Pairing: Kaisoo
Uwagi: Nie widzę tu ograniczeń wiekowych, a jeśli chodzi o samego fica... Jest tysiąc razy inny od moich pozostałych. Pierwszy raz napisałam coś takiego. I to jest... dziwne. Kończąc tego fica poczułam się tak samo zmindfuckowana jak po obejrzeniu filmu "Seth et Holth" z hide (X-JAPAN) i Tusk'iem (ZI:KILL).
W każdym razie zapraszam do czytania i komentowania! <3
W każdym razie zapraszam do czytania i komentowania! <3
Marry The Night
Sufit w tym momencie był naprawdę
najciekawszym elementem całego pogrążonego w ciemności pokoju. Przez otwarte
okno do środka wdzierały się słabe promienie księżyca i zostawiały nad głową
leżącego w łóżku Kyungsoo srebrne smugi. Te natomiast z łatwością przykuwały jego uwagę
tak bardzo ostatnimi czasy rozpraszaną przez mnóstwo różnorakich czynników.
Lekki podmuch wiatru wleciał do
pokoju sprawiając, że nie do końca okryty kołdrą chłopak zadrżał nieznacznie
tak samo jak ułożony na biurku przy oknie stos kartek zapisanych jego własnym
koślawym pismem. Co wieczór zapisywał jedną taką kartkę i ustawiał ją na stosie
tych już gotowych. Nie były to zwykłe bazgroły. Każdego dnia przed snem
zapisywał na białym papierze po jednym krótkim tekście. Mogły to być wiersze,
mogły to być teksty piosenek pozbawione jeszcze swoich własnych unikatowych
melodii… mogło to być praktycznie wszystko. Wszystko, co się rymowało, a co
pozwalało Kyungsoo zasnąć z myślą o tym, że zrobił to, co do niego należało.
Tym razem nie napisał nic.
Dlatego od kilku godzin leżał na plecach przykryty kołdrą jedynie po pas wpatrując
się w sufit. Jego duże, szeroko otwarte, ale jednocześnie zmęczone oczy wodziły
powoli po srebrzyście oświetlonym sklepieniu nad swoim łóżkiem. Kurczowo
ściskał w długich palcach miękki materiał prześcieradła zaraz przy swoim boku.
Co jakiś czas rozluźniał uścisk, a wtedy swój wzrok na kilka sekund odrywał od
niezwykle interesującego obszaru nad swoją głową po to, by zerknąć w stronę elektronicznego
zegarka stojącego na niewielkiej półce zaraz przy jego głowie. Czas mijał
bardzo powoli. Jak zawsze… Podczas, kiedy w jego własnym świecie mijały wieki
to tutaj, na ziemi, gdzieś gdzie skazany był żyć mijały ledwo minuty. Minuty
coraz bardziej oddalające go od chwili oddania się w objęcia Morfeusza. Bardzo
powoli zbliżał się czas, w którym elektroniczny zegarek odsłoni swoją tak znienawidzoną
przez ludzi funkcję. Przy kolejnym zerknięciu na zegarek do głowy leżącego
doszło, że pozostała mu już tylko godzina snu. Godzina, której i tak nie był w
stanie wykorzystać.
Ostrożnie podniósł się do siadu i
wsunął powoli dłoń, którą do tej pory ściskał prześcieradło, we własne włosy.
Długimi palcami przeczesywał ciemne kosmyki, przepuszczał je przez nie,
roztrzepywał nieznacznie, jakby to miało dać mu chwilę relaksu, odpoczynku,
jakiego nie mógł zaznać nie śpiąc. Zmęczonym wzrokiem omiótł powoli własne
okryte pościelą nogi, następnie równo postawione na dywaniku przy łóżku kapcie,
jeszcze później leżący na krześle, idealnie złożony szkolny mundurek.
Wysunąwszy dłoń z włosów jej wierzchem przetarł sobie powieki postanawiając
wstać. I tak nie było szans na to, by teraz jeszcze zasnął.
Wsunięcie na stopy starych,
rozklejających się, niebieskich kapci było pierwszą częścią rytuału wstawania z
łóżka, który odbywał się zawsze w okolicach piątej rano, kiedy jeszcze było
ciemno. Kolejną częścią było zamknięcie okna. Bez zapalenia małej lampki na
biurku nie byłby w stanie funkcjonować. Ostre promienie sztucznego światła
najpierw raziły w oczy, jednak z każdą chwilą Kyungsoo przyzwyczajał się do
tego bardziej i już po kilku minutach bezczynnego stania przy biurku ze
spojrzeniem wlepionym w stos kartek mógł już udać się do kuchni na śniadanie.
Kiedyś bardzo lubił gotować.
Zwykłe tosty spod jego ręki smakowały jak kosztujące fortunę śniadanie w
drogich hotelach. Jajecznica nabierała szlachetnego smaku, każda przyprawa z
lekkiego dodatku stawała się czymś, co potrafiło diametralnie zmienić wszystko.
Często zapraszał znajomych na obiady, podczas których popisywał się swoimi
niesamowitymi umiejętnościami, nigdy nikomu nie zdradzał swoich przepisów, a te
gromadził w sporym zeszycie ukrywanym pod meblami w kuchni. Był lekko
przewrażliwiony na punkcie tego, że ktoś mógłby odkryć tajemnicę smaku jego
popisowych potraw. Ale to było kiedyś. Teraz wchodząc do kuchni nawet nie
sprawdzał, czy jego pokryty kilkuletnią warstwą kurzu zeszyt ciągle leży pod szafką
z garnkami. Od razu kierował się do lodówki wcześniej zapalając światło. Tam od
dłuższego czasu było tylko i wyłącznie mleko. Zawsze świeże, to prawda. Ale nic
więcej…
Wyjąwszy mleko postawił je na
ubrudzonym jakimś zaschniętym ketchupem blacie. Drapiąc się lekko po nagim
udzie zaczął szukać na suszarce do naczyń czystej miski. Znalazł ją za blachą
do pieczenia rzuconą niedbale na suszarkę jakiś tydzień temu.
Miał już mleko, miskę… brakowało
najważniejszego. Płatków.
- Gdzie schowałeś płatki…? –
zapytał nagle dosyć głośno.
Odpowiedziała mu całkowita cisza.
Kyungsoo delikatnie marszcząc brwi odszedł od kuchennego blatu palcem sunąc po
jego ubrudzonej krawędzi. Spojrzał w stronę niewielkiej spiżarki naprzeciwko
lodówki. Chwilę czasu zajęło mu nim postanowił do niej podejść i ją otworzyć.
Kiedy to zrobił ledwo uchronił tysiące słoików z ogórkami i innymi warzywami
przed upadkiem i potłuczeniem się o brudne kafelki. Ostatni słoik niemalże zawisł w
powietrzu. Ale kiedy odkładał go na miejsce dostrzegł paczkę upragnionych przez
siebie płatków. Ostrożnie wyjął ją spomiędzy słoików, zamknął spiżarkę i wrócił
do blatu. Zębami rozerwał karton zawierający w sobie mnóstwo czekoladowych
muszelek.
- Następnym razem jak skończy się
jedna paczka, to od razu wyjmij drugą, żebym potem nie szukał. Prawie zostałem
zabity przez spadające słoiki. Powinieneś kiedyś tam posprzątać… mówiłem ci to
już tysiące razy… - wzdychając cicho wsypał muszelki do miski i zalał je
mlekiem. Znalezienie łyżki nie było już takie trudne. Wszystkie czyste
znajdowały się w szufladzie. Czasem miał wrażenie, że naczynia były jedynymi
czystymi rzeczami w tej kuchni.
***
Zatrzymał się przy jednej z ławek
na samym środku sporego parku dzielącego jego stare liceum od liceum, do
którego chodziła niegdyś spora część jego znajomych. Zawsze spotykali się tutaj
na długich przerwach i wtedy, kiedy mieli wolne lekcje. Siadali na ławce,
wyjmowali kanapki i komentując wygląd każdej przechodzącej obok dziewczyny spędzali
mile czas.
Usiadł na kilka dni temu
pomalowanych deskach wysłużonej już ławki, postawił plecak obok siebie i
oparłszy się ciężko o oparcie od razu skierował swój wzrok w stronę liceum, skąd
jego znajomi zawsze przychodzili. To znaczy przychodzili, ale kiedy
jeszcze chodzili do szkoły. Od czasu, w którym Kyungsoo i jego rówieśnicy
skończyli edukację w tych miejscach minęło już bowiem kilka lat. A dokładniej 3
długie lata.
Zerknął na zegarek, który zwykł
nosić na lewym nadgarstku i westchnął cicho. Zbliżała się godzina ósma. Moment,
w którym on powinien już podnosić się z miejsca i iść samotnie w stronę swojej
szkoły podczas gdy pozostali kierowali się do tej po drugiej stronie parku.
Minuty mijały bardzo powoli, natomiast on nie ruszał się z miejsca. Długimi
palcami wybijał rytm na swoim szczupłym udzie co jakiś czas obserwując ze
słabym uśmiechem śpieszącą się do szkół młodzież. Jedni w żółtych mundurkach,
drudzy w takich samych jak ten, który Kyungsoo miał na sobie, w granatowych,
eleganckich uniformach. Prezentowali się bardzo poważnie, jak z naprawdę dobrej
szkoły. Szkoda tylko, że tamta szkoła była najgorszą w mieście.
Dźwięk dzwonków z obu stron
zakomunikował chłopakowi, że czas na lekcje. Podnosząc się z ławki złapał za
swój pełen książek plecak i z lekkim trudem zarzucił go na ramię. W momencie
kiedy zwrócił się w odpowiednim dla siebie kierunku coś kazało mu się
zatrzymać. Stać w bezruchu i patrzeć przed siebie. Znowu na jego dużych,
pełnych ustach pojawił się słaby uśmiech.
- Nie mogę… - szepnął sam do
siebie, by następnie spuścić wzrok i wbić go we własne, stare już i rozchodzone
buty będące częścią szkolnego mundurka. Przełknął głośno ślinę. – Znowu mnie
nie powstrzymałeś…
***
Cisza panująca przed salą do
zajęć wokalnych była dosłownie miodem dla uszu. Była miejscem, gdzie zmęczony
Kyungsoo zawsze znajdywał sposób by odpocząć. Nawet kiedy zza drzwi
wydobywały się melodie grane na pianinie albo czyjeś głosy, jemu i tak wydawało
się, że wokół jest tylko cisza i on sam.
Czekał na swoje zajęcia. Zwykł
przychodzić nieco wcześniej, a dokładniej 2 godziny przed nimi, by wyciszyć się
i nieco odpocząć z dala od własnego okropnego domu, zatłoczonych ulic, dziwnie
wpatrzonych w niego ludzi. 2 godziny czekania na zajęcia, 2 godziny samych
zajęć… to był czas, który codziennie wykorzystywał właśnie w ten sposób. Poza
weekendami, kiedy nauczyciel zwyczajnie nie miał możliwości zajęcia się 21
letnim chłopakiem, który żył we własnym świecie i który mówiąc do siebie zawsze
karcił się, że przy tak pięknej muzyce umie tylko śpiewać, a nie tańczyć.
To miały być jego ostatnie
zajęcia właśnie przed weekendem. Potem musiał znaleźć sobie inny sposób na
zajęcie własnego umysłu, by przetrwać do poniedziałku i cały rytuał
niezmieniający się od kilku lat nawet w okresie wakacyjnym powtórzyć po raz
tysięczny. I choć wydawało mu się, że mijają mu wieki na czekaniu, to w końcu
drzwi otworzyły się i z nieco wygłuszonej sali wyszła niska, może 7 letnia
dziewczynka o pięknej, dziecięcej buzi. Kyungsoo uśmiechnął się na jej widok i
mruknął ciche „cześć”. Widywał ją w każde poniedziałki, środy i piątki. Była
stałą uczennicą Pana Lee, który uczył śpiewu ich oboje. Dziewczynka na widok siedzącego na krześle
przy drzwiach dużo starszego od siebie chłopaka uśmiechnęła się promiennie i
zatrzymała się, by zaraz podejść nieco bliżej.
- Jak się dzisiaj czujesz, oppa? –
zapytała przekrzywiając głowę nieznacznie, przy czym jeden z jej dwóch kucyków
upiętych po bokach lekko połaskotał ją w ramię.
Nie musiała długo czekać na
odpowiedź. Starszy prostując się na krześle przybrał naprawdę zacięty, ale i
dosyć wesoły wyraz twarzy i uniósł pięść lekko ku górze w charakterystycznym
geście.
- Dobrze, hwaiting!
Dziewczynka automatycznie
zachichotała i małą dłonią potarła swój okrągły, rumiany policzek.
- A Jongin oppa?
Kyungso odruchowo spojrzał na
ułamek sekundy w bok, gdzie znajdowała się tylko pomalowana na brzoskwiniowy
kolor ściana i powieszony na niej obraz słoneczników. Uśmiech nie schodził mu z
twarzy.
- Jongin-ah też. Ale nie stój już tak, Hyomin, leć na dół.
Mama pewnie na ciebie czeka. – to mówiąc podniósł się z krzesła i lekko
poklepał ją otwartą dłonią po głowie. Dziewczynka ciągle rozpromieniona jedynie
posłała mu szeroki uśmiech prezentujący lekki brak dolnej jedynki, a potem
głośno wołając „bye bye” uciekła po schodach w stronę wyjścia z budynku szkoły
muzycznej.
Chłopak już dłużej nie zwlekał z
wejściem do sali. Było to nieduże pomieszczenie, w którym większość miejsca
zajmowało pianino i inne instrumenty takie jak gitara czy keyboard. Czuł się tu
jak w domu. Nawet lepiej. Pan Lee jak zwykle początkowo nawet nie zwrócił uwagi
na wejście swojego ucznia. Siedząc przy pianinie przerzucał jakieś kartki w
rękach, jakby czegoś szukał. Czegoś naprawdę ważnego. Tak przynajmniej można
było wywnioskować po jego zaciętym wyrazie twarzy. Kyungsoo nie chcąc mu
przeszkadzać jedynie usiadł sobie na niewielkim krześle bez oparcia zaraz przy
pianinie i zaczął standardowo rozglądać się wokół, palcami wystukując rytm na
własnym kolanie.
- Ćśśś… - szepnął nagle
przyciskając sobie palec do ust, na co wyrwany z zamyślenia Lee zareagował
naprawdę szybko.
- Mówiłeś coś, Do?
Szybko oderwał palec od swoich
ust i pokręcił energicznie głową teraz całą swoją uwagę skupiając na
nauczycielu śpiewu. Ten natomiast kolejny raz w ciszy przerzucił masę kartek i
w końcu znajdując to, czego najwyraźniej szukał, uśmiechnął się lekko, co na
jego twarzy było dosyć rzadkim widokiem. Pan Lee był bardzo wymagającym
nauczycielem. Niesamowitym muzykiem, multiinstrumentalistą, miał słuch
absolutny.
- Trzymaj to. – W jednej chwili
wepchnął w drobne dłonie Kyungsoo pliczek kilku kartek, na których widniało
mnóstwo nut oznaczających linię melodyczną całego utworu. – Dasz sobie radę z
nutami?
Nie zastanawiając się chłopak
pokiwał głową. Co jak co, ale nuty nigdy nie sprawiały mu problemów. Muzyka
była mu bliska od zawsze. Z zaciekawieniem przerzucał kartki śledząc nuty i już
układając sobie w głowie odpowiednią melodię. Kiedy wrócił do pierwszej strony
postanowił sprawdzić tytuł utworu.
- „Marry The Night”… - powtórzył na
głos i lekko zmarszczył brwi. Już to gdzieś kiedyś słyszał. Nie piosenkę… te
słowa.
- Tak. Dosyć znana piosenka.
Przynajmniej tak mi się wydaje. Leci ostatnio wszędzie. W radio, w telewizji… - pan Lee zaczął, układając kopię kartek na podstawce pod nuty wbudowanej w klapę
od pianina. – Miałem ci dać dzisiaj „What a wonderful World”, ale jak przyszła
Hyomin to to nuciła. I stwierdziłem, że będzie dla Ciebie idealne. Co ty na to?
- I’m gonna marry the night…?
- Dokładnie tak, Do Kyungsoo.
Przewracane w palcach kartki
szeleściły cicho, kiedy chłopak po raz kolejny powtarzał sobie melodię w
myślach. A za każdym razem, kiedy zaczynał się refren… w jego głowie
rozbrzmiewało ciche do it.
***
Głośne trzaśnięcie starymi
drzwiami do mieszkania Kyungsoo oznajmiło jego przybycie. Oznajmiło je pustemu
mieszkaniu, bo od dawna żył on tutaj sam. Całkowicie sam, w swoim małym świecie
pełnym muzyki i cichych szeptów.
Wchodząc do środka nawet nie
zatrzymał się, by zdjąć z siebie buty, czy chociażby zrzucić marynarkę
szkolnego mundurka i zawiesić ją na wieszaku. Szedł przed siebie z drogą
zasłoniętą nutami do nowej piosenki, potykał się o rozrzucone po podłodze buty,
których w sumie już od dawna na sobie nie miał. W jednym momencie niemalże uderzył
czołem w ścianę, kiedy zamiast skręcić do swojego pokoju po prostu ciągle brnął
dalej bez względu na to, czy przed nim był jeszcze przedpokój czy już nie.
Szybko jednak zmienił kierunek swojej wędrówki i zaszedł prosto do salonu,
gdzie od razu usiadł ciężko na dużej, starej, skórzanej kanapie przed jakimś
telewizorem sprzed kilkunastu lat. Stara skóra nawet nie wydała z siebie
żadnego dźwięku, gdy dosyć sporej wagu jak na
swoją posturę chłopak na nią opadł.
Nie minęło dużo czasu, a odłożył
piosenkę na kanapę obok siebie i odetchnął głęboko patrząc w stronę niedużego
okna rozpościerającego widoki na miasto z dziesiątego piętra. Miasto nocą… było
naprawdę piękne.
Wyszukał palcami pilota od
telewizora, postanawiając na chwilę uciec od piosenki jakiej zmuszony był nauczyć
się na poniedziałek. Pierwszym programem jaki mu się włączył był standardowy
kanał z wiadomościami. Oparł się wygodnie o oparcie kanapy i przymknął oczy, zaczynając wsłuchiwać się w energiczny głos prezentera.
- … słynące z nocnych imprez
centrum miasta ostatnimi czasy pustoszeje ze względu na…
- Przełącz, błagam…
- … ślub pary odbył się pod osłoną
nocy w bardzo kameralnej…
- Wyłącz.
- … zakończymy dzisiaj wszystko
muzycznym akcentem, na państwa ekranach „Marry the night”…
- Nienawidzę cię! – jego ręka
wystrzeliła po pilot i wyłączyła telewizor jednym szybkim ruchem. Oczy Kyungsoo
nawet się nie otworzyły, kiedy w skromnym salonie zapanowała cisza przesycona lekko
naelektryzowanym przez kineskopowy ekran powietrzem.
Nie rozumiał jednego. Tego, że
serce waliło mu wówczas niesamowicie mocno, a dłoń zaciskająca się na pilocie
była tak silna, że plastikowa obudowa dosłownie pękała pod naciskiem. Na rękach
okrytych materiałem szkolnej marynarki wyczuwał gęsią skórkę. Czuł się tak,
jakby ktoś poraził go prądem i kazał się nie ruszać, udawać martwego pod groźbą
ponownego impulsu. Z tym, że ten ktoś nie istniał, a prąd nie mógł przecież
pojawić się z nikąd.
Dużo czasu minęło nim otworzył
oczy, a kiedy to zrobił wcześniej zapalone w salonie światło było już zgaszone.
Tak, jakby przepaliła się żarówka. Przełknął głośno ślinę, odsunął plecy od
oparcia kanapy i oparł się łokciami o własne kolana, spuszczając głowę. Krew
ciągle pulsowała mu w żyłach, tworząc w tej nieprzeniknionej ciszy jedynie ciche
szumy potrafiące doprowadzić człowieka do szału. Podobno po kilkunastu minutach
w całkowicie wygłuszonym pokoju człowiek zaczyna słyszeć przepływ własnej krwi,
bicie serca zagłusza mu większość innych dźwięków. Podobno można przez to
szybko oszaleć. Kyungsoo czuł się tak, jakby właśnie siedział w takim pokoju.
Z trudem podniósł się na nogi.
- Nie… - szepnął pod nosem gdzieś
w nieprzeniknioną ciemność salonu, po czym odwrócił się na pięcie i po omacku
wyszedł, szukając drzwi do własnej
sypialni.
***
Przekrwione oczy nie należały do
szczegółów, jakie mogły dodać mężczyźnie uroku. Worki pod nimi również.
Zrastające się powoli, niepielęgnowane od dawna brwi dopełniały całości.
Przetarte wilgotną szmatką lustro w łazience pokazywało niestety właśnie takie
odbicie Kyungsoo, który nie śpiąc już drugą noc z rzędu śpiewał. Całą noc.
Zamknięty we własnej sypialni, siedząc pod biurkiem w kompletnych ciemnościach.
Śpiewał, by zagłuszyć zdanie pojawiające się z nikąd. Wszędzie.
Nieco niezdarnym ruchem odkręcił
zimną wodę w kranie i pochylił się nad zlewem, by następnie chlusnąć sobie w
twarz lodowatą wodą, która miała ocucić go po tak wyczerpującej nocy. Kiedy się
prostował, a jego wzrok spoczął na lustrze nie był pewien, czy krople spływające
mu po twarzy były tylko tą lodowatą wodą, czy też letnimi łzami, które czuł,
lecz których obecność była maskowana. Kolejny raz chlusnął sobie wodą w twarz,
następnie oparł się ciężko na wyciągniętych rękach o zlew i zapłakał.
Zwyczajnie, żałośnie zapłakał…
Kiedy to wszystko się stało?
Kiedy jego życie zatrzymało się w miejscu powtarzając wszystkie czynności ze
szkolnych dni tysiące razy mimo upływu czasu? Kiedy minął ten czas?
Do it.
***
-Był moim synem, miał zaledwie 21
lat… Był bardzo wesołym, otwartym chłopcem. W domu nigdy nie sprawiał
problemów. Nauczyciele zawsze go chwalili, dostawał same świetne oceny w szkole,
miał też mnóstwo przyjaciół. Poznałam wszystkich. Tak mi się przynajmniej
wydawało… Kochał śpiewać. Nie wiem kiedy ten czas tak szybko minął, kiedy z
cudownego chłopca zmienił się nie do poznania w zepsuty automat…
*
- Byłem jego nauczycielem śpiewu
przez kilka lat. Dokładnie 5. Kiedy przyszedł do mnie pierwszy raz był naprawdę
wesołym dzieciakiem, pełnym energii. Często po zajęciach przychodzili po niego
znajomi, jednego nawet wpuszczaliśmy na lekcję, bo ćwiczył taniec w naszej
szkole. Bardzo ładnie tańczył. A Kyungsoo bardzo ładnie śpiewał. Żałuję, że nie
dałem mu tej szans, by pojechał na konkurs talentów. Ale z drugiej strony… to
by się źle skończyło…
*
- Chodziłam z nim do klasy.
Kiedyś… bardzo mi się podobał. Był naprawdę cudowny. Dużo razy pomagał mi z
matematyką. Kiedy przychodziłam do niego na korepetycje piekliśmy ciasteczka, a
w międzyczasie powtarzaliśmy sinusy. Lubił lukrem na każdym ciasteczku napisać
po jednej literce. Często podświadomie układał je w imię Jongin…
*
- Miałam mieszkanie naprzeciwko
jego mieszkania. Często mijaliśmy się na schodach albo spotykaliśmy się w
windzie. Zawsze mi pomagał, bo dobrze wiedział, że nie mogę dźwigać jakiś
zakupów, a wie Pan… jak promocje, to trzeba brać! Złoty chłopak z niego był,
ale niknął w oczach… Nie sądziłam, że będzie zdolny do zrobienia sobie... czegoś takiego...
*
- Pracował u mnie przez jakiś
rok, może półtora, jako szef kuchni. Pierwszy raz zatrudniłem kogoś tak młodego
na to stanowisko, ale nie żałowałem. Był geniuszem. Wszystko robił z taką
pasją, choć widać po nim było, że chyba nie najłatwiej miał w życiu prywatnym.
Pamiętam, że jak zostałem zmuszony zamknąć restaurację, to w sumie zamknął ją
za mnie… wcześniej demolując całą salę i kradnąc komplet noży.
*
- Kiedyś przychodził tu na cmentarz wieczorami. Sprzedawałam mu znicze za pół ceny. Swego czasu grób Kim Jongin'a był najlepiej utrzymanym i zadbanym grobem w okolicy.
***
„Zalałem Twoje łoże czerwienią
Patrząc jak Twe oczy się mienią
Czernią...
I ciemna Twej dłoni
Skóra niech mnie chroni...
Jak chroniłeś.
Poślubiłem noc. Tak jak prosiłeś."