12 października 2012

Karaluch (2/?)


Pairing: Taoris, z przebłyskami innych.
Uwagi: jak zwykle myśli bohaterów zapisane kursywą,
Jeśli znaleźlibyście jakieś błędy - proszę piszcie. Po napisaniu nigdy nie mam siły sprawdzać błędów. xD
Zapraszam do czytania. <3

Karaluch (2/?)

Uciekł mu. Ten brudny, głupi szczyl, który nie dość, że podpadł Chińczykowi plując mu na buty i niszcząc garnitur, to jeszcze łasił się na portfel jego własnej dziewczyny, który tak na dobrą sprawę nawet nie zawierał pieniędzy, które należały bezpośrednio do niej. Były w nim pieniądze, które zarobił sam Wu Fan ciężko pracując, zarywając nocki i pisząc biznesplany dla różnych firm, żeby mieć później za co kupić wszystkie te pyszności, które potem przyrządzała Mei, żeby zaspokoić głód własny jak i partnera. Jednak dla niedoszłego złodzieja to nie miało najmniejszego znaczenia. Czy dla jakiegokolwiek złodzieja losy prawowitego właściciela pieniędzy, które ukradł kiedykolwiek się liczyły? Nie. Tak było i tym razem, więc wściekły blondyn biegł za nim co sił w nogach chcąc po prostu dorwać tą zapitą, śmierdzącą szuję, sprać jej twarz i zagrozić gorszymi konsekwencjami, jeśli to miałoby się powtórzyć. Jednak mimo rozwalających się białych adidasów, które Fan znał z poprzedniego wieczora chłopak biegł nad wyraz szybko, co nieco zszokowało goniącego. Przecież taki wychudzony typ nie mógł mieć na tyle siły, by uciec komuś, kto sytymi mięsnymi potrawami codziennie uzupełniał swoje zasoby energii na całe dnie. W pewnym momencie czarnowłosy zniknął gdzieś za zakrętem, a kiedy zdenerwowany i zdyszany mężczyzna dobiegł do tego  zakrętu z nadzieją, że właśnie tam zastanie zmęczonego złodziejaszka zatrzymał się i rozejrzał błyskawicznie wokół siebie. Chłopaka tu nie było. Zamiast tego kilku przechodzących chodnikiem robotników zepchnęło go na bok, żeby zrobić sobie miejsce śmierdząc potem i wymieniając na głos wszystkie wdzięki dziewczyny, którą widać można było po drugiej stronie ulicy.
Wu Fan oparł się ciężko o stojący blisko hydrant i najpierw wodząc wzrokiem za ubranymi w stroje robocze robotnikami zaraz przeniósł swoją uwagę na budynek, w stronę którego zmierzali. Wysoki, stary blok stojący samotnie pomiędzy nowymi, pięknymi i odremontowanymi budynkami. Zbudowany z płyt szkielet bez okien, zamiast których w niektórych miejscach widniały deski. Do jego wnętrza prowadziło wejście na klatkę schodową, czyli stare, drewniane drzwi wiszące na jednym zawiasie, który skrzypiał głośno za każdym razem, kiedy tylko mocniejszy powiew wiatru smagał drewnianą płytę wprawiając ją w ruch. Mężczyzna nie liczył pięter, z których składał się blok, jednak wyglądało na to, że miał ich ponad dziesięć. Dziwne, że nigdy wcześniej nie był w tej okolicy, nie zauważył go przejeżdżając niedaleko. Wydawało się wręcz, że taki stary, zniszczony i niezamieszkany gigant powinien być widoczny z daleka nawet mimo zasłaniających go nowych, pięknych budynków. Tak naprawdę był dużo mniejszy od większości drapaczy chmur, jakie w tym mieście ludzie byli w stanie stawiać, jednak nie potrafił wyzbyć się wrażenia ogromności.
Odetchnąwszy i jeszcze raz rozglądnąwszy się wokół, czy aby uciekinier nie chował się gdzieś za jakimś śmietnikiem albo żywopłotem już miał zawracać, gdy jego wzrok przykuło coś, co zmierzający w stronę niedużej ciężarówki robotnicy kopnęli na bok. Była to podeszwa. Jedna, z tych, które odklejały się od białych adidasów należących do spędzającego czas wśród meneli chłopaka.
Marszcząc swoje gęste brwi mężczyzna podszedł bliżej, by przyjrzeć jej się dokładniej i pomyśleć w którą stronę w takim razie mógł uciec.
- … Szefie, będzie można burzyć w przyszłym tygodniu. – doleciało do jego uszu od strony ładujących się do pojazdu ludzi.
- Trzeba tylko uważać, żeby na nic się nie zjebało, stare to to, nieobliczalne…
- Zamknie się ulicę, wywali ludzi z domów i po sprawie.
- A nie łatwiej byłoby po prostu rozebrać częściami?
- Co ty, pojebany? Miesiąc by nam to zajęło, a i tak pewnie wszystko jebło by w pizdu.
- W sumie masz rację…
- No, a musim się streszczać. Co innego będą tu stawiać.
- Co takiego…?
- Czy ja wiem? Pewnie kolejne budyneczki dla szych i biznesów.
Wu Fan prostując się zerknął w ich stronę, gdy dalszą część rozmowy ucięło mu trzaśnięcie zamykanych drzwi od ciężarówki i pokręcił lekko głową. Właśnie dlatego przykładał się w szkole ostro do nauki. Nie chciał pracować jako robotnik. A ci, którzy się nie uczyli zawsze trafiali do takich niewdzięcznych zawodów.
Spojrzał na pnący się w górę budynek do rozbiórki, dopiero po tym zauważył nad klatką schodową napisany białą farbą napis „Zakaz wstępu! Budynek do rozbiórki!”.
Nie czuł już potrzeby spędzania tu większej ilości czasu. Dzieciak mu uciekł, robiło się chłodno, a Lu Mei pewnie wściekła siedziała teraz w domu i męczyła swojego starszego brata tym, jaki to jej facet jest straszny. Zawsze, kiedy miała jakiś problem, to zadręczała nim brata, choć on nigdy nie wykazywał jakiegoś specjalnie wielkiego zainteresowania tym, co działo się w jej związku z Wu. Zamiast tego wolał pojechać na stadion i pograć w nogę ze znajomymi. Mei jednak nie była tu największym problemem. Tym, co skłoniło Wu Fan’a do powrotu był właśnie chłód. Dlatego też nie od razu udał się do domu, gdzie zastałby rozwścieczoną  dziewczynę. Przecież naprzeciwko budynku do rozbiórki mieściła się całkiem przyjemnie wyglądająca z zewnątrz kawiarnia. To właśnie tam skierował swój wolny krok.
Popchnąwszy drzwi i otworzywszy je na tyle, by móc wejść usłyszał cichy dźwięk dzwoneczka zawiadamiającego obsługę o tym, że pojawił się w lokalu ktoś nowy. Od razu do jego nosa dotarł przyjemny zapach jakiegoś ciasta, najprawdopodobniej takiego, jakiego nie jadł nigdy w życiu. Zamknął za sobą drzwi, żeby nie robić przeciągu, a potem przeszedł przez środek pomalowanego na jasny, kawowy odcień brązu pomieszczenia i usiadł sobie pod ścianą przy wolnym, okrągłym stoliku. Podniósł z niego oprawioną w sztuczną skórę książeczkę z menu, by móc wybrać dla siebie coś odpowiedniego. Może jakąś kawę? Ciasto? Ponoć serniki z truskawkami są dobre…
- Coś podać? – rozległo się tuż nad uchem blondyna.
Ten natychmiast poderwał głowę znad menu i wbił swoje czarne jak węgielki oczy prosto w znajomo wyglądającego chłopaka trzymającego w dłoniach notes i pracującego tu najwyraźniej jako kelner. Kojarzył skądś te włosy, dołeczki w policzkach… Pani Zhang miała takie same za każdym razem, kiedy wspominała o swoim utalentowanym synu. Dopiero kiedy spojrzał na plakietkę z imieniem i nazwiskiem wyzbył się wszystkich wątpliwości.
- Yi Xing? Pracujesz tu? – zapytał wyraźnie zaskoczony.
Chłopak przez chwilę wyglądał na równie zdziwionego jak jego nowy klient, ale w końcu jego twarz ozdobił szeroki, trochę nieśmiały uśmiech, a dołeczki w policzkach pogłębiły się uroczo.
- Kurcze, Kevin Wu! Nie poznałem Cię! – zawołał i od razu przeszedł bardziej naprzeciwko mężczyzny. Zajął sobie krzesło przy jego stoliku i zerknął szybko w stronę baru, czy aby szef nie wychodzi na lokal, żeby sprawdzać swoich pracowników. Po tym znów wpatrzył się w blondyna z uśmiechem. – Pracuję tu od niedawna. Muszę zarobić trochę pieniędzy, a tylko tu mnie chcieli.
- Nie nazywaj mnie Kevinem, przecież już zmieniłem imię. – mężczyzna nadął wywrócił lekko oczami, ale i on zaraz uśmiechnął się delikatnie. – Jakbyś dobrze poszukał, to może znalazłbyś coś lepiej płatnego. – dodał unosząc przy tym jedną brew.
Utalentowany syn pani Zhang tylko wzruszył lekko ramionami, a potem postukał palcem w ciągle trzymane przez Wu menu.
- To zamawiasz coś, czy tylko przyszedłeś się grzać?
Ten pokręcił tylko lekko głową w rozbawieniu i z powrotem wpatrzył się w naprawdę sporą ofertę kawiarni. Od mnóstwa kaw poprzez różnorakie drinki aż do ciast i innych przekąsek. Było w czym wybierać. Ostatecznie jednak po kilkunastu sekundach miał już gotowe zamówienie.
- Panda chai latte z podwójnym espresso i sernik truskawkowy.
Młodszy od niego Chińczyk szybko zapisał zamówienie, by zaraz z szerokim uśmiechem wstać od stolika i tanecznym, płynnym krokiem udać się w stronę baru, a potem na zaplecze, gdzie zamówienie mogło zostać zrealizowane.
Przyjemna atmosfera, jaka panowała wokół zdecydowanie uspokajała nadszarpnięte nerwy. Wszędzie unosił się przyjemny zapach ciasta, aromaty najróżniejszych kaw… Sam wystrój również sprawiał wrażenie relaksu i wyciszenia. Oprócz jasnych, kawowych ścian w skład lokalu zaliczały się ładne, drewniane meble, wiszące na ścianach obrazy i zwisające z sufitów donice z kwiatami, które mieściły się w rogach pomieszczenia. Do tego spokojna, klimatyczna muzyka i rozbrzmiewające gdzieś w tle ciche rozmowy innych klientów.
Wu Fan zastukał kilka razy paznokciami w blat stolika oczekując swojego zamówienia, a w międzyczasie odruchowo zerknął w stronę okna, za którym widok rozprzestrzeniał się idealnie na stojący przed kawiarnią budynek do rozbiórki.
Skoro mieli go burzyć, to lepiej byłoby, gdyby żadna z jego części nie zahaczyła o to miejsce, pomyślał lekko marszcząc gęste brwi i znów stukając paznokciem w blat. Wyprostował się, klepnął dłońmi w uda i ciężko westchnął. Dawno nie widział się z Yi Xing’iem, a zdecydowanie częściej widywał się z jego mamą, która szczerze działała mu już na nerwy. Mimo wszystko jakoś nie życzył temu faktycznie utalentowanemu człowiekowi utraty pracy w związku ze zniszczeniem lokalu.
- Sernik truskawkowy dla Pana Wu! – rozległ się głos kelnera, a potem ciche stuknięcie talerzyka z ciastem o drewno stolika.
Wyrwany z zamyślenia biznesmen spojrzał najpierw na znajomego, a potem na swoje zamówienie i uśmiechnął się nieznacznie, po czym wziął w palce mały widelczyk i ukroił sobie kawałek deseru, by wpakować go sobie do ust z istną przyjemnością. Coś jednak było nie tak…
- Umm… Zhang… a gdzie moja kawa? – zapytał.
Brązowowłosy momentalnie uderzył się otwartą dłonią w czoło i nim tamten zdołał powiedzieć coś jeszcze skoczył w stronę baru, gdzie najzwyczajniej zostawił kawę i o niej zapomniał. W końcu jednak wysoki kubek z przyjemnie pachnącym, gorącym napojem znalazł się przy talerzyku z sernikiem.
- Wybacz, zapomniałem…
Tak, Yi Xing miał problemy z pamięcią. Fan nie wiedział, czy było to spowodowane jakimś urazem, chorobą, czy może po prostu już taki był. Jedno było jednak pewne: jedynymi rzeczami, których nie zapominał były chwyty do gitary, akordy na pianinie, nuty, teksty piosenek i układy taneczne. Skurczybyk był naprawdę utalentowany. I zapominalski… Skinąwszy głową podziękował mu i na moment wrócił do pochłaniania swojego sernika. Cóż, nie spodziewał się, że okaże się taki dobry…
- Słyszałeś, że mają burzyć ten blok z naprzeciwka? – zapytał.
Kelner pokiwał od razu głową i z powrotem przysiadł na krześle, na którym siedział chwilę wcześniej.
- Słyszałem. – powiedział przewracając między palcami długopis, którym zapisywał zamówienia. -  I bardzo dobrze. Szef mówił, że takie coś naprzeciwko naszego interesu nie za dobrze się prezentuje. Boję się tylko, że przy burzeniu zniszczą nam elewację.
- Tak, to byłoby najgorsze, gdyby te płyty spadły na was…
- A skąd! Najgorsze byłoby wtedy, kiedy te śmierdziele ciągle by się tu kręciły!
Mężczyzna uniósł lekko brwi, ale zanim zadał pytanie upił kilka małych łyków kawy.
- Jakie śmierdziele?
- No te, co się tam zagnieździły… Co jeden to gorszy. Nie wiem ilu ich tam jest… może z pięciu? Jeden taki to ciągle kręci się nam przed wejściem i wyciąga ze śmietnika resztki jedzenia. Drugi wiecznie zachlany tu przed drzwiami leży. Ci dwaj tacy starzy, wiecznie pijani. Nawet nie wiem kiedy oni ostatni raz widzieli mydło. Jest jeszcze taki młody, gówniarz, może trochę młodszy ode mnie. Szef mówił, że to złodziej jest, ale jeszcze nigdy nam tu nie wpadł…
Słuchając z uwagą słów swojego znajomego analizował każdą nową informację, jakiej udało mu się zaczerpnąć w międzyczasie powoli kończąc swoją porcję smacznego sernika.
- Mieszkają tam?
- Chyba tak… Czasem widzę jak się tam zataczają. To oni oberwali drzwi z zawiasów, wandale…
- Mówiłeś, że jest ich pięciu…
- Tak, ale tylko tych trzech widuję codziennie. Jeden to taki, że chyba nawet nosa stamtąd nie wysuwa, a drugi to tak w domyśle. Na zapas.
Blondyn  pokiwał głową ze zrozumieniem i akurat odstawił na pusty już talerzyk widelczyk. Ujął w długie palce elegancki kubek z kawą. Korzystając z tego, że ta już nieco wystygła wypił jego zawartość właściwie aż do połowy. Westchnął cicho i na moment znów przeniósł swój wzrok na budynek za oknem.
- A oni wiedzą, że to idzie do rozbiórki?
- Chyba nie. Był tu dzisiaj szef robotników z jakimś facetem i mówił do niego, że nie znaleźli w środku niczego, co mogłoby przeszkodzić w rozbiórce, czy coś takiego… nie pamiętam… - brązowowłosy lekko podrapał się po skroni i na moment zamyślił, przy czym całkowicie znieruchomiał. – Ale mój szef zabronił im mówić. Z resztą… niech zdychają. Dla nas lepiej. Pójdzie na robotników.
- Rozumiem. – powiedział Wu Fan, a potem dopił swoją kawę do końca. – No, ja będę już się zbierał. Lu Mei pewnie na mnie czeka… - dodał zaraz wstając  wyjmując z kieszeni skórzany portfel. Wyciągnął z niego całkiem sporą sumkę pieniędzy, która zapewne przewyższała cenę sernika i kawy, a następnie wsadził ją w dłoń chłopaka i uśmiechnął się lekko. – Masz. Napiwek.
Kelner wyraźnie ucieszony wstał i skłonił się nisko, a biznesmen już tylko z delikatnym uśmiechem pomachał do niego w pożegnaniu i wyszedł z kawiarni wprost na chłodne powietrze.
Wczesna pora, a już tak zimno… co za świat…
Przemierzył ulicę, zatrzymał się przed klatką schodową bloku i jeszcze raz zmierzył go wzrokiem.
- Jeszcze Cię dostanę, smarkaczu… - mruknął pod nosem tak, by nikt nie mógł go usłyszeć nawet stojąc blisko, a potem udał się w stronę, z której przyszedł, a raczej przybiegł.

***

- Jak mogłeś mnie tak nazwać?! – przeszywający, dziewczęcy pisk rozbrzmiał w głowie mężczyzny przyprawiając ją o pulsowanie bólu.
- Mei…
- Jestem dla Ciebie szmatą, tak?!
- Mei, mówiłem Ci już…
- Jesteś ostatnim chujem! Słyszysz?!
- To nie było do Ciebie…
- Zero seksu przez tydzień!
Trzaśnięcie drzwiami do sypialni zakończyło pełne wściekłości piski dziewczyny ku przeogromnej uldze Wu Fan’a i stojącego nieco z boku brata Mei, Lu Han’a.
- Stary… współczuję ci… - ciszę, jaka zapanowała wokół przerwał właśnie cichy, delikatny głos mężczyzny o tak delikatnych rysach twarzy, że gdyby nie krótkie, farbowane na jasno włosy, męskie ciuchy i brak biustu można byłoby pomylić go z kobietą. – Ja właśnie dlatego kiedyś wyprowadziłem się do znajomych, kiedy jeszcze mieszkaliśmy z rodzicami…
- Przestań. – uciął mu Wu i machnął ręką od razu zdejmując ze stóp buty. Z tego wszystkiego nawet nie zdążył się rozebrać. – Po prostu nie wiem co w nią wstąpiło…
- Kłamiesz. Wiem, jaka jest Mei. – Lu Han pokręcił głową i założył ręce na piersi. Spojrzał na kładącego pod ścianą buty mężczyznę ze współczuciem. – Robisz coś jutro? Może wyszlibyśmy na piwo?
Prostując się blondyn przeczesał włosy i tak jakby zamyślił się na chwilę. Nie na długą jednak. Każda okazja do tego, żeby choć na chwilę się odprężyć i uwolnić od zdenerwowanej dziewczyny była dobrą okazją, której nie można było przepuścić.
- To co? 20:00 w Bei? – zaproponował.
- To jesteśmy umówieni! – na ustach brata Mei wymalował się szeroki uśmiech, a wtedy ten ruszył w stronę wyjściowych drzwi. – Wytrzymaj do tego czasu i nie daj się zabić!
- Idź już i mnie nie wkurwiaj…
- Trzymaj się, Wu Fan!

***

Przez cały dzień głowa pulsowała mu tępym bólem. Miał już serdecznie dość Lu i jej fochów. Zawsze, kiedy się denerwowała jej głos stawał się nieznośny. Wszystko, co robiła stawał się nieznośne. Bo kiedy ona była zła zły był również jej facet. A jego łatwo było wyprowadzić z równowagi… Niestety żył w zasadzie, że kobiet się nie bije.
Musiał spać na kanapie, a potem dostał jeszcze specjalnie przypalone tosty na śniadanie, posoloną kawę. To jeszcze był w stanie znieść, ale kiedy odkrył, że pomysłowa dziewczyna specjalnie wykrochmaliła mu bieliznę  dosypała do niej soli musiał się specjalnie zamknąć w łazience i zanurzyć głowę pod zimną wodą z kranu, żeby w jakiś cudowny sposób ochłonąć. Dzień na szczęście minął mu dosyć szybko i już pod wieczór luźno, wygodnie ubrany po prostu wyszedł z domu nie mówiąc partnerce dokąd idzie. Ta nic nie wiedziała o jego wypadzie z Lu Han’em.
Bei był jednym z jego ulubionych barów. Mieścił się w centrum Pekinu, tam zawsze coś się działo. Puszczali dobrą muzykę, dysponowali niezłymi zasobami piw i innych alkoholi z całego świata. Czego chcieć więcej?
Tradycyjną drogę autobusem pokonał w przeciągu kilkunastu minut. Z przystanku dojście do baru zajęło mu ledwo pięć, więc był na miejscu trochę przed umówionym czasem. Zatrzymał się przy wejściu, by zapalić.
Właśnie wyjmował z kieszeni paczkę fajek oraz zapalniczkę, gdy kątem oka dostrzegł coś dziwnego wystającego spod krzaków róż okalających front kwiaciarni, która mieściła się zaraz obok Bei.
Kiedy podszedł bliżej zauważył w lekkim mroku, jaki już panował, że była to czyjaś noga odziana w białego buta. Białego adidasa bez podeszwy. 

2 komentarze:

  1. Komentuję, choć tak naprawdę brak mi słów. W dobrym znaczeniu. Kocham Karalucha i... no. Nie wiem co napisać; w moim słowniku nie ma odpowiednich słów. xD

    I nie wiem dlaczego, ale 'utalentowany synek pani Zhang' mnie rozbraja już od początku. >u< W każdym razie pisz dalej!
    A jeśli chodzi o błędy, to nawet jeśli jakieś były, to na tyle nieistotne, że nawet nie pamiętam, czy w ogóle je widziałam. xDD

    OdpowiedzUsuń
  2. LAY DZIECKO MOJE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Zesrałam się motywem z budynkiem, ale w sumie od razu wiedziałam o co chodzi LOLOLOLOL No ale zobaczymy :>>>>>>>>>>>>>> Końcówka mnie rozjebała <3 Znów najebałaś błędów, ale nie mam siły wybacz...

    PS. LUHAN DOBRY PIŁKASZ
    PS2.JEGO SIOSTRA OUT
    PS4. Pisz bom ciekawa.

    OdpowiedzUsuń