Pairing: Taoris
Uwagi: pojawiają się standardowo wulgaryzmy oraz błędy składniowe i czasem interpunkcyjne (piszę w nocy, a wtedy już nie myślę o błędach xD). Być może też inne, ale nie zwracajcie na nie uwagi. Liczy się treść! <3
ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA!
Karaluch (3/?)
Lu Han był bardzo dobrym
człowiekiem. Nie potrafił przejść obok cudzego nieszczęścia. Włączała mu się
wtedy taka przeogromna chęć pomocy, takie nieprzyjemne kłucie w sercu, które
nie pozwalało mu na to, żeby po prostu odwrócić się i odejść udając, że nie zauważył
żadnego znaku świadczącego o tym, że ktoś potrzebuje mniejszej lub większej
pomocy. Oprócz tego, że nie potrafił omijać ludzi potrzebujących nie potrafił
też odmówić tej przyjemności z pomagania im sam sobie. Nic dziwnego więc, że
kiedy w końcu udało mu się dojechać jednym z wieczornych autobusów do centrum
Pekinu i spacerem dojść do Bei to właśnie on dowiedziawszy się o ciekawym „znalezisku”
przyjaciela przed wejściem zaproponował, żeby zabrać leżącego w krzakach nieprzytomnego bezdomnego chłopaka do siebie. Wu Fan długo
protestował. Jego złość po tym, jak właśnie ten leżący w krzakach chłopak opluł mu buty, zniszczył garnitur i dodatkowo próbował
okraść mu dziewczynę najwyraźniej nie minęła. On w przeciwieństwie do
dobrodusznego brata swojej dziewczyny był raczej człowiekiem, który zamiast
pomagać zwyczajnie wolał albo szkodzić albo po prostu ignorować. Ale wieczne
odmawianie blondynowi o ślicznej twarzy lalki, która w żaden możliwy sposób nie
oddawała jego prawdziwego wieku nie należało do rzeczy, jakie byłby w stanie
zrobić.
- Tylko jak my go stąd
wyciągniemy? – zapytał Wu wyraźnie niezadowolonym tonem głosu. Kto
normalny promieniowałby szczęściem, gdyby jego najlepszy przyjaciel namawiał go
do rzeczy, które są wbrew jego naturze? – Nie dotknę go…
- Yifan, jestem pewien, że Ciebie to
on też wolałby nie dotykać. – burknął jego starszy towarzysz i pokręcił głową z
politowaniem, przy czym nieco rozgarniając krzaki na boki spojrzał z góry na
nieprzytomnego Chińczyka na tyle, na ile pozwalało mu słabe światło latarni
przy chodniku. – Jak myślisz? Coś mu jest czy po prostu się zapił?
- Strzelam, że jest najebany i jak
obudzi się u Ciebie w domu, to zarzyga Ci cały dywan.
Lu Han tylko wywrócił oczami
teatralnie i postanawiając dalej nie słuchać wiecznie marudnego przyjaciela
zwyczajnie pochylił się nad bezdomnym. Z trudem udało mu się przewrócić go na
plecy, w czym przeszkadzały wszechobecne badyle krzaków, ale kiedy to zrobił
specjalnie jeszcze sprawdził, czy aby chłopak w ogóle żył i oddychał. Nic
jednak nie wskazywało na to, by miało być inaczej.
- Złap go za nogi i wyciągnijmy go
stąd. – powiedział w końcu, a sam złapał leżącego za ręce.
Wyższy skrzywił się mocno, jakby
to wszystko miało wywołać u niego jakieś dziwne zmiany skórne, ale ostatecznie
uległ prośbom Lu i pochyliwszy się oplótł długimi palcami szczupłe kostki
bezdomnego, które odsłonięte były przez przykrótkie, starte dżinsy. Zauważył
przy tym, że ten nawet nie miał na stopach skarpetek. Nie potrafił sobie
wyobrazić jak można o tej porze roku chodzić po mieście bez skarpetek. Jeszcze do
tego w rozklejających się butach. Szybko porzucił próby wyobrażenia sobie
tego, gdy zdał sobie sprawę, że przecież ma do czynienia z człowiekiem
bez pieniędzy i domu. Chyba nawet poczuł do niego lekkie współczucie. Albo po
prostu kiszki skręciły mu się w brzuchu na sam kontakt dłoni ze skórą jego nóg.
Wspólnymi siłami udało im się
wyciągnąć Chińczyka z krzaków na chodnik, a wtedy Lu Han założył ręce na piersi
i zamyślił się. Obaj przyjechali do centrum autobusami. Żaden z nich nie miał
przy sobie auta, a pchanie się autobusem z nieprzytomnym menelem raczej nie
uśmiechało się ani jemu, ani Wu Fanowi. Pozostawało więc tylko zamówienie
taksówki. Wiedział, że proszenie młodszego o zadzwonienie po taksówkę właściwie
mijałoby się z celem, gdyż nie miał ochoty na kolejne spory o to, czy w ogóle
powinni zajmować się tym bezdomnym, nieprzytomnym człowiekiem, więc sam wyjął z
własnej kieszeni telefon komórkowy i wyszukując w kontaktach numeru należącego
do jednej z większych sieci taksówkarskich w mieście przytknął głośniczek do
ucha. Zamawianie samochodu nie zajęło mu dużo czasu. I z tego co się dowiedział
długo też nie musieli na transport czekać. A im krótsze czekanie, tym Wu miał
mniej czasu na marudzenie i ewentualne wycofanie się z całej akcji. I choć
ten nie wyglądał na zbyt zadowolonego całą sytuacją, bo przecież przyjechał tu
się nawalić, a nie zajmować jakimś małym śmierdzącym gównem, to nie protestował
więcej. Być może był to skutek jego dużej sympatii do starszego przyjaciela.
Albo to był po prostu już ten wrodzony urok Lu. Urok, którym dysponowała
również jego młodsza siostra.
Taksówka pojawiła się zaledwie po
pięciu minutach zatrzymując się idealnie przed Bei. Początkowo kierowca kręcił
nosem na wiadomość, że będzie musiał trzymać niemytego od miesięcy
bezdomnego na tylnym siedzeniu, ale kiedy Lu Han uśmiechnął się ładnie i
zaproponował dodatkowy napiwek ten po prostu kiwnął głową i pozwolił mężczyznom
wpakować do środka „nowego kolegę”, który nawet nic o tym nie wiedział.
Niezadowolony Fan usiadł na siedzeniu obok kierowcy tłumacząc się tym, że nie
ma zamiaru znów dać się poniewierać temu smarkaczowi w przypadku, gdyby znowu się obudził, więc to Lu zmuszony był do siedzenia z nim na tyłach i
pilnowania nieprzytomnego, by nie walał się przy każdym zakręcie po wszystkich
stronach świata. Kiedy tylko zamknęli drzwi i ruszyli już po kilkunastu
sekundach czuć było w samochodzie nieprzyjemny zapach alkoholu, brudu i takiej…
stęchlizny? Wu Fan modlił się wręcz o to, by kierowca kazał wywalić
niekontaktującego chłopaka gdzieś na zewnątrz, ale to nie nastąpiło aż do
osiedla mieszkaniowego, na którym już od kilku lat mieszkał Lu Han. Wielu ludzi
zazdrościło mu tego, że udało mu się znaleźć ładny, jednorodzinny dom w
przystępnej cenie i to jeszcze całkiem blisko centrum miasta. Teraz czasy były
naprawdę ciężkie. Czasem nawet za mieszkania 2x2 trzeba było płacić
majątek.
Wystarczyło, że samochód zatrzymał
się tuż przed domem starszego, a Wu jak poparzony wyskoczył z niego jedynie
mrucząc w stronę kierowcy ciche „dziękuję, do widzenia”. Od razu zgiął się w pół
i zakaszlał, jakby przez całą drogę dusił się wstrzymując powietrze.
- Ja pierdole… - stęknął cicho,
ale słysząc za sobą prośby Lu o to, by pomógł mu z wyciągnięciem
chłopaka z auta jeszcze dodatkowo przeklął pod nosem. W każdym razie standardowo uległ
i łapiąc znów dzieciaka za kostki razem z przyjacielem wyniósł go aż pod drzwi
do domu.
Lu Han wydawał się nie czuć
okropnego zapachu, jaki wydzielał ich nowy nieprzytomny towarzysz. To było aż
niewyobrażalne, ale Wu Fan nie odzywał się na ten temat. Starszy zapłacił za
taksówkę, a w momencie gdy ta odjechała wyjął z kieszeni spodni klucz do domu i
przekręcając go w zamku znów z pomocą niezadowolonego przyjaciela wniósł
bezdomnego do środka. Ostatecznie położyli go na kanapie w salonie, gdyż nawet
Lu nie chciał widzieć go w swoim łóżku. Obaj zaraz po tym przysiedli na stoliku
do kawy wpatrując się źródło nieprzyjemnych doznać zapachowych. Zapadła głęboka
cisza przecinana jedynie ciężkim, świszczącym oddechem gościa.
- I co teraz…? – zapytał w końcu
biznesmen ciągle zastanawiając się po co oni w ogóle go tu zaciągnęli.
- Musimy go obudzić, wykąpać i
ubrać.
Kolejna chwila ciszy zapadła
między nimi. Lu był drobnym chłopakiem. Nie nosił też zbyt dużych na siebie
ubrań. A leżący przed nimi Chińczyk zdecydowanie był większy od niego… co
oznaczało…
- Nie ma mowy. – powiedział nagle
całkiem surowo wyższy i wstał, żeby podejść do okna i uchylić je. Znów zaczynał
czuć ten zapach. Śmierdziały mu ręce…
- Oh, Wu, zostawiłeś u mnie te
ubrania rok temu! Nie przypomniałbyś sobie o nich, gdybym nie wspomniał, że
trzeba go ubrać! – zawołał oburzony blondyn i również wstał podchodząc do niego
i lekko uderzając go pięścią w ramię. – I tak byś ich nie zabrał!
- Żaden jebany gówniarz, menel i
pijak do tego nie będzie nosił moich ubrań w żadnym wypadku! – zawtórował mu Wu
Fan i odwracając się w stronę przyjaciela lekko pchnął go na jeden z wolnych
foteli.
Chłopak ledwo utrzymał równowagę, lecz gdy mu się to udało od razu posłał przyjacielowi nieprzyjemne, a nawet mordercze
spojrzenie.
- Jesteś bezdusznym chamem, Wu Fan!
- A w Twoim domu śmierdzi
kloszardem.
- Jak wyjdziesz, to przestanie.
- Ty bezczelny…!
- Panowie, ciszej trochę, głowa
mnie boli…
Obaj zamarli w bezruchu, by po tym
w jednej sekundzie spojrzeć w stronę kanapy, na którą od chwili czasu nie
zwracali już uwagi. Blady jak ściana chłopak o czarnych włosach i mocno podkrążonych oczach siedział na
miękkim siedzeniu z głową nieco spuszczoną i masował się brudną dłonią po
skroni. Brodą dotykał swojej klatki piersiowej. Wyglądał na wyczerpanego, zmęczonego i chyba skacowanego. I o dziwo nie
wyglądał na zbyt zaskoczonego swoim obecnym położeniem, jakby w ogóle nie
zwracał uwagi na to gdzie zasypia i gdzie się budzi. Jakby to po prostu nie miało
najmniejszego znaczenia. W ogóle nie patrzył na dwóch kłócących się mężczyzn.
Lu Han momentalnie podszedł bliżej
niego i przywołując na usta czarujący uśmiech pochylił się delikatnie w jego
stronę.
- Dobrze się czujesz? Chcesz coś
zjeść? Jakąś tabletkę na ból głowy? Zaraz przyniosę dla Ciebie nowe ubrania! –
mówił lekko podekscytowany tym, że może komuś pomóc. Wyciągnął dłoń w kierunku czarnej czupryny chłopaka. Dotknął
jego włosów. – Wykąpiesz się, a potem…
Szybkie uderzenie w nadgarstek
przerwało blondynowi, który cofnął się natychmiast przestraszony taką nagłą
reakcją Chińczyka. Nawet nie zdążył zarejestrować tego uderzenia. Jedynie je poczuł. Ono jednak nie umknęło uwadze Wu Fana.
Nim wyczerpany chłopak zdążył
zareagować już zebrał na twarz porządny cios dużej dłoni wysokiego mężczyzny,
który chwilę po tym złapał go za materiał starej, śmierdzącej bluzy i podniósł
go tym samym do pionu nawet nie zwracając uwagi na to, że przy szarpnięciu
kilka szwów na materiale rozerwało się i zostawiło za sobą spore dziury.
- Słuchaj, gówniarzu… - zaczął
wpatrując się ze złością w nieco przymknięte oczy gościa, którego twarz
zastygła w wyrazie zaskoczenia po silnym uderzeniu. Na jego policzku odbiły się
nawet długie palce Wu. – Będzie tak, jak mówił Lu Han, rozumiesz, uliczna
szmato?
Odpowiedziało mu milczenie.
Jedynym odgłosem jaki wówczas rozległ się w salonie był dźwięk
przełykanej śliny. Wydawało się, że w pionie trzymał Chińczyka tylko Wu Fan, a oparte
o podłogę odziane w zepsute adidasy stopy nawet nie utrzymywały ciężaru jego
ciała. Chwila ta trwała aż nader długo…
- Jak masz na imię? – zapytał w
końcu nieśmiało Lu.
Masował sobie nadgarstek palcami,
wyglądał, jakby ugryzł go jakiś niewytresowany, biedny piesek, a on mimo
wszystko chciał go przygarnąć i oswoić. Tak, dokładnie tak skojarzył sobie
zachowanie przyjaciela Wu Fan spoglądając na niego krótko kątem oka.
- Zitao… - odezwał się w końcu
cichy, nieco chrapliwy głos chłopaka.
- Więc teraz Zitao posłusznie
idzie się umyć, bo śmierdzi jak kupa gówna. – warknął trzymający go mężczyzna,
a kiedy puścił materiał starej bluzy bezdomny opadł ciężko z powrotem na
kanapę.
***
Ciepła woda obmywająca jego
wychudzone głodem ciało wprawiała go w delikatne dreszcze. Miał wrażenie, że
czuje każdą, nawet najmniejszą kroplę, która porywała z ciemnawej skóry resztki martwego naskórka albo zwyczajny bród. Starał się nie zwracać uwagi na to, że w miejscach, gdzie
spłynęły pierwsze stróżki skóra stawała się dziwnie jaśniejsza. Nie chciał
nawet myśleć o tym, co się zacznie dziać, kiedy wyleje sobie na dłonie jeden z
mnóstwa kolorowych żelów pod prysznic stojących na niewielkiej półce
wbudowanej w kabinę prysznica. Był zmęczony, bolała go głowa i do tego piekł go
policzek. Ten policzek był jednak skutkiem czegoś zupełnie innego niż kac i zmęczenie. Widniejące na twarzy ślady długich palców
zdecydowanie wskazywały na to, że był to po prostu owoc złości jednego z
mężczyzn, którzy musieli znaleźć go niedysponowanego… gdzieś. Zupełnie nie pamiętał
gdzie stracił przytomność i w jaki sposób w ogóle doszło do tego, że znowu
szlajał się po mieście z butelką taniego wina. A skoro nie mógł przypomnieć
sobie tak istotnej rzeczy, to nawet nie próbował rozmyślać nad tym jakim cudem
facet, z którym wcześniej wdał się w bójkę, na oczach którego później próbował
okraść jakąś dziewczynę teraz w iście agresywny sposób zmusił go do pójścia pod
prysznic. Z jednej strony nie podobało mu się to, ale z drugiej… Chyba
faktycznie trochę zbyt ostro zareagował na zbliżenie się tamtego mniejszego.
Przecież nie miał złych zamiarów. Złe zamiary już prędzej mógłby mieć tamten
wyrośnięty, wielki… Ale teraz to już nie miało znaczenia. Liczył się tylko on,
ciepła woda i żele pod prysznic.
Ciekawy każdego z zapachów,
jakie kryły się w kolorowych butelkach otwierał każdą z nich. Każdy był
cudowny. Każdy był zupełnie inny. I żaden nie przypominał zapachu szarego
mydła, jakiego używał raz na jakiś czas… W końcu wybrał czekoladowy. Ten
pachniał tak smakowicie, że Zitao nawet zastanawiał się, czy aby nie spróbować,
czy nie smakuje podobnie. Szybko jednak z tego zrezygnował. Przecież to
żel pod prysznic, a nie jedzenie. Co nie zmieniało faktu, że na samą myśl o
czekoladzie zaburczało mu w brzuchu.
Wylał na dłonie całką sporą ilość
pachnącego i myjącego specyfiku, a kilka sekund później zawzięcie obmywał
każdy, nawet najmniejszy fragment swojego ciała nie omijając też tych
najintymniejszych miejsc, do których higieny raz na jakiś czas służyło mu właśnie
szare mydło. Nie śpieszył się. Nie znał
pojęcia oszczędzania wody. Gdy miało się tylko deszczówkę, to fakt, należało
się wstrzymywać. Jednak teraz, kiedy woda leciała na niego nieprzerwanymi
strumieniami nawet o tym nie myślał. Brązowa od brudu piana po kliku razach
zaczęła robić się już biała, czysta, a Tao miał takie dziwne wrażenie lekkości…
Jakby zrzucił z siebie zalegającą powłokę. Po kilku minutach sięgnął jeszcze po
szampon. Gdy umył nim włosy pierwszy raz te pod palcami wydawały się takie…
wysuszone, nieprzyjemne. Spróbował więc drugi raz. A wtedy, kiedy spróbował je
przeczesać opuszkami palców, te okazały się gładkie i lejące razem z wodą tak delikatnie jak nigdy. Aż zadrżał.
Nie pamiętał już kiedy ostatni raz był tak czysty jak teraz.
Minęło pół godziny, o ile nie
więcej, nim wyszedł spod prysznica całkowicie odświeżony i pachnący. I szczęśliwy.
Pamiętał, że niski blondyn przedstawiający się jako Lu Han zostawił mu ręczniki
na pralce, pod czystymi ubraniami, więc wziął sobie duży, miękki materiał i owinął się nim cały jak jakąś peleryną niewidką.
Podszedł do lustra przecierając
czarne włosy, by lekko je osuszyć. A kiedy spojrzał na swoje odbicie niemalże
się nie poznał. Gdy wchodził do tej łazienki na początku zobaczył odbicie
takie jak w oknach różnych lokali, czy lustrach samochodów – brudnego, bladego
dzieciaka o podkrążonych oczach, jakby nie spał od kilku dni. Teraz mimo tego,
że oczy ciągle miał podkrążone, a skórę dalej bladą wyglądał sto razy lepiej.
Opadające na czoło włosy nie wyglądały już tako ohydnie i niehigienicznie jak
wcześniej. Aż uśmiechnął się pod nosem gdzieś głęboko w duchu wdzięczny, że ten
drugi, agresywny zmusił go do wejścia tutaj…
Ubrał na siebie przygotowane
ciuchy dosłownie rozkoszując się ich zapachem czystości, miękkością… Czysta
bielizna to coś, o czym marzył od dawna. Wygodne i ciepłe spodnie, czarna,
gruba bluza… wszystko idealne na tą porę roku. Już robiło się strasznie zimno.
Teraz przynajmniej nie będzie tak marzł…
I już miał wychodzić, kiedy
przypomniał sobie, że przecież nie może ot tak przejść sobie obojętnie obok
tych ludzi, bo nawet jeśli jeden z nich zmusił go do umycia się, to
przecież wyszło mu to tylko na dobre. Wypadało więc podziękować. I może…
przeprosić za sytuację sprzed kilku dni?
Wyszedł z łazienki po cichu,
ostrożnie stawiając kroki jakby bojąc się, że w kapciach, które dostał do
chodzenia po domu skręci sobie kostkę albo zwyczajnie się w nich przewróci.
Rozejrzał się. W przedpokoju nie było nikogo. Dopiero po chwili usłyszał na
lewo od siebie głos Lu Han’a, który – jak mniemał Zitao – ciągle starał się
przekonać tego drugiego, że tamten powinien przestać tak boczyć się na Tao.
Czarnowłosy już wcześniej słyszał jak agresor wyrażał swoje niezadowolenie wobec
jego pobytu tutaj, ale nie wtrącał się. Tym razem też nie miał zamiaru się
wtrącać. Jedyne co miał zamiar zrobić, to przerwać im tą rozmowę, a raczej
monologi gospodarza domu.
Kiedy wszedł do kuchni poczuł na
sobie dwie pary oczu, co od razu nieco zbiło go z tropu. Poczuł się skrępowany.
Przesunął wzrokiem najpierw po przyjaźnie wyglądającym Lu, który trzymał w
swoich dłoniach torebeczki z ugotowanym ryżem, a potem przelotnie zerknął na
naburmuszonego giganta siedzącego przy stole z nogami na krześle. Przełknął
głośno ślinę.
- Dziękuję… - wydusił z siebie w
końcu, jednak bardziej w stronę niższego.
Lu Han uśmiechnął się promiennie,
ale zamiast cokolwiek mu na to odpowiedzieć po prostu wskazał mu dłonią na
jedno z czterech krzeseł rozstawionych wokół stołu.
Chwilę wahał się, zanim usiadł,
ale ostatecznie zajął sobie miejsce naprzeciwko ciągle mierzącego go wzrokiem mężczyzny.
Szczerze mówiąc już po kilku sekundach miał ogromną ochotę przywalić mu w
twarz, żeby przestał, ale przypominając sobie o tym, że tamten potrafił być
dość gwałtowny po prostu o tym zapomniał.
- Lu Han gege… - zaczął w pewnym
momencie, ale nie dokończył.
- Tak? – zapytał blondyn wsypujący
właśnie ryż do miseczek i dokładający do niego przygotowane wcześniej mięso z
warzywami. Nie było tego widać na pierwszy rzut oka, ale był wewnętrznie dumny
z tego, że ten dzieciak nazwał go w ten sposób.
- Twój przyjaciel sprawia, że
czuję się niepewnie.
Wu Fan otworzył szerzej oczy, a
sekundę później jego otwarta dłoń z plaskiem uderzyła w blat stołu. Zitao aż
podskoczył, ale nie spojrzał na mężczyznę zza swojej przydługawej, czarnej
grzywki. Lu zwrócił się w ich stronę z miseczkami i postawił je naprzeciw ich
obu. Surowym spojrzeniem zmierzył natomiast nie Tao, lecz właśnie Wu…
- Przestań odpierdalać, Wu Fan. –
mruknął zaraz siadając przy Tao i podając każdemu ze swoich gości drewniane
pałeczki do jedzenia. – Jest w moim domu. A teraz jedzcie zanim wystygnie.
***
Od kilku godzin telefon nie dawał
mu spokoju. Wibrował… nie dawał mu spać. A zmęczony całym tym dziwnym wieczorem
Wu Fan potrzebował snu.
Leżał na plecach na łóżku Lu Han’a
wpatrując się w sufit, którego i tak nie dostrzegał ze względu na ciemność,
jaka panowała w sypialni. Kiedy u niego nocował często spali razem w jednym
łóżku. Byli przyjaciółmi od dawna. Nigdy nie dochodziło do… czegoś, więc czemu
miałby spać na przykład na kanapie w salonie? Tej nocy już szczególnie nie mógł
tam spać. Dlaczego? Bo właśnie tam spał teraz Zitao… Ten głupi, bezdomny
dzieciak, który już samą swoją obecnością niesamowicie działał mu na nerwy.
Gówniarz, który wcześniej wydawał mu się strasznie pewny siebie i arogancki, a
który teraz pokornie robił to, o co się go prosiło i nawet pomagał przy
zmywaniu naczyń po posiłku. Dlaczego to robił? Może chciał się tylko podlizać,
a potem, kiedy już wszyscy usną okraść cały dom i uciec? Akurat tym się nie
przejmował. To był dom Lu. I choć byli przyjaciółmi, to właśnie Lu go tu
sprowadził. Więc to będzie jego wina. Ten głupi dzieciak… był dziwny. Tylko to
stwierdzenie pasowało do jego opisu.
Zerknął w stronę już setny raz
wibrującego telefonu. Lu Mei nigdy nie dawała mu spokoju. W końcu złapał go w
palce, odrzucił połączenie, a potem po prostu wyłączył telefon i wrzucił go pod
poduszkę. Odetchnął głęboko przymykając powieki.
Już niedługo po tym przyśnił mu
się. Zitao. Chłopak, który był dziwny.