Pairing: Taoris
Uwagi: Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale jako że mamy już nowy rok postanowiłam wziąć się za pisanie bardziej i tak oto piąta część Karalucha! Za wszelkie błędy przepraszam, pewnie jest sporo powtórzeń i moje standardowe błędy interpunkcyjne, ale to przez to, że pisałam to o pierwszej w nocy dzień po sylwestrze. xD
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA! <3
Karaluch (5/?)
Wstawanie do pracy nigdy nie było
ulubionym zajęciem Yi Xing’a. Szczególnie w takie dni kiedy miał już cudowne
plany i wolałby mieć chwilę dla siebie, żeby dobrze się na nie przygotować. W
pracy, mimo tego, że był tylko kelnerem, naprawdę się męczył. Targanie ciast,
kaw i innych smakołyków dla często wrednych i nienauczonych kultury klientów
potrafiło wycisnąć z niego ostatnie krople energii, a ta energia na ten jeden
konkretny dzień była mu naprawdę bardzo potrzebna.
Wyłączając budzik o 05:30 rano czuł
się naprawdę paskudnie. Przetarłszy zaspane powieki wierzchami dłoni ledwo co
zwlókł się z łóżka, a kiedy wówczas spojrzał na zegarek ponownie dostrzegł, że
od obudzenia się do momentu wstania minęło już prawie 15 minut. Musiał się
śpieszyć, by się nie spóźnić. Autobusy tak wcześnie jeździły, a on tak bardzo
lubił sobie pospać…
Szybkie śniadanie, prysznic dla
ożywienia się, wyszperanie z garderoby w miarę dobrych ciuchów, które mogłyby
nadać się na późniejsze wyjście… Ubierając się stanął przed lustrem. Krytycznie
zlustrował swoją sylwetkę tak, jakby zrobił to Wu Fan i westchnął. Nie umiał
sam się ubrać na tyle dobrze, by komuś zaimponować, ale nie miał też czasu na
to, żeby eksperymentować. Eh, gdyby pomyślał o tym wcześniej… Dlatego też
postanowił zostać w tych zwykłych, jasnych spodniach z dżinsu, białym
podkoszulku i ciemno szarym, luźnym swetrze. Mając nadzieję, że to w czymś
pomoże zawiesił sobie na szyi metalowy nieśmiertelnik, a potem błyskawicznie
spakował się do pracy.
Ledwo zdążył na autobus, bo kiedy
ten już odjeżdżał z przystanku Yi Xing dosłownie w ostatniej sekundzie wpadł do
środka przez zamykające się drzwi ruszającego pojazdu. Dysząc ciężko,
narażony na zaskoczone spojrzenia innych pasażerów zajął jakieś wolne miejsce
przy oknie. Na dworze było już naprawdę zimno, a tu… tu było dosyć ciepło,
przez co na szybach pojawiała się para. Kelner bez namysłu rysował szlaczki palcem na szybie powoli
składające się w jakieś napisy. Dopiero po chwili zorientował się, że
napis, jaki udało mu się wykonać oznaczał po prostu „Lu Han”. Aż kaszlnął
zaskoczony i całym rękawem ciepłego płaszcza starł dzieło, jednocześnie odsłaniając
widok na mijaną okolicę.
Z miejsca, w którym wysiadał z
autobusu nie miał daleko do pracy. Właściwie tylko kilkanaście kroków. Zawsze
przychodził najwcześniej dlatego, że kolejny autobus przywiózłby go już dużo po
godzinie rozpoczęcia roboty. Dzięki temu dostał na szczęście klucz i miał
możliwość wejścia do lokalu przed wszystkimi. Automatycznie okrążał uliczkę, by
dostać się do środka tylnymi drzwiami, więc nie zauważył, że drzwi i okna od
frontu nie były zasłonięte roletą antywłamaniową.
***
Wu Fan przygryzł nieznacznie wargę
i miał szczerą nadzieję, że chłopak stojący naprzeciwko niego nie był w stanie
tego dostrzec.
- Jeśli przyszedłeś po to, co
zabrałem z domu Lu Han’a to wiedz, że już dawno tego nie mam – mruknął pod
nosem Tao ani na sekundę nie spuszczając swego przeszywającego wzroku z nieco
jakby sparaliżowanego blondyna, którego sam nie do końca spodziewał się w tym
miejscu zobaczyć. On natomiast jedynie prychnął pod nosem nagle sprawiając wrażenie
całkowicie wyluzowanego. Złudzenie.
- Nawet nie obchodzi mnie co z tym
wszystkim zrobiłeś…
- Sprzedałem i kupiłem jedzenie . –
Tao przerywając mu wywrócił nieznacznie oczami.
Odruchowo zerknął za siebie, jakby
sprawdzając czy w drodze ewentualności ma jakąś drogę ucieczki. Miał, cała
klatka schodowa była wolna. Nie czuł skruchy po ewidentnej kradzieży. Jednak
wolałby uniknąć tego, co rozegrało się kilka dni wcześniej, kiedy to spotkał
się z tym eleganckim biznesmanem pierwszy raz.
Głośne westchnięcie rozległo się w
całkowitej ciszy, która po zakończonych słowach czarnowłosego zapanowała na
klatce.
- A ty co? Na piknik tu
przyszedłeś? – parsknął zaraz Tao wskazując palcem na reklamówkę pełną pysznych
bułek i pączków z niedalekiej piekarni. – Idealne miejsce na takie wypady.
Uważaj na szczury, wpierdolą co do okruszka…
- Zamknij się – przerwał mu
Blondyn wyraźnie niezadowolony z tonu z jakim odnosił się do niego młodszy
chłopak. Wyciągnąwszy reklamówkę przed siebie spojrzał na niego znacząco. –
Przyniosłem to dla Ciebie...
Aż skrzywił się, kiedy śmiech
wyrostka zahuczał echem po pustym budynku.
- Przyszedłeś tu, żeby dać mi
żarcie?
- Zamknij pysk, brudna szmato i
bierz to, zanim stracę cierpliwość.
- Bo co? – wredny uśmieszek nie
schodził z ust Zitao, kiedy ten opierając się o belkę nośną drugą ręką trzymał
się za brzuch, jakby właśnie przed chwilą śmiał się tak bardzo, że rozbolały go
wnętrzności.
- Bo panowie w mundurach dowiedzą
się gdzie mieszkasz i w końcu skoszą Cię do pierdla.
- Straszysz mnie policją? –
uśmiech z twarzy młodszego zniknął. Może i mało przeżył w swoim krótkim życiu…
ale trochę już na koncie miał i nie za bardzo uśmiechało mu się zostać
zamkniętym. Oj, nie.
Wu Fan jedynie uśmiechnął się
nieznacznie i przestąpił z nogi na nogę. Poczuł satysfakcję, kiedy tą jedną
małą groźbą doprowadził Tao do pozbycia się pewności siebie w całkiem sporym
stopniu. Teraz ten czarnowłosy szczyl wyglądał jak przestraszony dzieciak
mający nadzieję, że postawą nadrobi rodzący się wewnątrz strach. W końcu nawet
najgorsi przestępcy bali się policji. Nie chcieli zostać zamknięci.
- Dwie bułki i jeden pączek są
moje. Ewentualnie mogę odstąpić jedną bułkę, choć przyznam, że jestem głodny.
Twój brat pewnie też.
Skąd on wie…? – przemknęło przez
głowę naprawdę zdziwionego w tym momencie Chińczyka, a przy tym zrobiło mu się aż słabo. Nie potrafił zrozumieć
jakim cudem Fan dowiedział się o tym, że ma młodszego brata. Przecież on nigdzie
stąd nie wychodził, nie wychylał nawet nosa przez zabite deskami okna… Ale
skoro on wiedział, to mu siało mu o coś chodzić. Na pewno nie na darmo szukał
informacji na ich temat. Z lekkim wahaniem wyciągnął rękę w stronę reklamówki z
jedzeniem, a potem jednym szarpnięciem wyrwał ją z dłoni blondyna. Wzrokiem
tylko przemknął po zadbanych, długich palcach, a potem odwrócił się na pięcie i
zaczął zbiegać po schodach w dół.
Wu Fan nie musiał się długo
zastanawiać. Pobiegł od razu za nim. Po pierwsze z ciekawości, a po drugie
dlatego, że w reklamówce ciągle było jego własne śniadanie. Nie chciałby
chodzić głodny tego dnia.
Długie nogi czarnowłosego
Chińczyka sprawiały, że ten przeskakiwał stopnie w zastraszającym tempie. Wu
nie był gorszy, a nawet miał dłuższe
nogi, więc z łatwością udawało mu się go dogonić, zeskakiwać za nim ze schodów
jak jakiś cień, uważnie obserwować każdy ruch i swoje śniadanie tak, jakby
zaraz miało zniknąć i już nigdy się nie pojawić zostawiając go głodnego do
końca życia. Mijali kolejne piętra, w końcu zauważył, że minęli już główne
wejście na klatkę schodową i zbiegali w dół przez kolejne wyrwane z zawiasów
drzwi. Wyglądało na to, że mieszkańcy zrobili sobie lokum w piwnicach bloku. W
końcu to było chyba najlepsze rozwiązanie. Bo choć od ziemi ciągnął chłód, to
nie musieli się martwić targającym wiatrem. Tao zatrzymał się przy niedużych
drewnianych drzwiach prowadzących do czyjejś niegdysiejszej piwnicy, którą przywłaszczyli
sobie bezdomni. Odwrócił się w stronę Wu sprawdzając czy pobiegł za nim aż tu. Blondyn zatrzymując się tuż za nim
rozejrzał się wokół z uwagą. Było ciemno, na sto procent nie było też prądu,
żeby oświetlić chłodne pomieszczenia. Ogromne pajęczyny w kątach niskiego
sufitu oświetlane były jedynie malutkimi wiązkami światła dostającymi się do
piwnic przez nieduże okienka pod sufitem, których szkło pomalowane było na
czarno. Niestety okienka były już stare i popękane, więc słońce dawało radę się
tu wedrzeć razem z podmuchami wiatru. Spojrzał pod nogi. Posadzka z kamienia
pokryta warstewką piachu i brudu nie wyglądała zbyt przyjemnie. Zaraz obok
drzwi, przy których stali zobaczył drugie drzwi, lecz uchylone. Zdążył tylko
zerknąć na nie, zanim chłopak nacisnął klamkę i swoim chrapliwym głosem
ponaglił go do wejścia do środka.
Nie miał teraz możliwości odwrotu.
Odetchnął głęboko i postanowił wejść do ciemnej piwnicy wcześniej odgrodzonej
drewnianymi drzwiami. Dopiero, kiedy przekroczył próg dostrzegł w dosyć długim,
wąskim pomieszczeniu na samym końcu małą świeczkę rzucającą tańczące promyki na
zawiniętą w brązowy koc kulkę leżącą na starym materacu wśród mnóstwa szmat,
ubrań, prześcieradeł i nawet resztek styropianu walającego się wokół. Kulka
słysząc dźwięk zamykających się za Wu drzwi poruszyła się, a zza brązowego,
poplamionego czymś koca wychyliła się główka chłopca.
Wu Fan nie widział zbyt dobrze w
tak głębokim mroku, ale wydawało mu się, że chłopiec może mieć około 6 lat. W
tej myśli utwierdził go zaraz głos dzieciaka: delikatny i piskliwy.
- Zitao… Baozi chyba umiera…
Podczas gdy blondyn stał niepewnie
wpatrując się z daleka w leżącego na odpadkach chłopca Tao po prostu przemknął obok niego i szybkim krokiem podszedł do brata.
Kucnąwszy przy chłopcu Tao złapał
za róg koca i podniósł go, odsłaniając wszystko, co się pod nim znajdowało.
Jego brat ubrany w wielki, stary sweter wygrzebany pewnie z jakiegoś kosza dla
ubogich siedział teraz po turecku i zmartwiony wpatrywał się w dużego owczarka
leżącego obok z podkulonym ogonem.
Minęła chwila, nim biznesmen
postanowił podejść nieco bliżej. Ostrożnie stawiał kroki, jakby bojąc się, że
nadepnie na coś nieprzyjemnego takiego jak psie odchody, jakiegoś szczura albo
jeszcze coś gorszego. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło, a on podchodząc
na stosowną odległość niepewnie oparł się plecami o ścianę, by móc przyglądać
się całej sytuacji całkowicie biernie.
Zitao odłożył reklamówkę z bułkami
i pączkami na bok, by następnie pochylić się nad psem gładząc go nieznacznie po
brzuchu. Wyłapanie wzrokiem jego długich, brudnych palców przemykających gładko
między gęstą sierścią psa nie było trudne i właśnie to pierwsze zabrało dla
siebie uwagę gościa.
- Ziwei, Baozi jest już stary,
masz rację, zdycha.
Wu przełknął głośno ślinę.
- Ale tam gdzie pójdzie będzie mu
lepiej, p-prawda, braciszku…?
- Oczywiście, kochanie, o to się
nie martw.
Chłopiec uśmiechnął się
nieznacznie. Łatwo było dostrzec uderzające podobieństwo pomiędzy nim a Tao.
Obaj mieli identyczne nosy i tak jakby… podkrążone oczy. Obaj wyglądali, jakby
nie spali od tygodnia. Jedynie młodszy brat Zitao miał usta nieco większe,
pełniejsze. Jego ciemne oczy ukryte pod przydługawą czarną grzywką opadającą na
twarz prześlizgnęły się szybko po reklamówce z jedzeniem, a potem zatrzymały
się na stojącym pod ścianą blondynie, którego na samą tego świadomość przeszedł
niekontrolowany dreszcz.
Oczy tego dzieciaka… wydawały mu
się takie puste, pozbawione jakichkolwiek uczuć. Podczas, gdy w jego starszym
bracie ciągle dostrzegał wolę walki i jego różne, niesamowite humorki tutaj
widział tylko pustkę. I ta pustka go przerażała. Po raz kolejny przełknął
ślinę, jednak tym razem postarał się, by nie było to już tak słyszalne.
- Oh, Ziwei, to jest Wu Fan. Mój
kolega – zaczął nagle chłopak zauważając, że dwóch otaczających go osobników
mierzy się wzrokiem. – Przyniósł dla nas
śniadanie.
Dopiero wtedy blondyn został uwolniony
z pułapki oczu dziecka, bo chłopiec na sam dźwięk słowa „śniadanie”
automatycznie się ożywił.
Podszedł nieco bliżej siedzących
na materacu braci. Nie pytał, czy może usiąść obok nich i po prostu to zrobił,
byle z dala od zdychającego psa. Sięgnął po reklamówkę z jedzeniem i wyjął z
niej pączka postanawiając osobiście wręczyć go wygłodniałemu chłopcu. Jego
małe, łapczywe dłonie natychmiast złapały za polany słodkim lukrem wypiek, a on
wbił w niego swoje mleczaki, których lekki ubytek Fan zdążył w międzyczasie
zauważyć.
Kolejnego pączka podał Tao.
Dziwnie ucieszył się w sercu, kiedy młodszy nie zmierzył go pogardliwie, a
jedynie wziął wypiek i sam zaczął jeść go powoli. Nie wiedzieć czemu Wu krajało
się serce, gdy patrzył jak oni jedzą. Nie dlatego, że byli brudni i pchali
wszystkie zarazki z rąk do ust. Raczej dlatego, że wyglądali jakby jedzenie sprawiało
im tak niesamowitą przyjemność, a jakby nie mogli doznawać jej codziennie. A
co, jeśli faktycznie nie mogli? Przez myśl przeszło mu co w takim razie stało
się z pieniędzmi, które Tao za ukradzione z domu Lu Han’a rzeczy podobno wydał
na jedzenie. Postanowił jednak o to nie pytać.
Wszyscy trzej jedli w milczeniu.
Ciszę wokół przerywało jedynie ciamkanie małego Wei oraz chrapliwe oddychanie
psa leżącego częściowo pod kocem, który w miarę możliwości ogrzewał jego
wymarznięte ciało. Co jak co, ale było naprawdę zimno. Nawet tutaj.
- Ilu was tu mieszka? – zapytał
nagle Wu Fan, gdy skończył swojego
pączka i oblizywał czyste palce ze słodkiego lukru.
Przez chwilę odpowiadała mu
jedynie cisza i to nieco denerwujące jedzenie dzieciaka, ale nie zrażał się.
Czekał.
- Czterech – powiedział w końcu
Tao. Nie odrywał wzroku od jedzenia, lecz zwolnił nieco jego pochłanianie.
Wyglądało na to, że po prostu nad czymś rozmyślał. Wu za to wolał nie
przerywać.
- Wy i tych dwóch starszych?
- Mhm…
- Musicie się stąd wynieść.
Czarnowłosy uniósł na niego wzrok
błyskawicznie, a mężczyźnie wydawało się, że zaraz prychnie tak, że cała
zawartość jego ust wyląduje mu na twarzy.
- Nie ma mowy! – krzyknął, jednak
dopiero wtedy, kiedy połknął.
- Słuchaj, to nie jest mój kaprys –
zaczął spokojnie biznesman. – Podobno ten budynek przeznaczony jest do
rozbiórki.
- Ale to jest nasz jedyny dom…! –
zawtórował mu Wei, na co Wu aż podskoczył w miejscu.
- Nikt nam nie powiedział, że mają
burzyć ten budynek, więc się stąd nie ruszymy!
- Właśnie, nikt wam nie
powiedział, więc ja to robię…
Tao zerwał się na równe nogi. To,
że zaczął górować nad blondynem zdecydowanie tamtemu nie przypadło do gustu.
Już sekundę potem obaj stali przed sobą. Twarzą w twarz.
- I tylko po to tu przyszedłeś? –
wysyczał Tao przez zaciśnięte zęby.
Ogromna ochota splunięcia
intruzowi w twarz chodziła po głowie bezdomnego, lecz zdusił ją w sobie
wiedząc, że to mogłoby się źle skończyć. Oddychając głęboko zszokowany i
jednocześnie wściekły wpatrywał się zawzięcie w mężczyznę. Nigdy nie robił tego
tak dokładnie jak wcześniej. To było aż… niezręczne.
- Nie. Przyszedłem tu po to, by z
dobrego serca nakarmić dwie zawszone sieroty.
To był cios prosto w serce. Tao
nie poruszył się, a Wu Fan jedynie posłał mu okropny uśmiech przypominający
uśmiech psychopatycznego mordercy po dokonaniu zbrodni, odwrócił się i ruszył w
stronę drewnianych drzwi, przez które mógł wydostać się z pomieszczenia.
Ostrzegł ich. Tylko to przecież miał dziś na celu…
***
Co zrobić?! Co zrobić?!
Yi Xing wybiegł przed lokal
wpatrując się tępo w zegarek w swoim telefonie. Był przerażony, zszokowany i
jednocześnie załamany, bo kiedy wszedł do kawiarni wszystko wyglądało dobrze.
Wszystko wyglądało dobrze do momentu, w którym nie zauważył rozwalonej kasy, a
potem nie znalazł żadnych pieniędzy, które były tam przecież zawsze.
Telefon trząsł mu się w dłoni.
Co teraz powiem szefowi?!
Nie rozumiał… To była tylko jedna
noc bez rolet antywłamaniowych, a wystarczyło. Zapomniał je opuścić, kiedy
poprzedniego dnia wychodził z pracy ze swoim przyjacielem. Teraz mógł
przypłacić to własną posadą.
Oddychał szybko kręcąc się w kółko
i próbując zrozumieć w jaki sposób ktoś dostał się do środka, rozwalił kasę,
przeczesał wszystkie skrytki i wyszedł ze wszystkimi pieniędzmi.
Nie… nie było na to czasu. Zadzwonił
na policję już drugi raz. Zapomniał, że zrobił to kilka minut wcześniej, gdy
zobaczył kasę. Nie pamiętał takich rzeczy. Kobieta po drugiej stronie kazała mu
się uspokoić i zaczekać, ale on nie mógł czekać. Nie mógł stać bezczynnie i
patrzeć, jak traci pracę przez własną głupotę i tego złodzieja! Tego niesamowicie sprytnego głupka! Tego…
- ZITAO!