równo 200 słów). Napisałam je w taki sposób, by każdy mógł to zinterpretować według własnego uznania. Trochę ukrytych znaczeń, takie tam...
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA!

OASIS

Jedyne, na co pozostawało mu czekać było nieuniknione.
Palący żarem piasek przesypywał się zbyt szybko, wiatr wiejący z północy nie dawał szans żadnemu ziarenku, które nawet jeśliby chciało nie mogło ominąć skulonego gdzieś na powierzchni złotego morza mężczyzny, którego sylwetka okryta czarnym, lnianym płótnem dokładnie odznaczała się w promieniach wiszącego wysoko słońca.
Nieprzerwana przestrzeń pozbawiona nawet kropelki wody. Jedyna woda w okolicy znajdowała się w jego organizmie. Nie na długo…
Szum przesypywanych ziaren był tak intensywny, że Lu Han nie słyszał już nic. Nie słyszał bicia swego serca, nie słyszał momentów, w których z trudem połykał ślinę. Nie słyszał też tego, że z jego wyschniętych na wiór ust wydobywały się dźwięki,  jakich nigdy nikt nie miał szansy usłyszeć. Rozpaczliwe wołanie o pomoc, która nigdy miała nie nadejść.
Pod powiekami było zbyt sucho, by otworzyć oczy.
Chciałem znaleźć twoje źródło, lecz poległem…
Mocniejszy podmuch wiatru zdmuchnął z okrytej chustą głowy blondyna nadmiar piachu, a chłodniejszy powiew nagle otulił jego twarz, niosąc zapach słodkiej oazy.
- Nigdy nie znajdziesz źródła, którego tak naprawdę nigdy nie było.
Dreszcz wstrząsnął mężczyzną, gdy ten bezskutecznie próbował spić wodę z pachnącego nią powietrza. Ale kiedy tylko uchylił powieki, rozgrzane do granic możliwości ziarenka sparzyły jego oczy.

9 stycznia 2013

"Pokuszenie" - Prolog


Pairing: KaiSoo, KyungHo/SuD.O.
Uwagi: póki co żadnych. <3 To mój nowy wymysł, powstający już jakiś czas temu, do którego w końcu postanowiłam się zabrać. Póki co jest jedynie prolog, w najbliższym czasie zabiorę się za pierwszą część. 
PS. Zostają wykorzystane fragmenty psalmu 91. <3
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA! <3

Pokuszenie - prolog

Trzaski piorunów i grzmoty zagłuszały piski przerażonych dzieci, które mimo okropnej wichury, ciągnięte przez rodziców na majówkę starały się uchronić przed silnym wiatrem zrywającym kaptury z głów, wywracającym parasolki na drugą stronę i zmiatającym ludzi ze stromej ścieżki, prowadzącej prosto do mieszczącego się na samym czubku wzgórza niewielkiego, starego kościółka. Nikogo nie obchodziło to, że w miasteczku przez nagłe warunki pogodowe zabrakło prądu. Ciemność spowiła dosłownie wszystko, co znajdowało się w okolicy. Górskie powietrze wiejące z zachodu wyło coraz głośniej, a im bliżej kościółka, tym wycie coraz bardziej zmieniało się w krzyki potępionych dusz.
Pioruny powalały drzewa przy głównej drodze, a te od razu zajmując się płomieniem gasły po sekundzie zlewane nieprzerwanym strumieniem lejącego się z czarnego nieba deszczu.
Ludzkie twarze rozświetlane co kilka sekund ostrymi błyskami światła, powykrzywiane od rażących promieni i zimnego wiatru wyglądały jak wyrwane prosto z jakiegoś psychodelicznego obrazu mającego ukazać ludzki strach. Błyskawice nie szczędziły nikogo, kto wbrew ostrzeżeniom zmierzał ku górze, tam, gdzie biły dzwony zapraszające na nadchodzącą mszę. Gdzie biły dzwony zagłuszane przez wiatr, wycie i trzaski piorunów. Ludzie znikali za wielkimi, otworzonymi na oścież drzwiami z brązu, chronili się w kościele przed gniewem pogody. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że to tylko mogło pogorszyć sprawę. Nie bali się.
Dwaj chłopcy, którzy najprawdopodobniej ledwo wyzbyli się mlecznych zębów  weszli jako ostatni i z pomocą stojącego wewnątrz przy drzwiach pana kościelnego, zatrzasnęli wrota zamykając jednocześnie w środku 2/3 mieszkańców małego miasteczka, rozciągającego się na niewielkim obszarze zaraz u stóp stromego wzgórza.
Kyungsoo widział to z daleka przez swoje niewielkie okno w sypialni, które otwierało mu widok właśnie na tą część okolicy. Na oświetlany piorunami kościół. Najbardziej znienawidzony przez niego budynek ze wszystkich, jakie miał okazję widzieć.

***

Stwór rozpostarł skrzydła i wzleciał tuż nad spowitymi ciemnością domami miasteczka, nie bojąc się, że zostanie zauważony.  Szybując przez dłuższy czas wśród fal zimnego jak lód deszczu, który w ogóle nie wyglądał na deszcz wiosenny, przeszywał wzrokiem nawet najgłębsze cienie. Widział wszystko. Lądując na dachu jednego z domów bez jakichkolwiek odgłosów stąpania ciężkimi butami po kruchych dachówkach starego budownictwa zaczął przemieszczać się z jednego końca dachu na drugi. Skakał po budynkach, szukając tego jednego. A im bliżej celu się znajdował, tym bardziej mrowiły go dłonie, białe jak papier i chude palce, zakończone długimi paznokciami kolorem zbliżonymi do skóry.
Bystrym, nieco zmęczonym wzrokiem wodził po okolicy. Wyczuwał obecność celu coraz bliżej. Gdzieś pod sobą.
Przykucnąwszy na naprawdę stromym i sypiącym się ze starości dachu, wsparł się prawą ręką o samą jego krawędź, by móc pochylić się do przodu i spojrzeć przez okno do środka domu. Ledwo zdołał się wychylić i spojrzeć w dół, a natychmiast wzbił się w powietrze.
Znalazł go.

***

Stukot kół pociągu o stare szyny błagające o wymianę ledwo zagłuszał to co działo się na zewnątrz. W przedziale nie było światła. Cały wagon trząsł się jak na jakiejś kolejce górskiej, której konstrukcja nie była przystosowana do takiego wykorzystywania. Jedynie wielkie błyskawice rozjaśniały wnętrze wagonu, wrzucając światło do środka przez brudne szyby i jednocześnie słabo oświetlając siedzącego na obitym wytartą skórą siedzeniu młodego mężczyznę. Był kompletnie sam, jednak nie dało się powiedzieć, by siedział w kompletnej ciszy.
Spora walizka leżąca na podłodze przy każdym podskoku wagonu jeździła po przedziale we wszystkie strony świata, ale mężczyzna wydawał się nie zwracać na to uwagi. Swoje ciemne oczy wbijał prosto w napisany maleńkim druczkiem tekst na najcieńszym papierze biblijnym, wchodzącym w skład grubej księgi, którą trzymał na kolanach już od dłuższego czasu otwartą na jednej stronie.
- Bo on sam Cię wyzwoli z sideł myśliwego...
Kolejne nierówności na torach sprawiły, że mężczyzna podskoczył w miejscu i o mało nie padł twarzą przed siebie. Pochylał się coraz niżej nad księgą, którą czytał.
- Okryje cię swymi piórami i schronisz się pod jego skrzydła…
Walizka z hukiem uderzyła o ścianę przedziału z taką siłą, że zatrzaski w niej automatycznie otworzyły się i wieko lekko się unosząc odsłoniło zalegające w środku ubrania, księgi i leżący na samym środku posrebrzany krzyż.

***

Stwór miękko wylądował na samym czubku dachu kościółka - najwyższego punktu w okolicy. Chwycił się żelaznego krzyża, by nie ześlizgnąć się w dół po mokrych dachówkach.
- W nocy nie ulękniesz się strachu, ani za dnia strzały co leci… - wyszeptał pod nosem, błyszczącymi oczyma spoglądając w kierunku otwartego okna na poddaszu kamieniczki mieszczącej się niedaleko, idealnie na wprost kościoła.  – Ani zarazy, co nadchodzi w mroku…

***

- … Ni moru co niszczy w południe…
Księga została zamknięta. Mężczyzna podniósł głowę, by spojrzeć przez zabrudzone okno. Odruchowo poprawił koloratkę wsadzoną w kołnierz swej jasnej, niebieskiej koszuli. Niebieskiej jak niebo, które miało pojawić się zaraz po czarnych chmurach. Następnego dnia przecież znów miało świecić słońce.

2 stycznia 2013

Karaluch (5/?)


Pairing: Taoris
Uwagi: Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale jako że mamy już nowy rok postanowiłam wziąć się za pisanie bardziej i tak oto piąta część Karalucha! Za wszelkie błędy przepraszam, pewnie jest sporo powtórzeń i moje standardowe błędy interpunkcyjne, ale to przez to, że pisałam to o pierwszej w nocy dzień po sylwestrze. xD
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA! <3

Karaluch (5/?)

Wstawanie do pracy nigdy nie było ulubionym zajęciem Yi Xing’a. Szczególnie w takie dni kiedy miał już cudowne plany i wolałby mieć chwilę dla siebie, żeby dobrze się na nie przygotować. W pracy, mimo tego, że był tylko kelnerem, naprawdę się męczył. Targanie ciast, kaw i innych smakołyków dla często wrednych i nienauczonych kultury klientów potrafiło wycisnąć z niego ostatnie krople energii, a ta energia na ten jeden konkretny dzień była mu naprawdę bardzo potrzebna.
Wyłączając budzik o 05:30 rano czuł się naprawdę paskudnie. Przetarłszy zaspane powieki wierzchami dłoni ledwo co zwlókł się z łóżka, a kiedy wówczas spojrzał na zegarek ponownie dostrzegł, że od obudzenia się do momentu wstania minęło już prawie 15 minut. Musiał się śpieszyć, by się nie spóźnić. Autobusy tak wcześnie jeździły, a on tak bardzo lubił sobie pospać…
Szybkie śniadanie, prysznic dla ożywienia się, wyszperanie z garderoby w miarę dobrych ciuchów, które mogłyby nadać się na późniejsze wyjście… Ubierając się stanął przed lustrem. Krytycznie zlustrował swoją sylwetkę tak, jakby zrobił to Wu Fan i westchnął. Nie umiał sam się ubrać na tyle dobrze, by komuś zaimponować, ale nie miał też czasu na to, żeby eksperymentować. Eh, gdyby pomyślał o tym wcześniej… Dlatego też postanowił zostać w tych zwykłych, jasnych spodniach z dżinsu, białym podkoszulku i ciemno szarym, luźnym swetrze. Mając nadzieję, że to w czymś pomoże zawiesił sobie na szyi metalowy nieśmiertelnik, a potem błyskawicznie spakował się do pracy.
Ledwo zdążył na autobus, bo kiedy ten już odjeżdżał z przystanku Yi Xing dosłownie w ostatniej sekundzie wpadł do środka przez zamykające się drzwi ruszającego pojazdu. Dysząc ciężko, narażony na zaskoczone spojrzenia innych pasażerów zajął jakieś wolne miejsce przy oknie. Na dworze było już naprawdę zimno, a tu… tu było dosyć ciepło, przez co na szybach pojawiała się para. Kelner bez namysłu  rysował szlaczki palcem na szybie powoli składające się w jakieś napisy. Dopiero po chwili zorientował się, że napis, jaki udało mu się wykonać oznaczał po prostu „Lu Han”. Aż kaszlnął zaskoczony i całym rękawem ciepłego płaszcza starł dzieło, jednocześnie odsłaniając widok na mijaną okolicę.
Z miejsca, w którym wysiadał z autobusu nie miał daleko do pracy. Właściwie tylko kilkanaście kroków. Zawsze przychodził najwcześniej dlatego, że kolejny autobus przywiózłby go już dużo po godzinie rozpoczęcia roboty. Dzięki temu dostał na szczęście klucz i miał możliwość wejścia do lokalu przed wszystkimi. Automatycznie okrążał uliczkę, by dostać się do środka tylnymi drzwiami, więc nie zauważył, że drzwi i okna od frontu nie były zasłonięte roletą antywłamaniową.

***

Wu Fan przygryzł nieznacznie wargę i miał szczerą nadzieję, że chłopak stojący naprzeciwko niego nie był w stanie tego dostrzec.
- Jeśli przyszedłeś po to, co zabrałem z domu Lu Han’a to wiedz, że już dawno  tego   nie   mam – mruknął pod nosem Tao ani na sekundę nie spuszczając swego przeszywającego wzroku z nieco jakby sparaliżowanego blondyna, którego sam nie do końca spodziewał się w tym miejscu zobaczyć. On natomiast jedynie prychnął pod nosem nagle sprawiając wrażenie całkowicie wyluzowanego. Złudzenie.
- Nawet nie obchodzi mnie co z tym wszystkim zrobiłeś…
- Sprzedałem i kupiłem jedzenie . – Tao przerywając mu wywrócił nieznacznie oczami.
Odruchowo zerknął za siebie, jakby sprawdzając czy w drodze ewentualności ma jakąś drogę ucieczki. Miał, cała klatka schodowa była wolna. Nie czuł skruchy po ewidentnej kradzieży. Jednak wolałby uniknąć tego, co rozegrało się kilka dni wcześniej, kiedy to spotkał się z tym eleganckim biznesmanem pierwszy raz.
Głośne westchnięcie rozległo się w całkowitej ciszy, która po zakończonych słowach czarnowłosego zapanowała na klatce.
- A ty co? Na piknik tu przyszedłeś? – parsknął zaraz Tao wskazując palcem na reklamówkę pełną pysznych bułek i pączków z niedalekiej piekarni. – Idealne miejsce na takie wypady. Uważaj na szczury, wpierdolą co do okruszka…
- Zamknij się – przerwał mu Blondyn wyraźnie niezadowolony z tonu z jakim odnosił się do niego młodszy chłopak. Wyciągnąwszy reklamówkę przed siebie spojrzał na   niego   znacząco. – Przyniosłem to dla Ciebie...
Aż skrzywił się, kiedy śmiech wyrostka zahuczał echem po pustym budynku.
- Przyszedłeś tu, żeby dać mi żarcie?
- Zamknij pysk, brudna szmato i bierz to, zanim stracę cierpliwość.
- Bo co? – wredny uśmieszek nie schodził z ust Zitao, kiedy ten opierając się o belkę nośną drugą ręką trzymał się za brzuch, jakby właśnie przed chwilą śmiał się tak bardzo, że rozbolały go wnętrzności.
- Bo panowie w mundurach dowiedzą się gdzie mieszkasz i w końcu skoszą Cię do pierdla.
- Straszysz mnie policją? – uśmiech z twarzy młodszego zniknął. Może i mało przeżył w swoim krótkim życiu… ale trochę już na koncie miał i nie za bardzo uśmiechało mu się zostać zamkniętym. Oj, nie.
Wu Fan jedynie uśmiechnął się nieznacznie i przestąpił z nogi na nogę. Poczuł satysfakcję, kiedy tą jedną małą groźbą doprowadził Tao do pozbycia się pewności siebie w całkiem sporym stopniu. Teraz ten czarnowłosy szczyl wyglądał jak przestraszony dzieciak mający nadzieję, że postawą nadrobi rodzący się wewnątrz strach. W końcu nawet najgorsi przestępcy bali się policji. Nie chcieli zostać zamknięci.
- Dwie bułki i jeden pączek są moje. Ewentualnie mogę odstąpić jedną bułkę, choć przyznam, że jestem głodny. Twój brat pewnie też.
Skąd on wie…? – przemknęło przez głowę naprawdę zdziwionego w tym momencie Chińczyka, a przy tym zrobiło mu się aż słabo. Nie potrafił zrozumieć jakim cudem Fan dowiedział się o tym, że ma młodszego brata. Przecież on nigdzie stąd nie wychodził, nie wychylał nawet nosa przez zabite deskami okna… Ale skoro on wiedział, to mu siało mu o coś chodzić. Na pewno nie na darmo szukał informacji na ich temat. Z lekkim wahaniem wyciągnął rękę w stronę reklamówki z jedzeniem, a potem jednym szarpnięciem wyrwał ją z dłoni blondyna. Wzrokiem tylko przemknął po zadbanych, długich palcach, a potem odwrócił się na pięcie i zaczął zbiegać po schodach w dół.
Wu Fan nie musiał się długo zastanawiać. Pobiegł od razu za nim. Po pierwsze z ciekawości, a po drugie dlatego, że w reklamówce ciągle było jego własne śniadanie. Nie chciałby chodzić głodny tego dnia.
Długie nogi czarnowłosego Chińczyka sprawiały, że ten przeskakiwał stopnie w zastraszającym tempie. Wu nie był gorszy,  a nawet miał dłuższe nogi, więc z łatwością udawało mu się go dogonić, zeskakiwać za nim ze schodów jak jakiś cień, uważnie obserwować każdy ruch i swoje śniadanie tak, jakby zaraz miało zniknąć i już nigdy się nie pojawić zostawiając go głodnego do końca życia. Mijali kolejne piętra, w końcu zauważył, że minęli już główne wejście na klatkę schodową i zbiegali w dół przez kolejne wyrwane z zawiasów drzwi. Wyglądało na to, że mieszkańcy zrobili sobie lokum w piwnicach bloku. W końcu to było chyba najlepsze rozwiązanie. Bo choć od ziemi ciągnął chłód, to nie musieli się martwić targającym wiatrem. Tao zatrzymał się przy niedużych drewnianych drzwiach prowadzących do czyjejś  niegdysiejszej piwnicy, którą przywłaszczyli sobie bezdomni. Odwrócił się w stronę Wu sprawdzając czy pobiegł za nim aż tu. Blondyn zatrzymując się tuż za nim rozejrzał się wokół z uwagą. Było ciemno, na sto procent nie było też prądu, żeby oświetlić chłodne pomieszczenia. Ogromne pajęczyny w kątach niskiego sufitu oświetlane były jedynie malutkimi wiązkami światła dostającymi się do piwnic przez nieduże okienka pod sufitem, których szkło pomalowane było na czarno. Niestety okienka były już stare i popękane, więc słońce dawało radę się tu wedrzeć razem z podmuchami wiatru. Spojrzał pod nogi. Posadzka z kamienia pokryta warstewką piachu i brudu nie wyglądała zbyt przyjemnie. Zaraz obok drzwi, przy których stali zobaczył drugie drzwi, lecz uchylone. Zdążył tylko zerknąć na nie, zanim chłopak nacisnął klamkę i swoim chrapliwym głosem ponaglił go do wejścia do środka.
Nie miał teraz możliwości odwrotu. Odetchnął głęboko i postanowił wejść do ciemnej piwnicy wcześniej odgrodzonej drewnianymi drzwiami. Dopiero, kiedy przekroczył próg dostrzegł w dosyć długim, wąskim pomieszczeniu na samym końcu małą świeczkę rzucającą tańczące promyki na zawiniętą w brązowy koc kulkę leżącą na starym materacu wśród mnóstwa szmat, ubrań, prześcieradeł i nawet resztek styropianu walającego się wokół. Kulka słysząc dźwięk zamykających się za Wu drzwi poruszyła się, a zza brązowego, poplamionego czymś koca wychyliła się główka chłopca.
Wu Fan nie widział zbyt dobrze w tak głębokim mroku, ale wydawało mu się, że chłopiec może mieć około 6 lat. W tej myśli utwierdził go zaraz głos dzieciaka: delikatny i piskliwy.
- Zitao… Baozi chyba umiera…
Podczas gdy blondyn stał niepewnie wpatrując się z daleka w leżącego na odpadkach chłopca Tao po prostu przemknął obok niego i szybkim krokiem podszedł do brata.
Kucnąwszy przy chłopcu Tao złapał za róg koca i podniósł go, odsłaniając wszystko, co się pod nim znajdowało. Jego brat ubrany w wielki, stary sweter wygrzebany pewnie z jakiegoś kosza dla ubogich siedział teraz po turecku i zmartwiony wpatrywał się w dużego owczarka leżącego obok z podkulonym ogonem.
Minęła chwila, nim biznesmen postanowił podejść nieco bliżej. Ostrożnie stawiał kroki, jakby bojąc się, że nadepnie na coś nieprzyjemnego takiego jak psie odchody, jakiegoś szczura albo jeszcze coś gorszego. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło, a on podchodząc na stosowną odległość niepewnie oparł się plecami o ścianę, by móc przyglądać się całej sytuacji całkowicie biernie.
Zitao odłożył reklamówkę z bułkami i pączkami na bok, by następnie pochylić się nad psem gładząc go nieznacznie po brzuchu. Wyłapanie wzrokiem jego długich, brudnych palców przemykających gładko między gęstą sierścią psa nie było trudne i właśnie to pierwsze zabrało dla siebie uwagę gościa.
- Ziwei, Baozi jest już stary, masz rację, zdycha.
Wu przełknął głośno ślinę.
- Ale tam gdzie pójdzie będzie mu lepiej, p-prawda, braciszku…?
- Oczywiście, kochanie, o to się nie martw.
Chłopiec uśmiechnął się nieznacznie. Łatwo było dostrzec uderzające podobieństwo pomiędzy nim a Tao. Obaj mieli identyczne nosy i tak jakby… podkrążone oczy. Obaj wyglądali, jakby nie spali od tygodnia. Jedynie młodszy brat Zitao miał usta nieco większe, pełniejsze. Jego ciemne oczy ukryte pod przydługawą czarną grzywką opadającą na twarz prześlizgnęły się szybko po reklamówce z jedzeniem, a potem zatrzymały się na stojącym pod ścianą blondynie, którego na samą tego świadomość przeszedł niekontrolowany dreszcz.
Oczy tego dzieciaka… wydawały mu się takie puste, pozbawione jakichkolwiek uczuć. Podczas, gdy w jego starszym bracie ciągle dostrzegał wolę walki i jego różne, niesamowite humorki tutaj widział tylko pustkę. I ta pustka go przerażała. Po raz kolejny przełknął ślinę, jednak tym razem postarał się, by nie było to już tak słyszalne.
- Oh, Ziwei, to jest Wu Fan. Mój kolega – zaczął nagle chłopak zauważając, że dwóch otaczających go osobników mierzy się wzrokiem. – Przyniósł  dla nas śniadanie.
Dopiero wtedy blondyn został uwolniony z pułapki oczu dziecka, bo chłopiec na sam dźwięk słowa „śniadanie” automatycznie się ożywił.
Podszedł nieco bliżej siedzących na materacu braci. Nie pytał, czy może usiąść obok nich i po prostu to zrobił, byle z dala od zdychającego psa. Sięgnął po reklamówkę z jedzeniem i wyjął z niej pączka postanawiając osobiście wręczyć go wygłodniałemu chłopcu. Jego małe, łapczywe dłonie natychmiast złapały za polany słodkim lukrem wypiek, a on wbił w niego swoje mleczaki, których lekki ubytek Fan zdążył w międzyczasie zauważyć.
Kolejnego pączka podał Tao. Dziwnie ucieszył się w sercu, kiedy młodszy nie zmierzył go pogardliwie, a jedynie wziął wypiek i sam zaczął jeść go powoli. Nie wiedzieć czemu Wu krajało się serce, gdy patrzył jak oni jedzą. Nie dlatego, że byli brudni i pchali wszystkie zarazki z rąk do ust. Raczej dlatego, że wyglądali jakby jedzenie sprawiało im tak niesamowitą przyjemność, a jakby nie mogli doznawać jej codziennie. A co, jeśli faktycznie nie mogli? Przez myśl przeszło mu co w takim razie stało się z pieniędzmi, które Tao za ukradzione z domu Lu Han’a rzeczy podobno wydał na jedzenie. Postanowił jednak o to nie pytać.
Wszyscy trzej jedli w milczeniu. Ciszę wokół przerywało jedynie ciamkanie małego Wei oraz chrapliwe oddychanie psa leżącego częściowo pod kocem, który w miarę możliwości ogrzewał jego wymarznięte ciało. Co jak co, ale było naprawdę zimno. Nawet tutaj.
- Ilu was tu mieszka? – zapytał nagle Wu  Fan, gdy skończył swojego pączka i oblizywał czyste palce ze słodkiego lukru.
Przez chwilę odpowiadała mu jedynie cisza i to nieco denerwujące jedzenie dzieciaka, ale nie zrażał się. Czekał.
- Czterech – powiedział w końcu Tao. Nie odrywał wzroku od jedzenia, lecz zwolnił nieco jego pochłanianie. Wyglądało na to, że po prostu nad czymś rozmyślał. Wu za to wolał nie przerywać.
- Wy i tych dwóch starszych?
- Mhm…
- Musicie się stąd wynieść.
Czarnowłosy uniósł na niego wzrok błyskawicznie, a mężczyźnie wydawało się, że zaraz prychnie tak, że cała zawartość jego ust wyląduje mu na twarzy.
- Nie ma mowy! – krzyknął, jednak dopiero wtedy, kiedy połknął.
- Słuchaj, to nie jest mój kaprys – zaczął spokojnie biznesman. – Podobno ten budynek przeznaczony jest do rozbiórki.
- Ale to jest nasz jedyny dom…! – zawtórował mu Wei, na co Wu aż podskoczył w miejscu.
- Nikt nam nie powiedział, że mają burzyć ten budynek, więc się stąd nie ruszymy!
- Właśnie, nikt wam nie powiedział, więc ja to robię…
Tao zerwał się na równe nogi. To, że zaczął górować nad blondynem zdecydowanie tamtemu nie przypadło do gustu. Już sekundę potem obaj stali przed sobą. Twarzą w twarz.
- I tylko po to tu przyszedłeś? – wysyczał Tao przez zaciśnięte zęby.
Ogromna ochota splunięcia intruzowi w twarz chodziła po głowie bezdomnego, lecz zdusił ją w sobie wiedząc, że to mogłoby się źle skończyć. Oddychając głęboko zszokowany i jednocześnie wściekły wpatrywał się zawzięcie w mężczyznę. Nigdy nie robił tego tak dokładnie jak wcześniej. To było aż… niezręczne.
- Nie. Przyszedłem tu po to, by z dobrego serca nakarmić dwie zawszone sieroty.
To był cios prosto w serce. Tao nie poruszył się, a Wu Fan jedynie posłał mu okropny uśmiech przypominający uśmiech psychopatycznego mordercy po dokonaniu zbrodni, odwrócił się i ruszył w stronę drewnianych drzwi, przez które mógł wydostać się z pomieszczenia. Ostrzegł ich. Tylko to przecież miał dziś na celu…

***

Co zrobić?! Co zrobić?!
Yi Xing wybiegł przed lokal wpatrując się tępo w zegarek w swoim telefonie. Był przerażony, zszokowany i jednocześnie załamany, bo kiedy wszedł do kawiarni wszystko wyglądało dobrze. Wszystko wyglądało dobrze do momentu, w którym nie zauważył rozwalonej kasy, a potem nie znalazł żadnych pieniędzy, które były tam przecież zawsze.
Telefon trząsł mu się w dłoni.
Co teraz powiem szefowi?!
Nie rozumiał… To była tylko jedna noc bez rolet antywłamaniowych, a wystarczyło. Zapomniał je opuścić, kiedy poprzedniego dnia wychodził z pracy ze swoim przyjacielem. Teraz mógł przypłacić to własną posadą.
Oddychał szybko kręcąc się w kółko i próbując zrozumieć w jaki sposób ktoś dostał się do środka, rozwalił kasę, przeczesał wszystkie skrytki i wyszedł ze wszystkimi pieniędzmi.
Nie… nie było na to czasu. Zadzwonił na policję już drugi raz. Zapomniał, że zrobił to kilka minut wcześniej, gdy zobaczył kasę. Nie pamiętał takich rzeczy. Kobieta po drugiej stronie kazała mu się uspokoić i zaczekać, ale on nie mógł czekać. Nie mógł stać bezczynnie i patrzeć, jak traci pracę przez własną głupotę i tego złodzieja! Tego niesamowicie sprytnego głupka! Tego…
- ZITAO!