4 grudnia 2012

Marry The Night


Pairing: Kaisoo
Uwagi: Nie widzę tu ograniczeń wiekowych, a jeśli chodzi o samego fica... Jest tysiąc razy inny od moich pozostałych. Pierwszy raz napisałam coś takiego. I to jest... dziwne. Kończąc tego fica poczułam się tak samo zmindfuckowana jak po obejrzeniu filmu "Seth et Holth" z hide (X-JAPAN) i Tusk'iem (ZI:KILL).
W każdym razie zapraszam do czytania i komentowania! <3

Marry The Night

Sufit w tym momencie był naprawdę najciekawszym elementem całego pogrążonego w ciemności pokoju. Przez otwarte okno do środka wdzierały się słabe promienie księżyca i zostawiały nad głową leżącego w łóżku Kyungsoo srebrne smugi.  Te natomiast z łatwością przykuwały jego uwagę tak bardzo ostatnimi czasy rozpraszaną przez mnóstwo różnorakich czynników.
Lekki podmuch wiatru wleciał do pokoju sprawiając, że nie do końca okryty kołdrą chłopak zadrżał nieznacznie tak samo jak ułożony na biurku przy oknie stos kartek zapisanych jego własnym koślawym pismem. Co wieczór zapisywał jedną taką kartkę i ustawiał ją na stosie tych już gotowych. Nie były to zwykłe bazgroły. Każdego dnia przed snem zapisywał na białym papierze po jednym krótkim tekście. Mogły to być wiersze, mogły to być teksty piosenek pozbawione jeszcze swoich własnych unikatowych melodii… mogło to być praktycznie wszystko. Wszystko, co się rymowało, a co pozwalało Kyungsoo zasnąć z myślą o tym, że zrobił to, co do niego należało.
Tym razem nie napisał nic. Dlatego od kilku godzin leżał na plecach przykryty kołdrą jedynie po pas wpatrując się w sufit. Jego duże, szeroko otwarte, ale jednocześnie zmęczone oczy wodziły powoli po srebrzyście oświetlonym sklepieniu nad swoim łóżkiem. Kurczowo ściskał w długich palcach miękki materiał prześcieradła zaraz przy swoim boku. Co jakiś czas rozluźniał uścisk, a wtedy swój wzrok na kilka sekund odrywał od niezwykle interesującego obszaru nad swoją głową po to, by zerknąć w stronę elektronicznego zegarka stojącego na niewielkiej półce zaraz przy jego głowie. Czas mijał bardzo powoli. Jak zawsze… Podczas, kiedy w jego własnym świecie mijały wieki to tutaj, na ziemi, gdzieś gdzie skazany był żyć mijały ledwo minuty. Minuty coraz bardziej oddalające go od chwili oddania się w objęcia Morfeusza. Bardzo powoli zbliżał się czas, w którym elektroniczny zegarek odsłoni swoją tak znienawidzoną przez ludzi funkcję. Przy kolejnym zerknięciu na zegarek do głowy leżącego doszło, że pozostała mu już tylko godzina snu. Godzina, której i tak nie był w stanie wykorzystać.
Ostrożnie podniósł się do siadu i wsunął powoli dłoń, którą do tej pory ściskał prześcieradło, we własne włosy. Długimi palcami przeczesywał ciemne kosmyki, przepuszczał je przez nie, roztrzepywał nieznacznie, jakby to miało dać mu chwilę relaksu, odpoczynku, jakiego nie mógł zaznać nie śpiąc. Zmęczonym wzrokiem omiótł powoli własne okryte pościelą nogi, następnie równo postawione na dywaniku przy łóżku kapcie, jeszcze później leżący na krześle, idealnie złożony szkolny mundurek. Wysunąwszy dłoń z włosów jej wierzchem przetarł sobie powieki postanawiając wstać. I tak nie było szans na to, by teraz jeszcze zasnął.
Wsunięcie na stopy starych, rozklejających się, niebieskich kapci było pierwszą częścią rytuału wstawania z łóżka, który odbywał się zawsze w okolicach piątej rano, kiedy jeszcze było ciemno. Kolejną częścią było zamknięcie okna. Bez zapalenia małej lampki na biurku nie byłby w stanie funkcjonować. Ostre promienie sztucznego światła najpierw raziły w oczy, jednak z każdą chwilą Kyungsoo przyzwyczajał się do tego bardziej i już po kilku minutach bezczynnego stania przy biurku ze spojrzeniem wlepionym w stos kartek mógł już udać się do kuchni na śniadanie.
Kiedyś bardzo lubił gotować. Zwykłe tosty spod jego ręki smakowały jak kosztujące fortunę śniadanie w drogich hotelach. Jajecznica nabierała szlachetnego smaku, każda przyprawa z lekkiego dodatku stawała się czymś, co potrafiło diametralnie zmienić wszystko. Często zapraszał znajomych na obiady, podczas których popisywał się swoimi niesamowitymi umiejętnościami, nigdy nikomu nie zdradzał swoich przepisów, a te gromadził w sporym zeszycie ukrywanym pod meblami w kuchni. Był lekko przewrażliwiony na punkcie tego, że ktoś mógłby odkryć tajemnicę smaku jego popisowych potraw. Ale to było kiedyś. Teraz wchodząc do kuchni nawet nie sprawdzał, czy jego pokryty kilkuletnią warstwą kurzu zeszyt ciągle leży pod szafką z garnkami. Od razu kierował się do lodówki wcześniej zapalając światło. Tam od dłuższego czasu było tylko i wyłącznie mleko. Zawsze świeże, to prawda. Ale nic więcej…
Wyjąwszy mleko postawił je na ubrudzonym jakimś zaschniętym ketchupem blacie. Drapiąc się lekko po nagim udzie zaczął szukać na suszarce do naczyń czystej miski. Znalazł ją za blachą do pieczenia rzuconą niedbale na suszarkę jakiś tydzień temu.
Miał już mleko, miskę… brakowało najważniejszego. Płatków.
- Gdzie schowałeś płatki…? – zapytał nagle dosyć głośno.
Odpowiedziała mu całkowita cisza. Kyungsoo delikatnie marszcząc brwi odszedł od kuchennego blatu palcem sunąc po jego ubrudzonej krawędzi. Spojrzał w stronę niewielkiej spiżarki naprzeciwko lodówki. Chwilę czasu zajęło mu nim postanowił do niej podejść i ją otworzyć. Kiedy to zrobił ledwo uchronił tysiące słoików z ogórkami i innymi warzywami przed upadkiem i potłuczeniem się o brudne kafelki. Ostatni słoik niemalże zawisł w powietrzu. Ale kiedy odkładał go na miejsce dostrzegł paczkę upragnionych przez siebie płatków. Ostrożnie wyjął ją spomiędzy słoików, zamknął spiżarkę i wrócił do blatu. Zębami rozerwał karton zawierający w sobie mnóstwo czekoladowych muszelek.
- Następnym razem jak skończy się jedna paczka, to od razu wyjmij drugą, żebym potem nie szukał. Prawie zostałem zabity przez spadające słoiki. Powinieneś kiedyś tam posprzątać… mówiłem ci to już tysiące razy… - wzdychając cicho wsypał muszelki do miski i zalał je mlekiem. Znalezienie łyżki nie było już takie trudne. Wszystkie czyste znajdowały się w szufladzie. Czasem miał wrażenie, że naczynia były jedynymi czystymi rzeczami w tej kuchni.

***

Zatrzymał się przy jednej z ławek na samym środku sporego parku dzielącego jego stare liceum od liceum, do którego chodziła niegdyś spora część jego znajomych. Zawsze spotykali się tutaj na długich przerwach i wtedy, kiedy mieli wolne lekcje. Siadali na ławce, wyjmowali kanapki i komentując wygląd każdej przechodzącej obok dziewczyny spędzali mile czas.
Usiadł na kilka dni temu pomalowanych deskach wysłużonej już ławki, postawił plecak obok siebie i oparłszy się ciężko o oparcie od razu skierował swój wzrok w stronę liceum, skąd jego znajomi zawsze przychodzili. To znaczy przychodzili, ale kiedy jeszcze chodzili do szkoły. Od czasu, w którym Kyungsoo i jego rówieśnicy skończyli edukację w tych miejscach minęło już bowiem kilka lat. A dokładniej 3 długie lata.
Zerknął na zegarek, który zwykł nosić na lewym nadgarstku i westchnął cicho. Zbliżała się godzina ósma. Moment, w którym on powinien już podnosić się z miejsca i iść samotnie w stronę swojej szkoły podczas gdy pozostali kierowali się do tej po drugiej stronie parku. Minuty mijały bardzo powoli, natomiast on nie ruszał się z miejsca. Długimi palcami wybijał rytm na swoim szczupłym udzie co jakiś czas obserwując ze słabym uśmiechem śpieszącą się do szkół młodzież. Jedni w żółtych mundurkach, drudzy w takich samych jak ten, który Kyungsoo miał na sobie, w granatowych, eleganckich uniformach. Prezentowali się bardzo poważnie, jak z naprawdę dobrej szkoły. Szkoda tylko, że tamta szkoła była najgorszą w mieście.
Dźwięk dzwonków z obu stron zakomunikował chłopakowi, że czas na lekcje. Podnosząc się z ławki złapał za swój pełen książek plecak i z lekkim trudem zarzucił go na ramię. W momencie kiedy zwrócił się w odpowiednim dla siebie kierunku coś kazało mu się zatrzymać. Stać w bezruchu i patrzeć przed siebie. Znowu na jego dużych, pełnych ustach pojawił się słaby uśmiech.
- Nie mogę… - szepnął sam do siebie, by następnie spuścić wzrok i wbić go we własne, stare już i rozchodzone buty będące częścią szkolnego mundurka. Przełknął głośno ślinę. – Znowu mnie nie powstrzymałeś…

***

Cisza panująca przed salą do zajęć wokalnych była dosłownie miodem dla uszu. Była miejscem, gdzie zmęczony Kyungsoo zawsze znajdywał sposób by odpocząć. Nawet kiedy zza drzwi wydobywały się melodie grane na pianinie albo czyjeś głosy, jemu i tak wydawało się, że wokół jest tylko cisza i on sam.
Czekał na swoje zajęcia. Zwykł przychodzić nieco wcześniej, a dokładniej 2 godziny przed nimi, by wyciszyć się i nieco odpocząć z dala od własnego okropnego domu, zatłoczonych ulic, dziwnie wpatrzonych w niego ludzi. 2 godziny czekania na zajęcia, 2 godziny samych zajęć… to był czas, który codziennie wykorzystywał właśnie w ten sposób. Poza weekendami, kiedy nauczyciel zwyczajnie nie miał możliwości zajęcia się 21 letnim chłopakiem, który żył we własnym świecie i który mówiąc do siebie zawsze karcił się, że przy tak pięknej muzyce umie tylko śpiewać, a nie tańczyć.
To miały być jego ostatnie zajęcia właśnie przed weekendem. Potem musiał znaleźć sobie inny sposób na zajęcie własnego umysłu, by przetrwać do poniedziałku i cały rytuał niezmieniający się od kilku lat nawet w okresie wakacyjnym powtórzyć po raz tysięczny. I choć wydawało mu się, że mijają mu wieki na czekaniu, to w końcu drzwi otworzyły się i z nieco wygłuszonej sali wyszła niska, może 7 letnia dziewczynka o pięknej, dziecięcej buzi. Kyungsoo uśmiechnął się na jej widok i mruknął ciche „cześć”. Widywał ją w każde poniedziałki, środy i piątki. Była stałą uczennicą Pana Lee, który uczył śpiewu ich oboje.  Dziewczynka na widok siedzącego na krześle przy drzwiach dużo starszego od siebie chłopaka uśmiechnęła się promiennie i zatrzymała się, by zaraz podejść nieco bliżej.
- Jak się dzisiaj czujesz, oppa? – zapytała przekrzywiając głowę nieznacznie, przy czym jeden z jej dwóch kucyków upiętych po bokach lekko połaskotał ją w ramię.
Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Starszy prostując się na krześle przybrał naprawdę zacięty, ale i dosyć wesoły wyraz twarzy i uniósł pięść lekko ku górze w charakterystycznym geście.
- Dobrze, hwaiting!
Dziewczynka automatycznie zachichotała i małą dłonią potarła swój okrągły, rumiany policzek.
- A Jongin oppa?
Kyungso odruchowo spojrzał na ułamek sekundy w bok, gdzie znajdowała się tylko pomalowana na brzoskwiniowy kolor ściana i powieszony na niej obraz słoneczników. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Jongin-ah też.  Ale nie stój już tak, Hyomin, leć na dół. Mama pewnie na ciebie czeka. – to mówiąc podniósł się z krzesła i lekko poklepał ją otwartą dłonią po głowie. Dziewczynka ciągle rozpromieniona jedynie posłała mu szeroki uśmiech prezentujący lekki brak dolnej jedynki, a potem głośno wołając „bye bye” uciekła po schodach w stronę wyjścia z budynku szkoły muzycznej.
Chłopak już dłużej nie zwlekał z wejściem do sali. Było to nieduże pomieszczenie, w którym większość miejsca zajmowało pianino i inne instrumenty takie jak gitara czy keyboard. Czuł się tu jak w domu. Nawet lepiej. Pan Lee jak zwykle początkowo nawet nie zwrócił uwagi na wejście swojego ucznia. Siedząc przy pianinie przerzucał jakieś kartki w rękach, jakby czegoś szukał. Czegoś naprawdę ważnego. Tak przynajmniej można było wywnioskować po jego zaciętym wyrazie twarzy. Kyungsoo nie chcąc mu przeszkadzać jedynie usiadł sobie na niewielkim krześle bez oparcia zaraz przy pianinie i zaczął standardowo rozglądać się wokół, palcami wystukując rytm na własnym kolanie.
- Ćśśś… - szepnął nagle przyciskając sobie palec do ust, na co wyrwany z zamyślenia Lee zareagował naprawdę szybko.
- Mówiłeś coś, Do?
Szybko oderwał palec od swoich ust i pokręcił energicznie głową teraz całą swoją uwagę skupiając na nauczycielu śpiewu. Ten natomiast kolejny raz w ciszy przerzucił masę kartek i w końcu znajdując to, czego najwyraźniej szukał, uśmiechnął się lekko, co na jego twarzy było dosyć rzadkim widokiem. Pan Lee był bardzo wymagającym nauczycielem. Niesamowitym muzykiem, multiinstrumentalistą, miał słuch absolutny.
- Trzymaj to. – W jednej chwili wepchnął w drobne dłonie Kyungsoo pliczek kilku kartek, na których widniało mnóstwo nut oznaczających linię melodyczną całego utworu. – Dasz sobie radę z nutami?
Nie zastanawiając się chłopak pokiwał głową. Co jak co, ale nuty nigdy nie sprawiały mu problemów. Muzyka była mu bliska od zawsze. Z zaciekawieniem przerzucał kartki śledząc nuty i już układając sobie w głowie odpowiednią melodię. Kiedy wrócił do pierwszej strony postanowił sprawdzić tytuł utworu.
- „Marry The Night”… - powtórzył na głos i lekko zmarszczył brwi. Już to gdzieś kiedyś słyszał. Nie piosenkę… te słowa.
- Tak. Dosyć znana piosenka. Przynajmniej tak mi się wydaje. Leci ostatnio wszędzie. W radio, w telewizji… - pan Lee zaczął, układając kopię kartek na podstawce pod nuty wbudowanej w klapę od pianina. – Miałem ci dać dzisiaj „What a wonderful World”, ale jak przyszła Hyomin to to nuciła. I stwierdziłem, że będzie dla Ciebie idealne. Co ty na to?
- I’m gonna marry the night…?
- Dokładnie tak, Do Kyungsoo.
Przewracane w palcach kartki szeleściły cicho, kiedy chłopak po raz kolejny powtarzał sobie melodię w myślach. A za każdym razem, kiedy zaczynał się refren… w jego głowie rozbrzmiewało ciche do it.

***

Głośne trzaśnięcie starymi drzwiami do mieszkania Kyungsoo oznajmiło jego przybycie. Oznajmiło je pustemu mieszkaniu, bo od dawna żył on tutaj sam. Całkowicie sam, w swoim małym świecie pełnym muzyki i cichych szeptów.
Wchodząc do środka nawet nie zatrzymał się, by zdjąć z siebie buty, czy chociażby zrzucić marynarkę szkolnego mundurka i zawiesić ją na wieszaku. Szedł przed siebie z drogą zasłoniętą nutami do nowej piosenki, potykał się o rozrzucone po podłodze buty, których w sumie już od dawna na sobie nie miał. W jednym momencie niemalże uderzył czołem w ścianę, kiedy zamiast skręcić do swojego pokoju po prostu ciągle brnął dalej bez względu na to, czy przed nim był jeszcze przedpokój czy już nie. Szybko jednak zmienił kierunek swojej wędrówki i zaszedł prosto do salonu, gdzie od razu usiadł ciężko na dużej, starej, skórzanej kanapie przed jakimś telewizorem sprzed kilkunastu lat. Stara skóra nawet nie wydała z siebie żadnego dźwięku,  gdy dosyć sporej wagu jak na swoją posturę chłopak na nią opadł.
Nie minęło dużo czasu, a odłożył piosenkę na kanapę obok siebie i odetchnął głęboko patrząc w stronę niedużego okna rozpościerającego widoki na miasto z dziesiątego piętra. Miasto nocą… było naprawdę piękne.
Wyszukał palcami pilota od telewizora, postanawiając na chwilę uciec od piosenki jakiej zmuszony był nauczyć się na poniedziałek. Pierwszym programem jaki mu się włączył był standardowy kanał z wiadomościami. Oparł się wygodnie o oparcie kanapy i przymknął oczy, zaczynając wsłuchiwać się w energiczny głos prezentera.
- … słynące z nocnych imprez centrum miasta ostatnimi czasy pustoszeje ze względu na…
- Przełącz, błagam…
- … ślub pary odbył się pod osłoną nocy w bardzo kameralnej…
- Wyłącz.
- … zakończymy dzisiaj wszystko muzycznym akcentem, na państwa ekranach „Marry the night”…
- Nienawidzę cię! – jego ręka wystrzeliła po pilot i wyłączyła telewizor jednym szybkim ruchem. Oczy Kyungsoo nawet się nie otworzyły, kiedy w skromnym salonie zapanowała cisza przesycona lekko naelektryzowanym przez kineskopowy ekran powietrzem.
Nie rozumiał jednego. Tego, że serce waliło mu wówczas niesamowicie mocno, a dłoń zaciskająca się na pilocie była tak silna, że plastikowa obudowa dosłownie pękała pod naciskiem. Na rękach okrytych materiałem szkolnej marynarki wyczuwał gęsią skórkę. Czuł się tak, jakby ktoś poraził go prądem i kazał się nie ruszać, udawać martwego pod groźbą ponownego impulsu. Z tym, że ten ktoś nie istniał, a prąd nie mógł przecież pojawić się z nikąd.
Dużo czasu minęło nim otworzył oczy, a kiedy to zrobił wcześniej zapalone w salonie światło było już zgaszone. Tak, jakby przepaliła się żarówka. Przełknął głośno ślinę, odsunął plecy od oparcia kanapy i oparł się łokciami o własne kolana, spuszczając głowę. Krew ciągle pulsowała mu w żyłach, tworząc w tej nieprzeniknionej ciszy jedynie ciche szumy potrafiące doprowadzić człowieka do szału. Podobno po kilkunastu minutach w całkowicie wygłuszonym pokoju człowiek zaczyna słyszeć przepływ własnej krwi, bicie serca zagłusza mu większość innych dźwięków. Podobno można przez to szybko oszaleć. Kyungsoo czuł się tak, jakby właśnie siedział w takim pokoju.
Z trudem podniósł się na nogi.
- Nie… - szepnął pod nosem gdzieś w nieprzeniknioną ciemność salonu, po czym odwrócił się na pięcie i po omacku wyszedł, szukając drzwi  do własnej sypialni.

***

Przekrwione oczy nie należały do szczegółów, jakie mogły dodać mężczyźnie uroku. Worki pod nimi również. Zrastające się powoli, niepielęgnowane od dawna brwi dopełniały całości. Przetarte wilgotną szmatką lustro w łazience pokazywało niestety właśnie takie odbicie Kyungsoo, który nie śpiąc już drugą noc z rzędu śpiewał. Całą noc. Zamknięty we własnej sypialni, siedząc pod biurkiem w kompletnych ciemnościach. Śpiewał, by zagłuszyć zdanie pojawiające się z nikąd. Wszędzie.
Nieco niezdarnym ruchem odkręcił zimną wodę w kranie i pochylił się nad zlewem, by następnie chlusnąć sobie w twarz lodowatą wodą, która miała ocucić go po tak wyczerpującej nocy. Kiedy się prostował, a jego wzrok spoczął na lustrze nie był pewien, czy krople spływające mu po twarzy były tylko tą lodowatą wodą, czy też letnimi łzami, które czuł, lecz których obecność była maskowana. Kolejny raz chlusnął sobie wodą w twarz, następnie oparł się ciężko na wyciągniętych rękach o zlew i zapłakał. Zwyczajnie, żałośnie zapłakał…
Kiedy to wszystko się stało? Kiedy jego życie zatrzymało się w miejscu powtarzając wszystkie czynności ze szkolnych dni tysiące razy mimo upływu czasu? Kiedy minął ten czas?
Do it.

***

-Był moim synem, miał zaledwie 21 lat… Był bardzo wesołym, otwartym chłopcem. W domu nigdy nie sprawiał problemów. Nauczyciele zawsze go chwalili, dostawał same świetne oceny w szkole, miał też mnóstwo przyjaciół. Poznałam wszystkich. Tak mi się przynajmniej wydawało… Kochał śpiewać. Nie wiem kiedy ten czas tak szybko minął, kiedy z cudownego chłopca zmienił się nie do poznania w zepsuty automat…
*
- Byłem jego nauczycielem śpiewu przez kilka lat. Dokładnie 5. Kiedy przyszedł do mnie pierwszy raz był naprawdę wesołym dzieciakiem, pełnym energii. Często po zajęciach przychodzili po niego znajomi, jednego nawet wpuszczaliśmy na lekcję, bo ćwiczył taniec w naszej szkole. Bardzo ładnie tańczył. A Kyungsoo bardzo ładnie śpiewał. Żałuję, że nie dałem mu tej szans, by pojechał na konkurs talentów. Ale z drugiej strony… to by się źle skończyło…
*
- Chodziłam z nim do klasy. Kiedyś… bardzo mi się podobał. Był naprawdę cudowny. Dużo razy pomagał mi z matematyką. Kiedy przychodziłam do niego na korepetycje piekliśmy ciasteczka, a w międzyczasie powtarzaliśmy sinusy. Lubił lukrem na każdym ciasteczku napisać po jednej literce. Często podświadomie układał je w imię Jongin…
*
- Miałam mieszkanie naprzeciwko jego mieszkania. Często mijaliśmy się na schodach albo spotykaliśmy się w windzie. Zawsze mi pomagał, bo dobrze wiedział, że nie mogę dźwigać jakiś zakupów, a wie Pan… jak promocje, to trzeba brać! Złoty chłopak z niego był, ale niknął w oczach… Nie sądziłam, że będzie zdolny do zrobienia sobie... czegoś takiego...
*
- Pracował u mnie przez jakiś rok, może półtora, jako szef kuchni. Pierwszy raz zatrudniłem kogoś tak młodego na to stanowisko, ale nie żałowałem. Był geniuszem. Wszystko robił z taką pasją, choć widać po nim było, że chyba nie najłatwiej miał w życiu prywatnym. Pamiętam, że jak zostałem zmuszony zamknąć restaurację, to w sumie zamknął ją za mnie… wcześniej demolując całą salę i kradnąc komplet noży.
*
- Kiedyś przychodził tu na cmentarz wieczorami. Sprzedawałam mu znicze za pół ceny. Swego czasu grób Kim Jongin'a był najlepiej utrzymanym i zadbanym grobem w okolicy. 

***

„Zalałem Twoje łoże czerwienią
Patrząc jak Twe oczy się mienią
Czernią...
I ciemna Twej dłoni 
Skóra niech mnie chroni...
Jak chroniłeś.
Poślubiłem noc. Tak jak prosiłeś."

29 listopada 2012

Karaluch (4/?)


Pairing: Taoris
Uwagi: Póki co nie widzę tu ograniczeń wiekowych (bądźmy szczerzy, nikt ich nie przestrzega xD). Pojawiają się błędy różnej maści, ale myślę, że nie jest najgorzej. I akcja powoli się rozkręca! <3
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA!


Karaluch (4/?)

Od strony zaplecza mała kawiarnia, w której pracował Yi Xing nie wyglądała już tak ładnie jak od frontu. Wydawało mu się wcześniej, że skoro remontowali to, co widzą ludzie, to wyremontują wszystko, jednak jak się później okazało wygląd budynku poza wzrokiem przechodniów zostawiał sobie wiele do życzenia. Odpadające tynki, rozsypujące się schodki do tylnych drzwi, zabite deskami okna. Od tej strony kawiarnia praktycznie nie wyróżniała się niczym od większości mieszczących się wokół bloków, a już w szczególności nie od tego, który stał naprzeciwko i był przeznaczony do rozbiórki.
Wu Fan opierając się ramieniem o w miarę dobrze utrzymany fragment elewacji, gdzie nie schodził tynk i nic nie wyglądało tak, jakby miało mu spaść na głowę czekał, aż młodszy chłopak skończy swoją pracę. Było już dosyć późno, jednak blondyn dopiero o tej porze czuł się na siłach, żeby się tu pojawić. Cały dzień po powrocie od Lu Han’a zmuszony był spędzić w pracy na pisaniu biznesplanu dla klienta należącego do chyba najtrudniejszej kategorii klientów. Dla kobiety. Dodatkowo starszej. Kobiety, która nie orientowała się w standardach panujących w tych czasach, nie znała cen, kursów walut, nie wiedziała nic oprócz tego, że chciałaby otworzyć cukiernię w centrum miasta. Wszystko byłoby dobrze, gdyby całkowicie pozostawiła wszystko w jego rękach, poradziłby sobie z tym bez problemu, jednak ona ciągle musiała wtrącać swoje zdanie, które w żadnym razie nie było dobre ani nie nadające sprawie szybszego obrotu. Jej humory i „widzimisię” tylko utrudniało Chińczykowi pracę, ale ostatecznie jakiś tam sukces osiągnął. To znaczy on osiągnął, bo zarobił. Natomiast to, czy ta kobieta da sobie teraz radę z otwarciem własnej, małej firmy już nie zależało od niego. Z nową dodatkową sumą pieniędzy w kieszeni czuł się trochę lepiej po ciężkiej nocy. Bo choć łóżko Lu Han’a było wygodne i na tyle duże, żeby obaj się w nim zmieścili i mogli się wyspać, to nie dość, że przez pół nocy Mei nie dawała mu spokoju, to jeszcze co jakiś czas budził się mając dziwne wrażenie, że ktoś go obserwuje. Najgorsze było to, że kiedy podnosił się do siadu i zapalał światło, to napotykał wzrokiem tylko na leżącego obok przyjaciela, a potem słyszał jego oburzony głos nakazujący bezzwłocznie wyłączyć źródło światła. Gdyby byli wtedy w domu sami pewnie by się tak tym nie przejmował, mógłby sobie wmówić, że tylko mu się wydawało. Ale przecież w salonie spał Zitao. Ten głupi bezdomny gówniarz, którego litościwy dla wszelkiego stworzenia Lu Han musiał zaciągnąć do domu, wymyć, nakarmić i przenocować. Był na niego o to zły. Jaki normalny człowiek tak przejmowałby się jakimś menelem, żeby aż brać go do siebie do domu nawet nie wiedząc kim ten ktoś jest? Jeszcze bardziej zły był, kiedy wstając rano z łóżka udał się do salonu i czarnowłosego chłopaka nie zastał. Zamiast niego zobaczył otwarte okno. Kiedy obudził właściciela domu okazało się jeszcze, że z szuflad w sypialni zginęło mnóstwo kosztowności takich jak biżuteria i poukrywane w skarpetkach pieniądze. Apogeum złości osiągnął jednak kiedy Lu Han zamiast przejąć się całym zdarzeniem po prostu zamknął okno i z uśmiechem poszedł robić śniadanie do kuchni.
Wu musiał dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego brudnego gówniarza i złodzieja, dlatego właśnie teraz stał pod drzwiami na zaplecze do kawiarni, gdzie pracował Yi Xing. W końcu naprzeciwko mieścił się budynek do rozbiórki, a w tym właśnie budynku podobno Tao razem ze swoimi menelskimi znajomymi zamieszkiwał kradnąc i unikając sprawiedliwości.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk otwierających się drzwi. Uniósł wzrok ze swoich butów, w które przez cały ten czas wpatrywał się odcięty od rzeczywistości i wbił go w owijającego szyję czerwonym szalikiem syna pani Zhang.
- Wybacz, że tak długo… - Yi Xing odwrócił się na moment plecami do mężczyzny i zaczął zamykać kluczem drzwi. W końcu szef chyba by nie chciał, żeby jacyś nieproszeni goście typu sąsiadów z naprzeciwka weszli mu nocą do lokalu. - Musiałem jeszcze pozamiatać.
- Nie szkodzi. – Fan posłał mu nieznaczny uśmiech, a potem odsunąwszy się od ściany wsadził dłonie do kieszeni lekkiego, ale eleganckiego płaszcza. Ostatnio robiło się już dosyć chłodno, a on nie miał zamiary chorować przez swoją bezmyślność. – Mam nadzieję, że nie zniszczyłem Ci jakiś planów.
- Nie, nie. – Chłopak pokręcił szybko głową i starając się nie zabić na sypiących się schodkach zszedł po nich, a potem podszedł bliżej biznesmena z lekkim uśmiechem na ustach, przez który w jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. – Będziemy gdzieś szli? Czy masz zamiar wypytywać mnie tutaj?
Blondyn zaśmiał się cicho i pokręcił głową od razu na pięcie odwracając się w stronę ścieżki, którą można było okrążyć budynek i wyjść na ulicę.
- Odprowadzę Cię do domu i wypytam po drodze, pasuje?
- Jestem za!
Nie zwlekając więc ani chwili dłużej oboje, ramię w ramię ruszyli w kierunku wyjścia na ulicę, skąd następnie skierowali się tam, gdzie syn Pani Zhang wskazał dłonią. Przez pewien czas szli w milczeniu. Wu Fan jedynie zerkał co chwila na swojego młodszego towarzysza trzymając ręce w kieszeniach i wodząc wzrokiem po okolicy jakby sprawdzając, czy ktoś za nimi nie idzie albo po  prostu nie podsłuchuje. Yi Xing też nie wydawał się zbyt rozmowny aż do momentu, w którym nie opuścili całkowicie okolicy jego miejsca pracy.
- Czego chciałbyś się dowiedzieć? – zapytał w końcu, kiedy zauważył, że Wu po raz kolejny spogląda na niego z góry zza jasnych, opadających na czoło kosmyków włosów.
Tamten jedynie westchnął wypuszczając powietrze z płuc tak jakby trzymał je w nich długo i punkt wbijania spojrzenia z chłopaka zmienił na chodnik, który rozciągał się przed nim.
- Musisz mi powiedzieć czegoś więcej na temat tego Tao, który rzekomo pomieszkuje sobie w budynku przeznaczonym do rozbiórki.
Chińczyk zmarszczył nieco brwi i podrapał się nieznacznie z boku szyi lekko okrytej ciepłym szalikiem.
-Czy nie mówiłem ci wszystkiego co wiem ostatnim razem?
- Nie jestem pewien czy to było wszystko. – Wu wyjmując dłonie z kieszeni płaszcza wyjął je razem z paczką papierosów i zapalniczką. Wiedział, że Zhang nie pali, więc nawet mu nie zaproponował jednego papierosa. Sam za to wsunął sobie fajkę w usta i podpalił jej koniec małym ogniem zapalniczki, by następnie wrzucić ją z powrotem do kieszeni razem z paczką. Zaciągnąwszy się dymem złapał palcami za ustnik i zaraz po tym wypuścił na chłodne powietrze chmurę siwego dymu. – Na pewno wiesz więcej.
- Ale na jaki dokładniej temat…?
- Tego młodego szczyla. Złodzieja.
- Ale dlaczego o niego pytasz?
Zapadła dosyć niezręczna cisza. Jedynym dźwiękiem, jaki rozbrzmiewał wokół były ich kroki na betonowym chodniku, dmuchanie wiatru i czasem jakieś przejeżdżające samochody. O tej porze nawet ludzie się nie pojawiali. Było za zimno, za ciemno. Zbyt niebezpiecznie czasem.
Yi Xing przyglądał się starszemu od momentu, w którym zadał to pytanie i starał się zlustrować wszystkie emocje, jakie pojawiły się na jego twarzy. Ale to było naprawdę trudne. Jedyne co udało mu się wywnioskować po mocno zmarszczonych brwiach Wu to tylko to, że chyba nad czymś rozmyślał. Dosyć ostro rozmyślał.
Na ustach kelnera pojawił się szeroki,  zaczepny uśmiech ujawniający dołeczki w policzkach. Nie mogąc się powstrzymać szturchnął towarzysza łokciem i zaśmiał się perliście.
- Zakochałeś się w bezdomnym smarkaczu?
Oczy biznesmana aż otworzyły się szeroko, a on dosłownie odskoczył od młodszego z oburzeniem na twarzy.
- CO?!
- Oj, żartowałem! – brązowowłosy uniósł dłonie w geście obrony, ale nie przestawał się śmiać i uśmiechać w iście żartobliwy sposób. – Nie rzucaj się tak! Wiem trochę…
 Ostatnie zdanie wystarczyło, by trochę go uspokoić. Wciągając papierosowy dym w płuca z powrotem zbliżył się do swojego rozmówcy, ale już na niego nie patrząc po prostu zastanowił się chwilę nad jakimkolwiek pytaniem. W końcu jednak zrezygnował i po porostu pokręcił lekko głową.
- Najlepiej powiedz mi wszystko co o nim wiesz. Lubisz zdradzać tajemnice ludzi, wiem to.
- A co dostanę w zamian?
- Nie dostaniesz kopa w dupę…
- Kevin…
- No dobra, czego chcesz? – blondyn spojrzał na niego ze zrezygnowaniem w oczach.
Utalentowany synek Pani Zhang przez chwilę myślał przysuwając sobie palec do ust w dosyć teatralnym geście. Fan miał dziwne wrażenie, że to nie zwiastuje nic dobrego. Jaka była jego ulga, kiedy w końcu usłyszał życzenie chłopaka.
- Numer telefonu do Twojego najlepszego przyjaciela. Tego… Lu Han’a.
Śmiech, jaki wydobył się z ust biznesmana rozległ się ec hem po nieco opustoszałych ulicach. Zawsze wiedział, że Lu cieszy się powodzeniem u mężczyzn, jednak nigdy nie przypuszczałby o takie zafascynowanie jego osobą właśnie Yi Xing’a. Tamten nie bardzo wiedząc co tak rozbawiło starszego znowu nieznacznie szturchnął go łokciem w bok.
- Fannie… o co ci chodzi? – zapytał niepewnie.
- Nic, nic. Niech będzie. Dostaniesz numer. – to mówiąc nieco opanował swój śmiech, a palcami potarł o policzki, jakby chcąc je w ten sposób rozluźnić. Przy śmianiu się przecież pracuje najwięcej mięśni twarzy. A on jednak rzadko się śmiał. – To teraz gadaj.

***
Obserwowanie śpiącego Wu Fan’a było jednym z jej ulubionych zajęć. Nie dlatego, że słodko wyglądał, kiedy spał, lecz dlatego, że wtedy nie mógł nic zrobić. Był nieświadomy. Taki cichy, pozbawiony całkowicie mechanizmów obronnych. Kiedyś nie robiła tego tak często, jednak od pewnego czasu zaczynała odczuwać, że coś się zmienia. Coś zmienia się między nimi, w nim. W niej wszystko było tak jak kiedyś. Ale to on zaczął nagle stwarzać problemy.
Lu Mei nie lubiła, kiedy ktoś jej się w jakikolwiek sposób sprzeciwiał, a już na pewno nie jej facet. Nie człowiek, który przynosił do domu mnóstwo pieniędzy, który był dobry w łóżku, który był jednym z jej najlepszych życiowych wyborów. Wychodziła z założenia, że wszystko powinno być tak, jak ona sobie tego zapragnie. A nie tak, jak pomyśli Fan. I choć od ich kłótni minęło ledwo kilka dni ona zaczynała odczuwać coraz większe zmiany w zachowaniu partnera. Przecież nigdy jej się nie sprzeciwiał! A teraz…? Jeszcze kilka godzin temu, kiedy wrócił z pracy, co prawda później niż powinien całkowicie odmówił kolacji. Odmówił wszystkiego, po prostu poszedł się umyć i położył się spać. Jakim prawem w ogóle wrócił do domu później? Gdzie był? Z KIM był? Co robił?
Telefon Chińczyka, który  leżał zaraz przy jego głowie na nocnej szafce co jakiś czas delikatnie wibrował oświadczając nadchodzące wiadomości. Mei z daleka nie widziała kto jest ich nadawcą, bo siedziała po drugiej stronie łóżka, ale niesamowicie ciekawiła ją ich zawartość. W końcu kto normalny wysyła do jej zapracowanego faceta wiadomości o 4:00 w nocy?
Niemalże bezgłośnie wysunęła się spod kołdry tak, by nawet nie szturchnąć leżącego tyłem do niej mężczyzny i wstała z łóżka naciągając na szczupłe uda materiał ślicznej nocnej koszuli, którą dostała na urodziny od brata. Miała jej pomóc w wabieniu Fan’a do łóżka. W sumie sprawdzała się przez pewien czas. Ale ostatnio przestała… Okrążyła łóżko na palcach starając się być najciszej jak tylko potrafiła. Na moment zatrzymała się przy szafce jeszcze dokładnie sprawdzając, czy jej partner aby na pewno smacznie sobie spał. Jednak skoro nawet wibrujący koło głowy telefon nie był w stanie go obudzić… Pochyliła się szybko, złapała telefon w długie palce i odwracając się na pięcie szybko wyszła z sypialni kierując się do salonu, gdzie mogła w spokoju przejrzeć wszystkie jego wiadomości nie bojąc się o to, że Wu ją przyłapie. Usiadła sobie wygodnie na kanapie przed telewizorem, odblokowała ekran telefonu. Pierwszym co zobaczyła było „5 nowych wiadomości od: Zhang Yi Xing”. Zmarszczyła nieznacznie brwi.
- Czy to nie ten synek sąsiadki…? – mruknęła sama do siebie, ale zanim spróbowała sobie na to odpowiedzieć włączyła wiadomość z zaciekawieniem.
Jeszcze nim odczytała jej zawartość spojrzała w stronę drzwi prowadzących do sypialni. Wu Fan spał. Nie mógł się obudzić.
„Sorrka, Kevin, zapomniałem jeszcze, że ma 19 lat!”
Nie do końca wiedziała o kogo może chodzić, więc od razu przeszła do czytania poprzednich wiadomości.
„Wu… wiesz, że jestem zapominalski… Podobno chodził do tego samego liceum co my, ale wywalili go po pierwszym roku, bo opuszczał zajęcia.”
Ta wiadomość również nie wyjaśniła dziewczynie o kim synek pani Zhang przekazywał informacje Fan’owi, więc brnęła dalej mając cichą nadzieję, że zaraz wszystko się rozjaśni, jednak każda kolejna nie dawała jej tej jednej potrzebnej informacji. Dowiedziała się za to, ze ta tajemnicza osoba ma młodszego brata i jej rodzice zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Ostatnią wiadomość już chciała zostawić, ale ciekawość zżerała ją za bardzo, więc po prostu ją przeczytała. I o mało nie rzuciła telefonem w ścianę.
„Lu Han się ze mną umówił! Wiedziałem, że poleci na mój urok osobisty! Zatańczę dla niego i będzie mój!”
- Lu Han?! – aż zatkała sobie usta będąc w szoku. Jakiś chłopak, a dokładniej syn sąsiadki umówił się z jej własnym bratem?! NA RANDKĘ?! To było za wiele. Jak to się mogło stać? Była przecież pewna, że jej brat jest normalny! A może po prostu zgodził się na to spotkanie nie wiedząc, że to ma być randka…?
Oddychając głęboko starała się wyrzucić z głowy myśli o tym, że jej ukochany braciszek mógłby być… gejem. Postanowiła więcej nie przeglądać telefonu Wu i odłożyć go na miejsce.  I tak jak postanowiła tak zrobiła, na całe szczęście nie budząc śpiącego partnera, co mogłoby skończyć się nieprzyjemnie. Ułożyła się na swoim miejscu w łóżku, lecz nie usnęła już do samego rana. Była świadkiem tego, jak mężczyzna budzi się, bierze telefon, czyta zaległe wiadomości, a potem ubiera się, żeby wyjść do pracy. Cały ten czas udawała, że śpi. Tak naprawdę jednak zastanawiała się ciągle kto tak w ogóle był tematem wiadomości, jakie wysyłał Zhang do Wu. Bo choć Lu Han umawiający się z nim na randkę był szokującą informacją, to ciągle była ciekawa tej tajemniczej osoby. Może to przez nią Fan był ostatnio jakiś taki… inny…?

***

Nie pojechał do pracy. Lu Mei nie wiedziała, że wziął sobie wolne na kilka dni. Nikt nie potrzebował tego wiedzieć. W końcu sam był sobie panem. Zamiast do pracy wybrał się jednak do piekarni. W domu rzadko jadał śniadania, bo zawsze kiedy wstawał do pracy Mei jeszcze spała. Wybrał sobie dwie duże bułki słodkie i pączka. I już podchodził do kasy, by za wszystko zapłacić, ale coś go tknęło… jechał w pewne miejsce, więc czemu miałby nie kupić więcej jedzenia? Wychodząc z piekarni trzymał w dłoni reklamówkę. A w reklamówce sześć słodkich bułek i 3 pączki.
Drogę stąd do kawiarni Yi Xing’a znał już niemal na pamięć, bo ostatnio bywał tam dosyć często. Po kawę. Tym razem jednak nie miał zamiaru wejść do środka, zagrzać się i wypić trochę swojej ulubionej panda chiai latte. Wychodząc z autobusu zatrzymującego się bardzo blisko spoglądał ciągle w stronę budynku przeznaczonego do rozbiórki. Miał w tym tylko jeden cel. Chciał powiadomić mieszkających tam ludzi o tym, że ich jedyny dom niedługo zostanie zburzony, żeby zaczęli szukać dla siebie innego schronienia. W końcu dowiedział się o tym, że oni nic a nic nie wiedzieli. Tak samo jak nic nie wiedzieli o nich robotnicy. A to wróżyło tylko cos złego.
Zatrzymał się przed wyrwanymi z zawiasów drzwiami na klatkę schodową i rozejrzał się wokół. Nie wyglądało to na miejsce zamieszkane przez kogokolwiek na pierwszy rzut oka. Ani przy wejściu ani głębiej nie było widać śladów jakiegokolwiek życia. Wszędzie za to walały się jakieś deski, pręty i odpadający od ścian tynk. Stare gazety, mnóstwo kurzu… Wchodził powoli schodami ku górze. Niemalże wszystkie mieszkania pozbawione były drzwi, a kiedy do nich zaglądał widział tylko pustą przestrzeń i czasem stojące pod ścianami porozwalane meble. Im dalej szedł, tym bardziej wątpił w to, by ktoś faktycznie tu mieszkał. Może robotnicy mieli rację…?
- Co ty tu robisz?
Cichy, chrapliwy głos, który odbił się echem od pustych ścian sprawił, że Wu Fan odwrócił się błyskawicznie. Ubrany w jego własne ciuchy chłopak o czarnych włosach i podkrążonych oczach, opierał się łokciem o wystającą z podłogi belkę nośną i wpatrywał się w blondyna wzrokiem pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu.

12 listopada 2012

EXO BANG


Pairing: Trudno określić... xD Ślady Hunhana, Taorisa, Kaisoo, Baekyeola, Chenmina... ogólnie Luhan + wszyscy.
UWAGI: + 18. To opowiadanie nie ma na celu obrażania OTP, jakie wyznajecie. Sama kocham Taorisy chociażby, a to co zrobiłam w tym ficu... to ból. Więc nie denerwujcie się. Jeśli to dla Was za wiele, to po prostu nie czytajcie do końca. Pisałam to pod wpływem inspiracji płynącej od Nat i dwóch grafik, na których Luhan wygląda jak... dziwka... sorka. XD Oczywiście nie ubliżając fankom. Uwielbiam Lulu. <3
PS. Ten oneshot dedykuję Nat i Klaudynie. <3
PS2. Jestem pojebana...
PS3. DO WSZYSTKICH FANEK LUHANA I HUNHANA: wynagrodzę Wam to jakimś oneshotem HunHanowskim. <3 Naprawdę, nie chciałam Was urazić jak coś. Ten fic jest tylko owocem mojego zjebanego mózgu.














EXO BANG


To były ostatnie dni wolnego. Szykowały się kolejne długie wyjazdy, wywiady, występy… ogromne zmęczenie. To był jeden z powodów, dla których cała dwunastka chłopców siedziała teraz w dużym salonie i popijała trunki przemycone przez Kris’a, Chanyeol’a i Baekhyun’a.  Kris po prostu stwierdził, że on byle gówna pić nie będzie, natomiast nierozłączny Baekyeol  postanowili kupić jak najwięcej za jak najmniejszą cenę. Skończyło się na tym, że i tak wszyscy oprócz lidera chińskiej części grupy pili tanie wiśniowe jabole oraz wódkę z najniższej półki, bo tylko on lubował się w wytrawnych winach. Tao próbował się przekonać do alkoholu oprawionego w piękną czarną butelkę, do szkarłatnego napoju pachnącego alkoholem oraz takim dziwnym, mocnym aromatem winogron… ale wyszło na to, że tylko się pokrzywił, a potem sięgając po nowo otwartego jabola po prostu popił cierpki smak czymś słodszym i na jego mniemanie lepszym. Suho również początkowo skłaniał się bardziej w stronę wytrawnego wina, jednak ostatecznie tak samo jak i Tao musiał zapijać je jabolem albo zagryzać herbatnikami. Oprócz alkoholu mieli też sporo jedzenia! Mnóstwo ciastek, jakieś chipsy, gotowe sałatki ze sklepu, wędzone rybki, gotowane jajka… wydawałoby się, że to nie tak dużo, ale jednak. Nikt nie chodził głodny. Pewnie i tak tylko dlatego, że wszyscy byli zbyt pijani, by odczuwać głód. Wszyscy oprócz Chanyeol’a i Baekhyun’a. Mistrzowie przemycania najpotrzebniejszych rzeczy przemycili bowiem coś jeszcze. Coś, czego nikt nie chciał próbować, a czym śmierdziała później cała łazienka.
- Kto pozwolił im jarać trawę w łazience? – jęknął niezbyt trzeźwo Suho, choć bardzo starał się wyglądać na opanowanego i całkowicie wypranego z jakichkolwiek promili alkoholu we krwi. Nie wychodziło mu. – Ręczniki będą śmierdzieć… i gąbki… i co wtedy…
- Zamknij się, staruchu, proteza Ci nie zaśmierdnie – burknął władczo siedzący przy liderze EXO K Chen po czym pchnął go mocno w ramię, a Suho o mało nie przewracając butelki z wódką padł bokiem na podłogę. Wyraźnie nie potrafił utrzymywać już pionu.
Kris i Tao siedzący naprzeciwko nich i opierający się plecami o siedzenie kanapy zaśmiali się cicho. Właściwie to Kris się zaśmiał, natomiast niezbyt kontaktujący z otoczeniem Tao po prostu go naśladował. Tak samo ubaw z niedołężnego Guardiana mieli siedzący na kanapie Lay i Kyungsoo.  Ten drugi tak się śmiał, że o mało nie zrzucił ze swoich kolan miski z chipsami paprykowymi, które Lay namiętnie pochłaniał co jakiś czas oblizując palce i żłopiąc wódkę z butelki jak koń wodę.
- ChenChen… nie popychaj Suho, bo teraz nie wstanie… - Xiumin przechodząc nieco chwiejnym krokiem obok swojego koreańskiego przyjaciela pacnął go delikatnie otwartą dłonią w czoło.
Jongdae parsknął śmiechem, a wówczas jego ręka wystrzeliła ku górze i chwyciła w szczupłe palce nadgarstek starszego, by zatrzymać go.  – Dokąd idziesz…?
- Na balkon, przewietrzyć się.
- Nie będzie Ci za zimno? – Chen uniósł lekko jedną brew i uśmiechnął się znacząco. Kris aż parsknął na ten widok. Tao oczywiście zawtórował mu opierając swój ciężki, czarny łeb na nagim ramieniu lidera ubranego tylko biały podkoszulek.
Minseok również się zaśmiał, ale chyba pytania młodszego nie zrozumiał w taki sposób jak zrobił to Kris. Więc pomógł chłopakowi wstać i razem z nim udał się na balkon. Nie było tam nikogo. Wcześniej tylko Kai i Sehun skrycie popalali papierosy przez barierkę. W tym samym momencie, kiedy Chen i Minnie zniknęli za czerwoną zasłoną, za którą było wyjście na balkon do salonu wpadł roześmiany Sehun. Od razu zajął sobie dogodne miejsce na podłodze obok leżącego Suho. To musiało być zabawne, bo wypili niemalże tyle samo, jednak grandpa teraz ledwo żył, a maknae całego zespołu wręcz tryskał energią.
- Co z nim? – zapytał kierując swoją rozpromienioną buźkę w stronę Lay’a i Kyungsoo. Dłonią uderzył Suho w biodro, ale ten praktycznie nie zareagował, tylko wydał z siebie jakiś dziwny, przeciągły dźwięk będący pewnie jękiem.
- Schlał się, marudził, to go Chen popchnął i teraz tak leży – wyjaśnił wielkooki Koreańczyk, na co Yixing tylko pokiwał głową i zaaplikował sobie do ust kolejną garść chipsów. – A gdzie Kai i Luhan? – zapytał zaraz po tym.
- Luhan trochę nie ogarnia, Jongin go tu niesie.
- Targa, Sehun… targa… - głos ciemnoskórego rozległ się po salonie, gdy właśnie wchodził do środka trzymając w pasie powłóczącego nogami blondyna. Ten tylko śmiał się pod nosem, a którego głowa latała sobie na boki za każdym razem, kiedy próbując postawić krok do przodu praktycznie cały swój ciężar wieszał na młodszym.
- Jonginnie…  - chińczyk na moment zatrzymał się i wyprostował spoglądając na pomocnego przyjaciela. – Kocham cię…
Lay aż zakrztusił się tym co jadł, po czym dosłownie to wypluł prosto do miski trzymanej przez D.O. Pisk kucharki EXO rozległ się po salonie, a potem miska wylądowała na podłodze rozsypując wokół wszystko co się w niej znajdowało. Sehun o dziwo zamiast zareagować negatywnie zaśmiał się perliście i wyciągnął rękę w stronę Lu. Tamten zauważywszy to uśmiechnął się szerzej, uwolnił z uścisku rozbawionego Kai’a i z trudem doczłapał się do maknae. Ciężko usiadł mu na kolanach. – Ciebie też kocham, Sehun-ah…
Kris i Lay spojrzeli po sobie. Nie ma co, alkohol chyba w bardzo dziwny sposób działał na drugiego najstarszego członka EXO. Suho udawał martwego na podłodze, Sehun miał nadmiar energii, a Luhan… kochał wszystkich.
Maknae objął szczupłego blondyna jedną ręką w pasie, drugą oparł mu na kolanie i poruszył brwią. Tamten zauważywszy to zachichotał cicho i całkowicie niezdarnie przycisnął swoją buzię najpierw do policzka chłopaka, potem ustami skubnął mu brodę i zaczął szukać warg. Nie musiał szukać długo. Sehun szybko naprowadził go na odpowiedni tor. Lekkie drapanie w udo wywoływało u pijanego Chińczyka cudowne dreszcze na całym ciele. Nie mógł się powstrzymać więc złapał towarzysza za kark długimi palcami, tymi wolnej ręki uczepił się materiału jego koszulki i stęknął mu prosto w usta w taki rozkoszny, spragniony sposób. Ta napalona wiecznie na siebie dwójka już nie zwracała uwagi na nic, co działo się wokół. Aż do momentu, w którym za plecami Lu nagle usiadł Kai i zdjąwszy go z kolan Sehun’a posadził go tyłem do siebie między własnymi nogami. Najmłodszy nie pozwolił jednak na przerwanie pocałunku, a wręcz wykorzystał ten ruch ze strony przyjaciela i łapiąc wyciągnięte w przód nogi blondyna lekko je rozsunął, po czym usiadł między nimi pozwalając na to, by łydki mniejszego oparły mu się o uda. Pochylał się wtedy mocno w stronę ust starszego, ale to mu nie przeszkadzało. Jongin’owi najwyraźniej szło to nawet na rękę. Bez namysłu zaczął kąsać kark Lu w najbardziej czułych miejscach.
W całym salonie zapanowała cisza. Wręcz grobowa cisza przerywana tylko stęknięciami i pomrukami Luhan’a. Kris wpatrywał się w całą scenę bez nutki emocji na twarzy, Lay siedział nieruchomo i wyglądał, jakby po prostu ktoś zrobił mu zdjęcie, a Kyungsoo… wstał nagle.
- Kai! Co ty wyprawiasz?! – krzyknął.
Ciemnoskóry na moment oderwał się od karku blondyna, swój wzrok przeniósł na stojącego obok wokalistę. D.O. aż zamarł. Ten wzrok, jakim obdarował go tancerz zawsze sprawiał, że tamten oblewał się zimnym potem. Zimnym potem, który w jednej chwili zmieniał się w gorący prysznic i odbierał mu zdolność myślenia… Nie mógł mu się poddać! Pokręci głową w szybkim tempie, a potem oskarżycielskim gestem wskazał na posiadacza gorących, hipnotyzujących, ciemnych oczu. I jeszcze bardziej hipnotyzujących ust...
- Myślałem, że tylko dla mnie jesteś ta…  - i nie dokończył, bo Kai złapał go mocno za wyciągniętą rękę, pociągnął do siebie, a Kyungsoo żeby nie stracić i tak wątpliwej równowagi po prostu podsunął się bliżej. Wtedy nagle drugą dłoń chłopaka poczuł na swoim… kroczu. – Kai, co ty…
- Zamknij się – warknął surowo pijany nastolatek. Jego dłoń zaciskająca się na okolicach rozporka zszokowanego i oniemiałego D.O. zaczęła poruszać się lekko w górę w i w dół pobudzając go wyraźnie. Nie dało się ukryć czerwonego rumieńca jaki oblał twarz bezbronnego wokalisty. Bezbronnego dlatego, że  wzrok Jongin' zawsze odbierał mu wszelkie możliwości ucieczki, zmiany biegu wydarzeń…
Kai przez chwilę wpatrywał się z dołu w znieruchomiałego wokalistę. Potem uśmiechnął się delikatnie, w bardzo dziwny wręcz sposób i cofając rękę od jego krocza chwycił nią podbródek Chińczyka, który teraz wychylał mocno głowę ku górze pod wpływem ust Sehun’a błądzących teraz gdzieś w okolicach grdyki na jego szyi.
- Luhan… Chciałbyś coś possać?
***
Kris zamknął za sobą drzwi do sypialni, którą Xiumin dzielił z Tao i trzymając mocno w pasie pijanego właściwie w trzy dupy chłopaka pomógł mu dojść do łóżka. Postanowił zabrać go z salonu, gdzie od kilku chwil zaczęły rozgrywać się naprawdę dziwne akcje. Chciał uchronić pandę przed patrzeniem na to, jak Luhan jest pieprzony przez każdego po kolei. Czułby się niezręcznie, gdyby nagle w miarę otrzeźwiał i zaczął rozumieć co się wokół dzieje. Póki co na szczęście tego nie robił. Całą uwagę skupiał na swoim Duizhang’u. Gdy ciężkie ciało chińskiego boduguard’a znalazło się na miękkiej pościeli Kris usiadł przy nim i delikatnie kładąc mu dłoń na czole uśmiechnął się.
- Gege… - zaczął w pewnym momencie czarnowłosy. – Koniec na dzisiaj?
Starszy tylko zaśmiał się i pokiwał nieznacznie głową.
- Dla ciebie owszem. Ale nie martw się. Już więcej nic fajnego się dzisiaj działo nie będzie. – zapewnił go i pochyliwszy się lekko musnął mu nos swoimi charakterystycznymi ustami.
- Obiecujesz…?
- Obiecuję…
- I mogę iść spać…?
- Musisz.
Tao uśmiechnął się nieznacznie, ale postanowił nie wypytywać o nic więcej. Skoro Kris chciał, żeby jego panda poszła spać, to musiał iść spać bez żadnych sporów. Był zbyt pijany, żeby spierać się o takie głupoty. I właśnie przez to, że był zbyt pijany nie udało mu się długo walczyć ze snem. Wystarczyło kilka minut, podczas których starszy gładził go palcami po włosach, szeptał mu na ucho, że go kocha, a Chińczyk po prostu zasnął. Wtedy też lider wstał powoli z łóżka i na palcach wydostał się z sypialni starając się nie trzasnąć drzwiami. W salonie działa się zbyt dobra akcja, by to opuścić…
Zanim poszedł do salonu zatrzymał się pod drzwiami do łazienki i zapukał w nie. Odpowiedział mu dziki śmiech Chanyeol’a, a potem jakieś bełkotanie Bacon’a, ale ostatecznie drzwi otworzyły się przed nim i chmura mocnego, wonnego dymu uderzyła go w twarz tak, że aż zakręciło mu się w głowie. Nie ma co. Baekyeol urządził sobie w kiblu istną komorę gazową.
- Macie jeszcze jakieś skręty? – zapytał wchodząc nieco głębiej, żeby nawdychać się dymu. Wystarczyło kilka głębszych oddechów, a już robiło mu się lżej i zabawniej.
- Bacon ma – oznajmił siedzący na pralce raper i wskazał na swojego przyjaciela. I to prawda. Baekhyun oparłszy się ramieniem o kabinę prysznica zaczął grzebać w kosmetyczce. Po kilku sekundach z szerokim uśmiechem podał liderowi dwa skręty i klasnął w dłonie.
- Wiedziałem, że w końcu ktoś się skusi! – zawołał z entuzjazmem, na co Kris tylko pokręcił głową.
- To nie dla mnie – powiedział oblizując usta. – W salonie są ludzie, którzy bardziej tego potrzebują.
***
Chen nie wierzył własnym oczom. Ledwo na kilka minut wyszedł z Xiu, żeby pocałować się trochę na balkonie i zrobić zawody w pluciu na odległość, a kiedy wrócił… w salonie rozgrywał się istny gang bang! Luhan klęczał na podłodze wypięty w stronę Sehun’a, który jak gdyby nigdy nic z błogim wyrazem twarzy pieprzył mu tyłek z impetem co jakiś czas uderzając go otwartą dłonią w pośladki. Blondyn jęczał głośno i sapał, lecz nie było tego tak bardzo słychać. Penis Kyungsoo, który obijał się o ścianki jego gardła skutecznie tłumił wszystkie odgłosy, a zostawiał ciszę wokół po to, by to właśnie główny wokalista EXO K mógł wyrażać swoje zadowolenie sapnięciami i pomrukami. Kai też nie zostawał niezaspokojony, bo Lu jedną ręką opierał się o podłogę, natomiast drugą szybkimi ruchami masturbował jego prężącego się penisa wystającego ze zsuniętych nieco spodni. On sam nie miał na sobie już nic. Wszystkie ubrania wraz z bielizną leżały na prawie martwym Suho, któremu dowcipniś Lay założył Luhan’owe bokserki na głowę. Sam Lay… czekał na swoją kolej. Lekkimi ruchami nadgarstka stymulował własną erekcję nieco z boku, obok Sehun’a.
Cały obrazek uzupełniał Kris, Baekhyun i Chanyeol siedzący na kanapie i palący jointy, z których dym roznosił się po całym salonie nie szczędząc nikogo.
- Co tu się, kurwa, dzieje!? – krzyknął przerażony Jongdae, lecz ku jemu wielkiemu zdziwieniu uciszył go… Xiumin. Zrobił to po prostu zakrywając mu usta swoją dłonią, a potem łapiąc go za rękę i wciągając do salonu. Zamknął za sobą drzwi na balkon. Zapach palonej trawy już nie miał którędy uciekać.
Kris zauważywszy ich nieznacznie uniósł kąciki ust w uśmiechu i skinął na nich głową, by zajęli sobie wygodne miejsce na kanapie i patrzyli na cały obrazek razem z nimi. A nawet lepiej. Po to, żeby czekali na swoją kolej…
Kyungsoo złapał się w pewnym momencie ramienia Kai’a  i zwiesił głowę oddychając coraz szybciej i ciężej. Czuł ten charakterystyczny ucisk w podbrzuszu, to mrowienie. Wolną ręką coraz mocniej dociskał do siebie twarz Lu za jasne włosy i dosłownie wbijał się w niego po same gardło nie mogąc opanować emocji. Jongin wzdychając rozkosznie tylko przyglądał mu się kątem oka aż do momentu, w którym D.O. po prostu doszedł spuszczając się obficie prosto do gardła Chińczyka. Starszy był zbyt pijany, by na to zareagować. Posłusznie przełknął wszystko, a potem gdy jego usta zostały w końcu uwolnione spuścił głowę i zaczął wydawać z siebie głośne jęki rozkoszy. Sehun trafiał idealnie w jego czułe punkty, pośladki paliły go od ciągłych uderzeń, ręka obciągająca głównemu tancerzowi drętwiała…
***
Chanyeol zaciągnął się ostatni raz i lekkim pstryknięciem odrzucił skończonego jointa gdzieś na bok oczywiście wcześniej gasząc go palcami. Czuł się iście błogo. Nie dość, że miał przed sobą film porno na żywo, to jeszcze dużo alkoholu i trawy. Żyć nie umierać! Uśmiechał się lekko, kiedy po D.O. prosto w dłoń Luhan’a doszedł Kai, a potem wstając złapał w objęcia Kyungsoo  i razem z nim usunął się gdzieś w kąt, by odpocząć. To musiała być prawdziwa miłość! Coś jak jego własna i Baekhyuna. Tak, to było dopiero cudowne love story przepełnione zielskiem i alkoholem. Przez dłuższy czas wpatrywał się w szczytującego maknae zastanawiając się kiedy przyjdzie jego kolej. Nie musiał zastanawiać się dłużej, bo siedzący obok Kris od razu zawołał gotowego już do akcji Lay’a i skinął na niego palcem, by tą blond niunię przynieść bliżej. Nie musiał powtarzać dwa razy. Yixing chwycił Luhan’a za ramię i pociągnął ku górze, by wstał. Pomógł mu w tym od razu Xiumin, któremu widocznie też podobał się cały obrót sytuacji. Chanyeol odsunął się nieco na bok, wtedy z pomocą Unicorna Lu znalazł się okrakiem na kolanach chińskiego lidera. Łatwo było się domyślić co teraz zacznie się dziać. Kris wyjął ze spodni własnego smoka, wetknął starszemu w usta do połowy spalonego już skręta i ciągnąc go do siebie za wąskie biodra po prostu wbił się w  niego od razu mocno i głęboko. Sehun już go widocznie dobrze przygotował. Na ten ruch jednak z ust Lu wyrwał się krzyk, a skręt wypadł mu z ust. Na szczęście zdążył się zaciągnąć, a rulonik z trawą błyskawicznie przejął Lay.
***
Czuł na sobie oczy wszystkich chłopców. Czuł na swoim ciele ich dłonie, słyszał wszystkie zbereźne rzeczy, jakie mówili… ale to tylko nakręcało go jeszcze bardziej. Zapach marihuany, buzujące we krwi promile… to było to! I choć był całkowicie spity, to niemalże doskonale wiedział co się dzieje. Był pewien, że rano nic nie będzie pamiętał, ale to się nie liczyło. Mocno wciskając czoło w ramię lidera rozumiał, dlaczego Tao ta bardzo kocha tego człowieka. Dlaczego uwielbia się z nim bzykać… Kris szarpał jego własne biodra w górę i w dół nie dając mu chwili wytchnienia, a sam niewzruszony wzdychał tylko co jakiś czas i posyłał znaczące spojrzenia Lay’owi. Luhan nie mógł tych spojrzeń zobaczyć, ale… ich owoc szybko poczuł. Nim się obejrzał poczuł, jak silna dłoń młodszego zatyka mu usta, odciąga go od ramienia lidera. Ktoś uszczypnął go w sutek, jeszcze ktoś mocno uderzył go w pośladek… a potem nagle czyjś nadprogramowy penis zaczął wciskać się w jego i tak wypełnione po brzegi wejście. Pisk jaki z siebie wydał został zagłuszony przez dłoń Yixing’a. Suho mruknął coś leżąc na podłodze, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy obserwowali zdumieni jak Kris i Lay… pieprzą brutalnie Luhan’a w jedną dziurę na raz.
Wtedy właśnie cała ta rozkosz całkowicie dała się we znaki blondynowi. Krzycząc i wijąc się na wszystkie strony pod wpływem dreszczy jak i zwyczajnego dotyku po prostu doszedł odrzuciwszy głowę w tył, łapiąc własnego członka w długie palce i stymulując go szybkimi ruchami. Chyba usłyszał wtedy cichy śmiech Sehun'a... Opuszczając głowę i drżąc jak galareta zdążył jeszcze wysapać "Lay di... Duizhang.... kocham was" nim ktoś uderzył go kilka razy twardym, rozgrzanym członkiem w twarz. Wziął go chętnie w usta. Całego. Po same gardło. Był to Xiumin wyraźnie zadowolony z faktu, że po prostu może się teraz zabawić z tym człowiekiem.. ChenChen też nie mógł być zaniedbany! Najstarszy złapał rękę Luhan'a w swoje palce i błyskawicznie nakierował ją na krocze znajdującego się blisko main vocala. Wszyscy mogli być dzisiaj wyręczeni przez blond niunię. Wszyscy. Nie szkodzi. Ani trochę…  Chanyeol podniósł się na proste nogi, okrążył sofę, klęknął przy Xiu i rozpinając spodnie chwycił za jasną czuprynę Luhan’a od razu odciągając jego głowę od krocza najstarszego członka grupy. Nakierował jego mokre, gorące i napuchnięte usta na swoje przyrodzenie. I tak co chwila obaj wymieniali się chętną buźką Lu, której co jakiś czas sprzedawali penisami lekkie ciosy w policzki.
Zapach męskiego potu unosił się w powietrzu i otumaniał wszystkich jeszcze bardziej. Sehun leżał na podłodze całkiem pijany, Kai i Kyungsoo całowali się w ciemnym kącie… W jednej chwili Lay wysunął się z rozciągniętego do granic możliwości tyłka Lu i wytrysnął prosto na jego wygięte, gładkie plecy. Wystarczyło, że odsunął się kilka kroków w tył, a Kris nagle przerywając wszystkim dobrą zabawę zrzucił z siebie blondyna, tak że ten upadł na plecy jęcząc z bólu. Ale nikt się tym nie przejął. Kris podniósł go na klęczki ciągnąc za włosy. A potem zwalił sobie wprost na jego zmęczoną twarz. To samo kilka sekund później zrobił Xiumin. I Chanyeol…
***
Baekhyun odczekał, aż Chen dokończy swój interes w ustach klęczącego na podłodze Chińczyka, a potem sam wstał powoli i podszedł do tego ospermionego chłopaka. Uśmiechnął się z istną pogardą…
- I co, dziwko? Boli dupa? – warknął zaraz sprzedając mu siarczystego liścia w mokry policzek. Nie przejął się tym, że ubrudził sobie przy tym dłoń spermą. Wtarł ją w jego włosy, kiedy to łapał za nie i już jako ostatni zmusił pijanego Lu do obciągania.
- Kocham... Bacon-ah...
 To nie trwało długo. Cała ta sytuacja, wszystko co zobaczył już zbyt go podnieciło, dochodził od samego patrzenia. A kiedy skończył, to nawet nie zawahał się pchnąć starszego na podłogę, poprawić spodni i z uczuciem głodu udać się do kuchni po jakieś ciastka albo jajka. W salonie znów zapadła cisza przerywana tylko sapaniem leżącego na podłodze blondyna, który podciągał pod siebie nogi i wodził palcami po własnych genitaliach. Nie otwierał oczu. Miał je zlepione… Ale nikt nie przejął się nim. Uśmiechał się do siebie ledwo zauważalnie. Xiumin i Chen znów udali się na balkon. Channie poczłapał za Bacon’em do kuchni po jedzenie, Suho spał nieprzytomny, Kris siedząc na kanapie przysypiał z głową opartą na dłoni… Nikt nie zwracał na niego uwagi. Nikt, oprócz stojącego w drzwiach Tao, którego erekcja właśnie dopieszczana była szybkimi ruchami dłoni. Obudził się jakiś czas temu, szedł do łazienki, żeby wymiotować, ale cała scena zatrzymała go, gdy przechodził obok salonu. Mdłości minęły, a pojawiło się podniecenie. Takie, które właśnie teraz szczytowało rozbryzgując na podłodze białe i gęste krople nasienia. Dyszał ciężko drżąc. Oparty łokciem o framugę drzwi nie wierzył, że to zrobił. Że oni to zrobili… że…
- Tao, spóźniłeś się… - głos Kris’a sprawił, że czarnowłosy aż podskoczył. – I nikt nas nie powstrzymał…
- C-co teraz…? – Tao przełknął głośno ślinę patrząc teraz na zmęczonego lidera, który tylko uśmiechnął się słabo i pokręcił lekko głową. Potem skupił swój wzrok na Luhan'ie. Wyglądał strasznie, ale jednocześnie ciągle się uśmiechał...
- Teraz musimy udawać, że nic się nie stało.
- Ale przecież ja wszystko widzia…
- Chyba powinniśmy iść spać.
- Tak, gege...

18 października 2012

Karaluch (3/?)


Pairing: Taoris
Uwagi: pojawiają się standardowo wulgaryzmy oraz błędy składniowe i czasem interpunkcyjne (piszę w nocy, a wtedy już nie myślę o błędach xD). Być może też inne, ale nie zwracajcie na nie uwagi. Liczy się treść! <3
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA!


Karaluch (3/?)


Lu Han był bardzo dobrym człowiekiem. Nie potrafił przejść obok cudzego nieszczęścia. Włączała mu się wtedy taka przeogromna chęć pomocy, takie nieprzyjemne kłucie w sercu, które nie pozwalało mu na to, żeby po prostu odwrócić się i odejść udając, że nie zauważył żadnego znaku świadczącego o tym, że ktoś potrzebuje mniejszej lub większej pomocy. Oprócz tego, że nie potrafił omijać ludzi potrzebujących nie potrafił też odmówić tej przyjemności z pomagania im sam sobie. Nic dziwnego więc, że kiedy w końcu udało mu się dojechać jednym z wieczornych autobusów do centrum Pekinu i spacerem dojść do Bei to właśnie on dowiedziawszy się o ciekawym „znalezisku” przyjaciela przed wejściem zaproponował, żeby zabrać leżącego w krzakach nieprzytomnego bezdomnego chłopaka do siebie. Wu Fan długo protestował. Jego złość po tym, jak właśnie ten leżący w krzakach chłopak opluł mu buty, zniszczył garnitur i dodatkowo próbował okraść mu dziewczynę najwyraźniej nie minęła. On w przeciwieństwie do dobrodusznego brata swojej dziewczyny był raczej człowiekiem, który zamiast pomagać zwyczajnie wolał albo szkodzić albo po prostu ignorować. Ale wieczne odmawianie blondynowi o ślicznej twarzy lalki, która w żaden możliwy sposób nie oddawała jego prawdziwego wieku nie należało do rzeczy, jakie byłby w stanie zrobić.
- Tylko jak my go stąd wyciągniemy? – zapytał Wu wyraźnie niezadowolonym tonem głosu. Kto normalny promieniowałby szczęściem, gdyby jego najlepszy przyjaciel namawiał go do rzeczy, które są wbrew jego naturze? – Nie dotknę go…
- Yifan, jestem pewien, że Ciebie to on też wolałby nie dotykać. – burknął jego starszy towarzysz i pokręcił głową z politowaniem, przy czym nieco rozgarniając krzaki na boki spojrzał z góry na nieprzytomnego Chińczyka na tyle, na ile pozwalało mu słabe światło latarni przy chodniku. – Jak myślisz? Coś mu jest czy po prostu się zapił?
- Strzelam, że jest najebany i jak obudzi się u Ciebie w domu, to zarzyga Ci cały dywan.
Lu Han tylko wywrócił oczami teatralnie i postanawiając dalej nie słuchać wiecznie marudnego przyjaciela zwyczajnie pochylił się nad bezdomnym. Z trudem udało mu się przewrócić go na plecy, w czym przeszkadzały wszechobecne badyle krzaków, ale kiedy to zrobił specjalnie jeszcze sprawdził, czy aby chłopak w ogóle żył i oddychał. Nic jednak nie wskazywało na to, by miało być inaczej.
- Złap go za nogi i wyciągnijmy go stąd. – powiedział w końcu, a sam złapał leżącego za ręce.
Wyższy skrzywił się mocno, jakby to wszystko miało wywołać u niego jakieś dziwne zmiany skórne, ale ostatecznie uległ prośbom Lu i pochyliwszy się oplótł długimi palcami szczupłe kostki bezdomnego, które odsłonięte były przez przykrótkie, starte dżinsy. Zauważył przy tym, że ten nawet nie miał na stopach skarpetek. Nie potrafił sobie wyobrazić jak można o tej porze roku chodzić po mieście bez skarpetek. Jeszcze do tego w rozklejających się butach. Szybko porzucił próby wyobrażenia sobie tego, gdy zdał sobie sprawę, że przecież ma do czynienia z człowiekiem bez pieniędzy i domu. Chyba nawet poczuł do niego lekkie współczucie. Albo po prostu kiszki skręciły mu się w brzuchu na sam kontakt dłoni ze skórą jego nóg.
Wspólnymi siłami udało im się wyciągnąć Chińczyka z krzaków na chodnik, a wtedy Lu Han założył ręce na piersi i zamyślił się. Obaj przyjechali do centrum autobusami. Żaden z nich nie miał przy sobie auta, a pchanie się autobusem z nieprzytomnym menelem raczej nie uśmiechało się ani jemu, ani Wu Fanowi. Pozostawało więc tylko zamówienie taksówki. Wiedział, że proszenie młodszego o zadzwonienie po taksówkę właściwie mijałoby się z celem, gdyż nie miał ochoty na kolejne spory o to, czy w ogóle powinni zajmować się tym bezdomnym, nieprzytomnym człowiekiem, więc sam wyjął z własnej kieszeni telefon komórkowy i wyszukując w kontaktach numeru należącego do jednej z większych sieci taksówkarskich w mieście przytknął głośniczek do ucha. Zamawianie samochodu nie zajęło mu dużo czasu. I z tego co się dowiedział długo też nie musieli na transport czekać. A im krótsze czekanie, tym Wu miał mniej czasu na marudzenie i ewentualne wycofanie się z całej akcji. I choć ten nie wyglądał na zbyt zadowolonego całą sytuacją, bo przecież przyjechał tu się nawalić, a nie zajmować jakimś małym śmierdzącym gównem, to nie protestował więcej. Być może był to skutek jego dużej sympatii do starszego przyjaciela. Albo to był po prostu już ten wrodzony urok Lu. Urok, którym dysponowała również jego młodsza siostra.
Taksówka pojawiła się zaledwie po pięciu minutach zatrzymując się idealnie przed Bei. Początkowo kierowca kręcił nosem na wiadomość, że będzie musiał trzymać niemytego od miesięcy bezdomnego na tylnym siedzeniu, ale kiedy Lu Han uśmiechnął się ładnie i zaproponował dodatkowy napiwek ten po prostu kiwnął głową i pozwolił mężczyznom wpakować do środka „nowego kolegę”, który nawet nic o tym nie wiedział. Niezadowolony Fan usiadł na siedzeniu obok kierowcy tłumacząc się tym, że nie ma zamiaru znów dać się poniewierać temu smarkaczowi w przypadku, gdyby znowu się obudził, więc to Lu zmuszony był do siedzenia z nim na tyłach i pilnowania nieprzytomnego, by nie walał się przy każdym zakręcie po wszystkich stronach świata. Kiedy tylko zamknęli drzwi i ruszyli już po kilkunastu sekundach czuć było w samochodzie nieprzyjemny zapach alkoholu, brudu i takiej… stęchlizny? Wu Fan modlił się wręcz o to, by kierowca kazał wywalić niekontaktującego chłopaka gdzieś na zewnątrz, ale to nie nastąpiło aż do osiedla mieszkaniowego, na którym już od kilku lat mieszkał Lu Han. Wielu ludzi zazdrościło mu tego, że udało mu się znaleźć ładny, jednorodzinny dom w przystępnej cenie i to jeszcze całkiem blisko centrum miasta. Teraz czasy były naprawdę ciężkie. Czasem nawet za mieszkania 2x2 trzeba było płacić majątek.
Wystarczyło, że samochód zatrzymał się tuż przed domem starszego, a Wu jak poparzony wyskoczył z niego jedynie mrucząc w stronę kierowcy ciche „dziękuję, do widzenia”. Od razu zgiął się w pół i zakaszlał, jakby przez całą drogę dusił się wstrzymując powietrze.
- Ja pierdole… - stęknął cicho, ale słysząc za sobą prośby Lu o to, by pomógł mu z wyciągnięciem chłopaka z auta jeszcze dodatkowo przeklął pod nosem. W każdym razie standardowo uległ i łapiąc znów dzieciaka za kostki razem z przyjacielem wyniósł go aż pod drzwi do domu.
Lu Han wydawał się nie czuć okropnego zapachu, jaki wydzielał ich nowy nieprzytomny towarzysz. To było aż niewyobrażalne, ale Wu Fan nie odzywał się na ten temat. Starszy zapłacił za taksówkę, a w momencie gdy ta odjechała wyjął z kieszeni spodni klucz do domu i przekręcając go w zamku znów z pomocą niezadowolonego przyjaciela wniósł bezdomnego do środka. Ostatecznie położyli go na kanapie w salonie, gdyż nawet Lu nie chciał widzieć go w swoim łóżku. Obaj zaraz po tym przysiedli na stoliku do kawy wpatrując się źródło nieprzyjemnych doznać zapachowych. Zapadła głęboka cisza przecinana jedynie ciężkim, świszczącym oddechem gościa.
- I co teraz…? – zapytał w końcu biznesmen ciągle zastanawiając się po co oni w ogóle go tu zaciągnęli.
- Musimy go obudzić, wykąpać i ubrać.
Kolejna chwila ciszy zapadła między nimi. Lu był drobnym chłopakiem. Nie nosił też zbyt dużych na siebie ubrań. A leżący przed nimi Chińczyk zdecydowanie był większy od niego… co oznaczało…
- Nie ma mowy. – powiedział nagle całkiem surowo wyższy i wstał, żeby podejść do okna i uchylić je. Znów zaczynał czuć ten zapach. Śmierdziały mu ręce…
- Oh, Wu, zostawiłeś u mnie te ubrania rok temu! Nie przypomniałbyś sobie o nich, gdybym nie wspomniał, że trzeba go ubrać! – zawołał oburzony blondyn i również wstał podchodząc do niego i lekko uderzając go pięścią w ramię. – I tak byś ich nie zabrał!
- Żaden jebany gówniarz, menel i pijak do tego nie będzie nosił moich ubrań w żadnym wypadku! – zawtórował mu Wu Fan i odwracając się w stronę przyjaciela lekko pchnął go na jeden z wolnych foteli.
Chłopak ledwo utrzymał równowagę, lecz gdy mu się to udało od razu posłał przyjacielowi nieprzyjemne, a nawet mordercze spojrzenie.
- Jesteś bezdusznym chamem, Wu Fan!
- A w Twoim domu śmierdzi kloszardem.
- Jak wyjdziesz, to przestanie.
- Ty bezczelny…!
- Panowie, ciszej trochę, głowa mnie boli…
Obaj zamarli w bezruchu, by po tym w jednej sekundzie spojrzeć w stronę kanapy, na którą od chwili czasu nie zwracali już uwagi. Blady jak ściana chłopak o czarnych włosach i mocno podkrążonych oczach siedział na miękkim siedzeniu z głową nieco spuszczoną i masował się brudną dłonią po skroni. Brodą dotykał swojej klatki piersiowej. Wyglądał na wyczerpanego, zmęczonego i chyba skacowanego. I o dziwo nie wyglądał na zbyt zaskoczonego swoim obecnym położeniem, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na to gdzie zasypia i gdzie się budzi. Jakby to po prostu nie miało najmniejszego znaczenia. W ogóle nie patrzył na dwóch kłócących się mężczyzn.
Lu Han momentalnie podszedł bliżej niego i przywołując na usta czarujący uśmiech pochylił się delikatnie w jego stronę.
- Dobrze się czujesz? Chcesz coś zjeść? Jakąś tabletkę na ból głowy? Zaraz przyniosę dla Ciebie nowe ubrania! – mówił lekko podekscytowany tym, że może komuś pomóc. Wyciągnął dłoń w  kierunku czarnej czupryny chłopaka. Dotknął jego włosów. – Wykąpiesz się, a potem…
Szybkie uderzenie w nadgarstek przerwało blondynowi, który cofnął się natychmiast przestraszony taką nagłą reakcją Chińczyka. Nawet nie zdążył zarejestrować tego uderzenia. Jedynie je poczuł. Ono jednak nie umknęło uwadze Wu Fana.
Nim wyczerpany chłopak zdążył zareagować już zebrał na twarz porządny cios dużej dłoni wysokiego mężczyzny, który chwilę po tym złapał go za materiał starej, śmierdzącej bluzy i podniósł go tym samym do pionu nawet nie zwracając uwagi na to, że przy szarpnięciu kilka szwów na materiale rozerwało się i zostawiło za sobą spore dziury.
- Słuchaj, gówniarzu… - zaczął wpatrując się ze złością w nieco przymknięte oczy gościa, którego twarz zastygła w wyrazie zaskoczenia po silnym uderzeniu. Na jego policzku odbiły się nawet długie palce Wu. – Będzie tak, jak mówił Lu Han, rozumiesz, uliczna szmato?
Odpowiedziało mu milczenie. Jedynym odgłosem jaki wówczas rozległ się w salonie był dźwięk przełykanej śliny. Wydawało się, że w pionie trzymał Chińczyka tylko Wu Fan, a oparte o podłogę odziane w zepsute adidasy stopy nawet nie utrzymywały ciężaru jego ciała. Chwila ta trwała aż nader długo…
- Jak masz na imię? – zapytał w końcu nieśmiało Lu.
Masował sobie nadgarstek palcami, wyglądał, jakby ugryzł go jakiś niewytresowany, biedny piesek, a on mimo wszystko chciał go przygarnąć i oswoić. Tak, dokładnie tak skojarzył sobie zachowanie przyjaciela Wu Fan spoglądając na niego krótko kątem oka.
- Zitao… - odezwał się w końcu cichy, nieco chrapliwy głos chłopaka.
- Więc teraz Zitao posłusznie idzie się umyć, bo śmierdzi jak kupa gówna. – warknął trzymający go mężczyzna, a kiedy puścił materiał starej bluzy bezdomny opadł ciężko z powrotem na kanapę.
***
Ciepła woda obmywająca jego wychudzone głodem ciało wprawiała go w delikatne dreszcze. Miał wrażenie, że czuje każdą, nawet najmniejszą kroplę, która porywała  z ciemnawej skóry resztki martwego naskórka albo zwyczajny bród. Starał się nie zwracać uwagi na to, że w miejscach, gdzie spłynęły pierwsze stróżki skóra stawała się dziwnie jaśniejsza. Nie chciał nawet myśleć o tym, co się zacznie dziać, kiedy wyleje sobie na dłonie jeden z mnóstwa kolorowych żelów pod prysznic stojących na niewielkiej półce wbudowanej w kabinę prysznica. Był zmęczony, bolała go głowa i do tego piekł go policzek. Ten policzek był jednak skutkiem czegoś zupełnie innego niż kac i zmęczenie. Widniejące na twarzy ślady długich palców zdecydowanie wskazywały na to, że był to po prostu owoc złości jednego z mężczyzn, którzy musieli znaleźć go niedysponowanego… gdzieś. Zupełnie nie pamiętał gdzie stracił przytomność i w jaki sposób w ogóle doszło do tego, że znowu szlajał się po mieście z butelką taniego wina. A skoro nie mógł przypomnieć sobie tak istotnej rzeczy, to nawet nie próbował rozmyślać nad tym jakim cudem facet, z którym wcześniej wdał się w bójkę, na oczach którego później próbował okraść jakąś dziewczynę teraz w iście agresywny sposób zmusił go do pójścia pod prysznic. Z jednej strony nie podobało mu się to, ale z drugiej… Chyba faktycznie trochę zbyt ostro zareagował na zbliżenie się tamtego mniejszego. Przecież nie miał złych zamiarów. Złe zamiary już prędzej mógłby mieć tamten wyrośnięty, wielki… Ale teraz to już nie miało znaczenia. Liczył się tylko on, ciepła woda i żele pod prysznic.
Ciekawy każdego z zapachów, jakie kryły się w kolorowych butelkach otwierał każdą z nich. Każdy był cudowny. Każdy był zupełnie inny. I żaden nie przypominał zapachu szarego mydła, jakiego używał raz na jakiś czas… W końcu wybrał czekoladowy. Ten pachniał tak smakowicie, że Zitao nawet zastanawiał się, czy aby nie spróbować, czy nie smakuje podobnie. Szybko jednak z tego zrezygnował. Przecież to żel pod prysznic, a nie jedzenie. Co nie zmieniało faktu, że na samą myśl o czekoladzie zaburczało mu w brzuchu.
Wylał na dłonie całką sporą ilość pachnącego i myjącego specyfiku, a kilka sekund później zawzięcie obmywał każdy, nawet najmniejszy fragment swojego ciała nie omijając też tych najintymniejszych miejsc, do których higieny raz na jakiś czas służyło mu właśnie szare mydło.  Nie śpieszył się. Nie znał pojęcia oszczędzania wody. Gdy miało się tylko deszczówkę, to fakt, należało się wstrzymywać. Jednak teraz, kiedy woda leciała na niego nieprzerwanymi strumieniami nawet o tym nie myślał. Brązowa od brudu piana po kliku razach zaczęła robić się już biała, czysta, a Tao miał takie dziwne wrażenie lekkości… Jakby zrzucił z siebie zalegającą powłokę. Po kilku minutach sięgnął jeszcze po szampon. Gdy umył nim włosy pierwszy raz te pod palcami wydawały się takie… wysuszone, nieprzyjemne. Spróbował więc drugi raz. A wtedy, kiedy spróbował je przeczesać opuszkami palców, te okazały się gładkie i lejące razem z wodą tak delikatnie jak nigdy. Aż zadrżał. Nie pamiętał już kiedy ostatni raz był tak czysty jak teraz.
Minęło pół godziny, o ile nie więcej, nim wyszedł spod prysznica całkowicie odświeżony i pachnący. I szczęśliwy. Pamiętał, że niski blondyn przedstawiający się jako Lu Han zostawił mu ręczniki na pralce, pod czystymi ubraniami, więc wziął sobie duży, miękki materiał i owinął się nim cały jak jakąś peleryną niewidką.
Podszedł do lustra przecierając czarne włosy, by lekko je osuszyć. A kiedy spojrzał na swoje odbicie niemalże się nie poznał. Gdy wchodził do tej łazienki na początku zobaczył odbicie takie jak w oknach różnych lokali, czy lustrach samochodów – brudnego, bladego dzieciaka o podkrążonych oczach, jakby nie spał od kilku dni. Teraz mimo tego, że oczy ciągle miał podkrążone, a skórę dalej bladą wyglądał sto razy lepiej. Opadające na czoło włosy nie wyglądały już tako ohydnie i niehigienicznie jak wcześniej. Aż uśmiechnął się pod nosem gdzieś głęboko w duchu wdzięczny, że ten drugi, agresywny zmusił go do wejścia tutaj…
Ubrał na siebie przygotowane ciuchy dosłownie rozkoszując się ich zapachem czystości, miękkością… Czysta bielizna to coś, o czym marzył od dawna. Wygodne i ciepłe spodnie, czarna, gruba bluza… wszystko idealne na tą porę roku. Już robiło się strasznie zimno. Teraz przynajmniej nie będzie tak marzł…
I już miał wychodzić, kiedy przypomniał sobie, że przecież nie może ot tak przejść sobie obojętnie obok tych ludzi, bo nawet jeśli jeden z nich zmusił go do umycia się, to przecież wyszło mu to tylko na dobre. Wypadało więc podziękować. I może… przeprosić za sytuację sprzed kilku dni?
Wyszedł z łazienki po cichu, ostrożnie stawiając kroki jakby bojąc się, że w kapciach, które dostał do chodzenia po domu skręci sobie kostkę albo zwyczajnie się w nich przewróci. Rozejrzał się. W przedpokoju nie było nikogo. Dopiero po chwili usłyszał na lewo od siebie głos Lu Han’a, który – jak mniemał Zitao – ciągle starał się przekonać tego drugiego, że tamten powinien przestać tak boczyć się na Tao. Czarnowłosy już wcześniej słyszał jak agresor wyrażał swoje niezadowolenie wobec jego pobytu tutaj, ale nie wtrącał się. Tym razem też nie miał zamiaru się wtrącać. Jedyne co miał zamiar zrobić, to przerwać im tą rozmowę, a raczej monologi gospodarza domu.
Kiedy wszedł do kuchni poczuł na sobie dwie pary oczu, co od razu nieco zbiło go z tropu. Poczuł się skrępowany. Przesunął wzrokiem najpierw po przyjaźnie wyglądającym Lu, który trzymał w swoich dłoniach torebeczki z ugotowanym ryżem, a potem przelotnie zerknął na naburmuszonego giganta siedzącego przy stole z nogami na krześle. Przełknął głośno ślinę.
- Dziękuję… - wydusił z siebie w końcu, jednak bardziej w stronę niższego.
Lu Han uśmiechnął się promiennie, ale zamiast cokolwiek mu na to odpowiedzieć po prostu wskazał mu dłonią na jedno z czterech krzeseł rozstawionych wokół stołu.
Chwilę wahał się, zanim usiadł, ale ostatecznie zajął sobie miejsce naprzeciwko ciągle mierzącego go wzrokiem mężczyzny. Szczerze mówiąc już po kilku sekundach miał ogromną ochotę przywalić mu w twarz, żeby przestał, ale przypominając sobie o tym, że tamten potrafił być dość gwałtowny po prostu o tym zapomniał.
- Lu Han gege… - zaczął w pewnym momencie, ale nie dokończył.
- Tak? – zapytał blondyn wsypujący właśnie ryż do miseczek i dokładający do niego przygotowane wcześniej mięso z warzywami. Nie było tego widać na pierwszy rzut oka, ale był wewnętrznie dumny z tego, że ten dzieciak nazwał go w ten sposób.
- Twój przyjaciel sprawia, że czuję się niepewnie.
Wu Fan otworzył szerzej oczy, a sekundę później jego otwarta dłoń z plaskiem uderzyła w blat stołu. Zitao aż podskoczył, ale nie spojrzał na mężczyznę zza swojej przydługawej, czarnej grzywki. Lu zwrócił się w ich stronę z miseczkami i postawił je naprzeciw ich obu. Surowym spojrzeniem zmierzył natomiast nie Tao, lecz właśnie Wu…
- Przestań odpierdalać, Wu Fan. – mruknął zaraz siadając przy Tao i podając każdemu ze swoich gości drewniane pałeczki do jedzenia. – Jest w moim domu. A teraz jedzcie zanim wystygnie.

***

Od kilku godzin telefon nie dawał mu spokoju. Wibrował… nie dawał mu spać. A zmęczony całym tym dziwnym wieczorem Wu Fan potrzebował snu.
Leżał na plecach na łóżku Lu Han’a wpatrując się w sufit, którego i tak nie dostrzegał ze względu na ciemność, jaka panowała w sypialni. Kiedy u niego nocował często spali razem w jednym łóżku. Byli przyjaciółmi od dawna. Nigdy nie dochodziło do… czegoś, więc czemu miałby spać na przykład na kanapie w salonie? Tej nocy już szczególnie nie mógł tam spać. Dlaczego? Bo właśnie tam spał teraz Zitao… Ten głupi, bezdomny dzieciak, który już samą swoją obecnością niesamowicie działał mu na nerwy. Gówniarz, który wcześniej wydawał mu się strasznie pewny siebie i arogancki, a który teraz pokornie robił to, o co się go prosiło i nawet pomagał przy zmywaniu naczyń po posiłku. Dlaczego to robił? Może chciał się tylko podlizać, a potem, kiedy już wszyscy usną okraść cały dom i uciec? Akurat tym się nie przejmował. To był dom Lu. I choć byli przyjaciółmi, to właśnie Lu go tu sprowadził. Więc to będzie jego wina. Ten głupi dzieciak… był dziwny. Tylko to stwierdzenie pasowało do jego opisu.
Zerknął w stronę już setny raz wibrującego telefonu. Lu Mei nigdy nie dawała mu spokoju. W końcu złapał go w palce, odrzucił połączenie, a potem po prostu wyłączył telefon i wrzucił go pod poduszkę. Odetchnął głęboko przymykając powieki.
Już niedługo po tym przyśnił mu się. Zitao. Chłopak, który był dziwny.

12 października 2012

Karaluch (2/?)


Pairing: Taoris, z przebłyskami innych.
Uwagi: jak zwykle myśli bohaterów zapisane kursywą,
Jeśli znaleźlibyście jakieś błędy - proszę piszcie. Po napisaniu nigdy nie mam siły sprawdzać błędów. xD
Zapraszam do czytania. <3

Karaluch (2/?)

Uciekł mu. Ten brudny, głupi szczyl, który nie dość, że podpadł Chińczykowi plując mu na buty i niszcząc garnitur, to jeszcze łasił się na portfel jego własnej dziewczyny, który tak na dobrą sprawę nawet nie zawierał pieniędzy, które należały bezpośrednio do niej. Były w nim pieniądze, które zarobił sam Wu Fan ciężko pracując, zarywając nocki i pisząc biznesplany dla różnych firm, żeby mieć później za co kupić wszystkie te pyszności, które potem przyrządzała Mei, żeby zaspokoić głód własny jak i partnera. Jednak dla niedoszłego złodzieja to nie miało najmniejszego znaczenia. Czy dla jakiegokolwiek złodzieja losy prawowitego właściciela pieniędzy, które ukradł kiedykolwiek się liczyły? Nie. Tak było i tym razem, więc wściekły blondyn biegł za nim co sił w nogach chcąc po prostu dorwać tą zapitą, śmierdzącą szuję, sprać jej twarz i zagrozić gorszymi konsekwencjami, jeśli to miałoby się powtórzyć. Jednak mimo rozwalających się białych adidasów, które Fan znał z poprzedniego wieczora chłopak biegł nad wyraz szybko, co nieco zszokowało goniącego. Przecież taki wychudzony typ nie mógł mieć na tyle siły, by uciec komuś, kto sytymi mięsnymi potrawami codziennie uzupełniał swoje zasoby energii na całe dnie. W pewnym momencie czarnowłosy zniknął gdzieś za zakrętem, a kiedy zdenerwowany i zdyszany mężczyzna dobiegł do tego  zakrętu z nadzieją, że właśnie tam zastanie zmęczonego złodziejaszka zatrzymał się i rozejrzał błyskawicznie wokół siebie. Chłopaka tu nie było. Zamiast tego kilku przechodzących chodnikiem robotników zepchnęło go na bok, żeby zrobić sobie miejsce śmierdząc potem i wymieniając na głos wszystkie wdzięki dziewczyny, którą widać można było po drugiej stronie ulicy.
Wu Fan oparł się ciężko o stojący blisko hydrant i najpierw wodząc wzrokiem za ubranymi w stroje robocze robotnikami zaraz przeniósł swoją uwagę na budynek, w stronę którego zmierzali. Wysoki, stary blok stojący samotnie pomiędzy nowymi, pięknymi i odremontowanymi budynkami. Zbudowany z płyt szkielet bez okien, zamiast których w niektórych miejscach widniały deski. Do jego wnętrza prowadziło wejście na klatkę schodową, czyli stare, drewniane drzwi wiszące na jednym zawiasie, który skrzypiał głośno za każdym razem, kiedy tylko mocniejszy powiew wiatru smagał drewnianą płytę wprawiając ją w ruch. Mężczyzna nie liczył pięter, z których składał się blok, jednak wyglądało na to, że miał ich ponad dziesięć. Dziwne, że nigdy wcześniej nie był w tej okolicy, nie zauważył go przejeżdżając niedaleko. Wydawało się wręcz, że taki stary, zniszczony i niezamieszkany gigant powinien być widoczny z daleka nawet mimo zasłaniających go nowych, pięknych budynków. Tak naprawdę był dużo mniejszy od większości drapaczy chmur, jakie w tym mieście ludzie byli w stanie stawiać, jednak nie potrafił wyzbyć się wrażenia ogromności.
Odetchnąwszy i jeszcze raz rozglądnąwszy się wokół, czy aby uciekinier nie chował się gdzieś za jakimś śmietnikiem albo żywopłotem już miał zawracać, gdy jego wzrok przykuło coś, co zmierzający w stronę niedużej ciężarówki robotnicy kopnęli na bok. Była to podeszwa. Jedna, z tych, które odklejały się od białych adidasów należących do spędzającego czas wśród meneli chłopaka.
Marszcząc swoje gęste brwi mężczyzna podszedł bliżej, by przyjrzeć jej się dokładniej i pomyśleć w którą stronę w takim razie mógł uciec.
- … Szefie, będzie można burzyć w przyszłym tygodniu. – doleciało do jego uszu od strony ładujących się do pojazdu ludzi.
- Trzeba tylko uważać, żeby na nic się nie zjebało, stare to to, nieobliczalne…
- Zamknie się ulicę, wywali ludzi z domów i po sprawie.
- A nie łatwiej byłoby po prostu rozebrać częściami?
- Co ty, pojebany? Miesiąc by nam to zajęło, a i tak pewnie wszystko jebło by w pizdu.
- W sumie masz rację…
- No, a musim się streszczać. Co innego będą tu stawiać.
- Co takiego…?
- Czy ja wiem? Pewnie kolejne budyneczki dla szych i biznesów.
Wu Fan prostując się zerknął w ich stronę, gdy dalszą część rozmowy ucięło mu trzaśnięcie zamykanych drzwi od ciężarówki i pokręcił lekko głową. Właśnie dlatego przykładał się w szkole ostro do nauki. Nie chciał pracować jako robotnik. A ci, którzy się nie uczyli zawsze trafiali do takich niewdzięcznych zawodów.
Spojrzał na pnący się w górę budynek do rozbiórki, dopiero po tym zauważył nad klatką schodową napisany białą farbą napis „Zakaz wstępu! Budynek do rozbiórki!”.
Nie czuł już potrzeby spędzania tu większej ilości czasu. Dzieciak mu uciekł, robiło się chłodno, a Lu Mei pewnie wściekła siedziała teraz w domu i męczyła swojego starszego brata tym, jaki to jej facet jest straszny. Zawsze, kiedy miała jakiś problem, to zadręczała nim brata, choć on nigdy nie wykazywał jakiegoś specjalnie wielkiego zainteresowania tym, co działo się w jej związku z Wu. Zamiast tego wolał pojechać na stadion i pograć w nogę ze znajomymi. Mei jednak nie była tu największym problemem. Tym, co skłoniło Wu Fan’a do powrotu był właśnie chłód. Dlatego też nie od razu udał się do domu, gdzie zastałby rozwścieczoną  dziewczynę. Przecież naprzeciwko budynku do rozbiórki mieściła się całkiem przyjemnie wyglądająca z zewnątrz kawiarnia. To właśnie tam skierował swój wolny krok.
Popchnąwszy drzwi i otworzywszy je na tyle, by móc wejść usłyszał cichy dźwięk dzwoneczka zawiadamiającego obsługę o tym, że pojawił się w lokalu ktoś nowy. Od razu do jego nosa dotarł przyjemny zapach jakiegoś ciasta, najprawdopodobniej takiego, jakiego nie jadł nigdy w życiu. Zamknął za sobą drzwi, żeby nie robić przeciągu, a potem przeszedł przez środek pomalowanego na jasny, kawowy odcień brązu pomieszczenia i usiadł sobie pod ścianą przy wolnym, okrągłym stoliku. Podniósł z niego oprawioną w sztuczną skórę książeczkę z menu, by móc wybrać dla siebie coś odpowiedniego. Może jakąś kawę? Ciasto? Ponoć serniki z truskawkami są dobre…
- Coś podać? – rozległo się tuż nad uchem blondyna.
Ten natychmiast poderwał głowę znad menu i wbił swoje czarne jak węgielki oczy prosto w znajomo wyglądającego chłopaka trzymającego w dłoniach notes i pracującego tu najwyraźniej jako kelner. Kojarzył skądś te włosy, dołeczki w policzkach… Pani Zhang miała takie same za każdym razem, kiedy wspominała o swoim utalentowanym synu. Dopiero kiedy spojrzał na plakietkę z imieniem i nazwiskiem wyzbył się wszystkich wątpliwości.
- Yi Xing? Pracujesz tu? – zapytał wyraźnie zaskoczony.
Chłopak przez chwilę wyglądał na równie zdziwionego jak jego nowy klient, ale w końcu jego twarz ozdobił szeroki, trochę nieśmiały uśmiech, a dołeczki w policzkach pogłębiły się uroczo.
- Kurcze, Kevin Wu! Nie poznałem Cię! – zawołał i od razu przeszedł bardziej naprzeciwko mężczyzny. Zajął sobie krzesło przy jego stoliku i zerknął szybko w stronę baru, czy aby szef nie wychodzi na lokal, żeby sprawdzać swoich pracowników. Po tym znów wpatrzył się w blondyna z uśmiechem. – Pracuję tu od niedawna. Muszę zarobić trochę pieniędzy, a tylko tu mnie chcieli.
- Nie nazywaj mnie Kevinem, przecież już zmieniłem imię. – mężczyzna nadął wywrócił lekko oczami, ale i on zaraz uśmiechnął się delikatnie. – Jakbyś dobrze poszukał, to może znalazłbyś coś lepiej płatnego. – dodał unosząc przy tym jedną brew.
Utalentowany syn pani Zhang tylko wzruszył lekko ramionami, a potem postukał palcem w ciągle trzymane przez Wu menu.
- To zamawiasz coś, czy tylko przyszedłeś się grzać?
Ten pokręcił tylko lekko głową w rozbawieniu i z powrotem wpatrzył się w naprawdę sporą ofertę kawiarni. Od mnóstwa kaw poprzez różnorakie drinki aż do ciast i innych przekąsek. Było w czym wybierać. Ostatecznie jednak po kilkunastu sekundach miał już gotowe zamówienie.
- Panda chai latte z podwójnym espresso i sernik truskawkowy.
Młodszy od niego Chińczyk szybko zapisał zamówienie, by zaraz z szerokim uśmiechem wstać od stolika i tanecznym, płynnym krokiem udać się w stronę baru, a potem na zaplecze, gdzie zamówienie mogło zostać zrealizowane.
Przyjemna atmosfera, jaka panowała wokół zdecydowanie uspokajała nadszarpnięte nerwy. Wszędzie unosił się przyjemny zapach ciasta, aromaty najróżniejszych kaw… Sam wystrój również sprawiał wrażenie relaksu i wyciszenia. Oprócz jasnych, kawowych ścian w skład lokalu zaliczały się ładne, drewniane meble, wiszące na ścianach obrazy i zwisające z sufitów donice z kwiatami, które mieściły się w rogach pomieszczenia. Do tego spokojna, klimatyczna muzyka i rozbrzmiewające gdzieś w tle ciche rozmowy innych klientów.
Wu Fan zastukał kilka razy paznokciami w blat stolika oczekując swojego zamówienia, a w międzyczasie odruchowo zerknął w stronę okna, za którym widok rozprzestrzeniał się idealnie na stojący przed kawiarnią budynek do rozbiórki.
Skoro mieli go burzyć, to lepiej byłoby, gdyby żadna z jego części nie zahaczyła o to miejsce, pomyślał lekko marszcząc gęste brwi i znów stukając paznokciem w blat. Wyprostował się, klepnął dłońmi w uda i ciężko westchnął. Dawno nie widział się z Yi Xing’iem, a zdecydowanie częściej widywał się z jego mamą, która szczerze działała mu już na nerwy. Mimo wszystko jakoś nie życzył temu faktycznie utalentowanemu człowiekowi utraty pracy w związku ze zniszczeniem lokalu.
- Sernik truskawkowy dla Pana Wu! – rozległ się głos kelnera, a potem ciche stuknięcie talerzyka z ciastem o drewno stolika.
Wyrwany z zamyślenia biznesmen spojrzał najpierw na znajomego, a potem na swoje zamówienie i uśmiechnął się nieznacznie, po czym wziął w palce mały widelczyk i ukroił sobie kawałek deseru, by wpakować go sobie do ust z istną przyjemnością. Coś jednak było nie tak…
- Umm… Zhang… a gdzie moja kawa? – zapytał.
Brązowowłosy momentalnie uderzył się otwartą dłonią w czoło i nim tamten zdołał powiedzieć coś jeszcze skoczył w stronę baru, gdzie najzwyczajniej zostawił kawę i o niej zapomniał. W końcu jednak wysoki kubek z przyjemnie pachnącym, gorącym napojem znalazł się przy talerzyku z sernikiem.
- Wybacz, zapomniałem…
Tak, Yi Xing miał problemy z pamięcią. Fan nie wiedział, czy było to spowodowane jakimś urazem, chorobą, czy może po prostu już taki był. Jedno było jednak pewne: jedynymi rzeczami, których nie zapominał były chwyty do gitary, akordy na pianinie, nuty, teksty piosenek i układy taneczne. Skurczybyk był naprawdę utalentowany. I zapominalski… Skinąwszy głową podziękował mu i na moment wrócił do pochłaniania swojego sernika. Cóż, nie spodziewał się, że okaże się taki dobry…
- Słyszałeś, że mają burzyć ten blok z naprzeciwka? – zapytał.
Kelner pokiwał od razu głową i z powrotem przysiadł na krześle, na którym siedział chwilę wcześniej.
- Słyszałem. – powiedział przewracając między palcami długopis, którym zapisywał zamówienia. -  I bardzo dobrze. Szef mówił, że takie coś naprzeciwko naszego interesu nie za dobrze się prezentuje. Boję się tylko, że przy burzeniu zniszczą nam elewację.
- Tak, to byłoby najgorsze, gdyby te płyty spadły na was…
- A skąd! Najgorsze byłoby wtedy, kiedy te śmierdziele ciągle by się tu kręciły!
Mężczyzna uniósł lekko brwi, ale zanim zadał pytanie upił kilka małych łyków kawy.
- Jakie śmierdziele?
- No te, co się tam zagnieździły… Co jeden to gorszy. Nie wiem ilu ich tam jest… może z pięciu? Jeden taki to ciągle kręci się nam przed wejściem i wyciąga ze śmietnika resztki jedzenia. Drugi wiecznie zachlany tu przed drzwiami leży. Ci dwaj tacy starzy, wiecznie pijani. Nawet nie wiem kiedy oni ostatni raz widzieli mydło. Jest jeszcze taki młody, gówniarz, może trochę młodszy ode mnie. Szef mówił, że to złodziej jest, ale jeszcze nigdy nam tu nie wpadł…
Słuchając z uwagą słów swojego znajomego analizował każdą nową informację, jakiej udało mu się zaczerpnąć w międzyczasie powoli kończąc swoją porcję smacznego sernika.
- Mieszkają tam?
- Chyba tak… Czasem widzę jak się tam zataczają. To oni oberwali drzwi z zawiasów, wandale…
- Mówiłeś, że jest ich pięciu…
- Tak, ale tylko tych trzech widuję codziennie. Jeden to taki, że chyba nawet nosa stamtąd nie wysuwa, a drugi to tak w domyśle. Na zapas.
Blondyn  pokiwał głową ze zrozumieniem i akurat odstawił na pusty już talerzyk widelczyk. Ujął w długie palce elegancki kubek z kawą. Korzystając z tego, że ta już nieco wystygła wypił jego zawartość właściwie aż do połowy. Westchnął cicho i na moment znów przeniósł swój wzrok na budynek za oknem.
- A oni wiedzą, że to idzie do rozbiórki?
- Chyba nie. Był tu dzisiaj szef robotników z jakimś facetem i mówił do niego, że nie znaleźli w środku niczego, co mogłoby przeszkodzić w rozbiórce, czy coś takiego… nie pamiętam… - brązowowłosy lekko podrapał się po skroni i na moment zamyślił, przy czym całkowicie znieruchomiał. – Ale mój szef zabronił im mówić. Z resztą… niech zdychają. Dla nas lepiej. Pójdzie na robotników.
- Rozumiem. – powiedział Wu Fan, a potem dopił swoją kawę do końca. – No, ja będę już się zbierał. Lu Mei pewnie na mnie czeka… - dodał zaraz wstając  wyjmując z kieszeni skórzany portfel. Wyciągnął z niego całkiem sporą sumkę pieniędzy, która zapewne przewyższała cenę sernika i kawy, a następnie wsadził ją w dłoń chłopaka i uśmiechnął się lekko. – Masz. Napiwek.
Kelner wyraźnie ucieszony wstał i skłonił się nisko, a biznesmen już tylko z delikatnym uśmiechem pomachał do niego w pożegnaniu i wyszedł z kawiarni wprost na chłodne powietrze.
Wczesna pora, a już tak zimno… co za świat…
Przemierzył ulicę, zatrzymał się przed klatką schodową bloku i jeszcze raz zmierzył go wzrokiem.
- Jeszcze Cię dostanę, smarkaczu… - mruknął pod nosem tak, by nikt nie mógł go usłyszeć nawet stojąc blisko, a potem udał się w stronę, z której przyszedł, a raczej przybiegł.

***

- Jak mogłeś mnie tak nazwać?! – przeszywający, dziewczęcy pisk rozbrzmiał w głowie mężczyzny przyprawiając ją o pulsowanie bólu.
- Mei…
- Jestem dla Ciebie szmatą, tak?!
- Mei, mówiłem Ci już…
- Jesteś ostatnim chujem! Słyszysz?!
- To nie było do Ciebie…
- Zero seksu przez tydzień!
Trzaśnięcie drzwiami do sypialni zakończyło pełne wściekłości piski dziewczyny ku przeogromnej uldze Wu Fan’a i stojącego nieco z boku brata Mei, Lu Han’a.
- Stary… współczuję ci… - ciszę, jaka zapanowała wokół przerwał właśnie cichy, delikatny głos mężczyzny o tak delikatnych rysach twarzy, że gdyby nie krótkie, farbowane na jasno włosy, męskie ciuchy i brak biustu można byłoby pomylić go z kobietą. – Ja właśnie dlatego kiedyś wyprowadziłem się do znajomych, kiedy jeszcze mieszkaliśmy z rodzicami…
- Przestań. – uciął mu Wu i machnął ręką od razu zdejmując ze stóp buty. Z tego wszystkiego nawet nie zdążył się rozebrać. – Po prostu nie wiem co w nią wstąpiło…
- Kłamiesz. Wiem, jaka jest Mei. – Lu Han pokręcił głową i założył ręce na piersi. Spojrzał na kładącego pod ścianą buty mężczyznę ze współczuciem. – Robisz coś jutro? Może wyszlibyśmy na piwo?
Prostując się blondyn przeczesał włosy i tak jakby zamyślił się na chwilę. Nie na długą jednak. Każda okazja do tego, żeby choć na chwilę się odprężyć i uwolnić od zdenerwowanej dziewczyny była dobrą okazją, której nie można było przepuścić.
- To co? 20:00 w Bei? – zaproponował.
- To jesteśmy umówieni! – na ustach brata Mei wymalował się szeroki uśmiech, a wtedy ten ruszył w stronę wyjściowych drzwi. – Wytrzymaj do tego czasu i nie daj się zabić!
- Idź już i mnie nie wkurwiaj…
- Trzymaj się, Wu Fan!

***

Przez cały dzień głowa pulsowała mu tępym bólem. Miał już serdecznie dość Lu i jej fochów. Zawsze, kiedy się denerwowała jej głos stawał się nieznośny. Wszystko, co robiła stawał się nieznośne. Bo kiedy ona była zła zły był również jej facet. A jego łatwo było wyprowadzić z równowagi… Niestety żył w zasadzie, że kobiet się nie bije.
Musiał spać na kanapie, a potem dostał jeszcze specjalnie przypalone tosty na śniadanie, posoloną kawę. To jeszcze był w stanie znieść, ale kiedy odkrył, że pomysłowa dziewczyna specjalnie wykrochmaliła mu bieliznę  dosypała do niej soli musiał się specjalnie zamknąć w łazience i zanurzyć głowę pod zimną wodą z kranu, żeby w jakiś cudowny sposób ochłonąć. Dzień na szczęście minął mu dosyć szybko i już pod wieczór luźno, wygodnie ubrany po prostu wyszedł z domu nie mówiąc partnerce dokąd idzie. Ta nic nie wiedziała o jego wypadzie z Lu Han’em.
Bei był jednym z jego ulubionych barów. Mieścił się w centrum Pekinu, tam zawsze coś się działo. Puszczali dobrą muzykę, dysponowali niezłymi zasobami piw i innych alkoholi z całego świata. Czego chcieć więcej?
Tradycyjną drogę autobusem pokonał w przeciągu kilkunastu minut. Z przystanku dojście do baru zajęło mu ledwo pięć, więc był na miejscu trochę przed umówionym czasem. Zatrzymał się przy wejściu, by zapalić.
Właśnie wyjmował z kieszeni paczkę fajek oraz zapalniczkę, gdy kątem oka dostrzegł coś dziwnego wystającego spod krzaków róż okalających front kwiaciarni, która mieściła się zaraz obok Bei.
Kiedy podszedł bliżej zauważył w lekkim mroku, jaki już panował, że była to czyjaś noga odziana w białego buta. Białego adidasa bez podeszwy.